Jest pięknie i czuć ducha Lema. O ile lubicie niespieszne spacery.
Stanisław Lem zapewne byłby szczęśliwy, że jego wizjonerskie opowieści po niemal 60 latach, co w literaturze science fiction jest ogromem czasu, nadal mogą stanowić kanwę dla nowoczesnych mediów. Z drugiej strony nie powinno to dziwić, bo wizje wielkich umysłów mają to do siebie, że skupiają się nie na technologicznych detalach, lecz ideach. A te, jak dobrze wiemy, nie starzeją się tak szybko, często mając uniwersalny i niemal ponadczasowy charakter. Podobnie jest z Niezwyciężonym, najbardziej chyba “przygodową”, chwilami nawet niemal militarystyczną powieścią Lema, której sednem jest jednak idea kontaktu z tym, co dosłownie i w przenośni, jest nam obce.
Dla osób znających powieść nie będzie to wielkie zaskoczenie, ponieważ twórcy The Invincible - na całe szczęście! - trzymają się bardzo mocno konceptów przedstawionych przez Lema. Nie będę mimo wszystko zdradzał tutaj najważniejszych zagadnień, ponieważ biorąc pod uwagę żałosny stan czytelnictwa w naszym kraju, jest spora szansa, że dla wielu osób będzie to wciąż sporą niespodzianką. Pochwalę w tym miejscu ekipę Starward Industries za doskonałe moim zdaniem, kreatywne wykorzystanie materiału źródłowego. Fabuła The Invincible nie jest dosłowną kopią powieści i choć wykorzystuje kilka pomysłów Lema, a nawet je powtarza, to jednak tworzy własną, poniekąd równoległą opowieść, świetnie uzupełniającą oryginał. Jest więc cenna zarówno dla znających książkę, jak i tych, którzy pierwszy raz mają styczność z Lemem. Tym bardziej, że lemowskiego ducha czuje się nie tylko w koncepcie, ale też wykonaniu. Sposób mówienia, pisania, a nawet formułowania wniosków jest bardzo zręcznym połączeniem współczesnego podejścia przepuszczonego przez swoisty retro-pryzmat. Całość pozostaje więc czytelna dla obecnego odbiorcy, mając przy tym wciąż sporo tego staroświeckiego już przecież uroku prozy pisanej w latach 60 ubiegłego wieku.
W zasadzie pisanie niemal czegokolwiek o fabule gry byłoby spoilerem, ograniczę się więc do kilku podstawowych informacji, na dodatek dotyczących samego początku przygody. Podczas gry przyjdzie nam pokierować losami Yasny, naukowczyni specjalizującej się w biologii, należącej do niewielkiej grupy naukowej przemierzającej kosmos i badającej nowe planety. Naukowcy trafiają na orbitę planety Regis III i przystępują do eksploracji oraz badań na jej powierzchni. Jak zapewne się domyślacie, nie wszystko idzie po ich myśli…
Historię w The Invincible poznajemy w dość klasyczny dla gier przygodowych sposób. Yasna znajduje podczas eksploracji liczne wskazówki, dokumenty i dowody, z których zaczynamy wraz z nią składać w całość losy wyprawy i wysnuwać wnioski na temat całej prawdy o planecie Regis III. Wszystkie swoje poczynania głośno komentuje, formułując w ten sposób wnioski, choć całkiem często mamy możliwość wybrania odpowiedniej według nas odpowiedzi, interpretacji, czy decyzji. Co ciekawe, przynajmniej część z tych decyzji wpływa całkiem wyraźnie na przebieg pewnych wydarzeń w czasie rozgrywki. I choć nie jest to oczywiście żaden sandboks, to jak na grę typowo przygodową, co zazwyczaj kojarzy się z totalną liniowością, możliwość samodzielnego wpłynięcia na pewne wydarzenia jest jednak dużą zaletą.
The Invincible jest typową “grą chodzoną”, a znakomita większość rozgrywki, to relatywnie powolne eksplorowanie sporych obszarów planety. Zdecydowanie nie jest to gra dla miłośników szybkiej rozgrywki i akcji. Tutaj pierwsze skrzypce odgrywa budowanie nastroju, wczucie się w sytuację osoby w zasadzie samotnie przemierzającej piękny i fascynujący, ale jednocześnie obcy i przerażający świat. Dla mnie to niespieszne tempo narracji i eksploracji stanowiło jeden z fundamentów rozgrywki, choć domyślam się, że dla wielu osób może to stanowić sporą przeszkodę. The Invincible to jednak przede wszystkim zabawa dla cierpliwych “klimaciarzy”.
Na szczęście ekipa Starward nie poprzestała li tylko na samym chodzeniu i od czasu do czasu mamy możliwość pobawić się retrofuturystycznymi gadżetami, pojeździć po planecie łazikiem, posterować sondami, a nawet pokierować ogniem robotów. Uspokoję natomiast wszystkich fanów fabularnych przygodówek, którzy boją się wszelakich QTE i elementów zręcznościowych - takowych tutaj nie znajdziecie. Jazda łazikiem jest łatwa i prosta, nawet chodząc nie można tutaj spaść w przepaść, czy zginąć w inny przypadkowy sposób. Kiedy trafiamy na miejsca trudne do przejścia, to albo stoi tam niewidzialna ściana, albo pojawia się oznaczenie jakiejś interakcji. O ile jednak te drugie jakoś nie przeszkadzają, będąc mocno wpisanymi w mechanikę rozgrywki, to już wspomniane niewidzialne ściany w kilku miejscach trochę psują zabawę. Głównie przez pojawianie się w miejscach, które wydają się być łatwiej dostępne, niż ścieżka, którą za chwilę pójdziemy.
Tym bardziej, że w grze mamy całkiem sporo obszarów, których odwiedzenie nie jest obligatoryjne z punktu widzenia fabuły, ale niekiedy udanie buduje nastrój, a przy tym zwiększa naszą wiedzę o tym, co stało się na Regis III. Przykładem może być choćby miejsce znane z okładki gry. Jako typ zwiedzający w grach każdy kąt, znalazłem kilka takich obszarów, ale chyba znacznie częściej wkurzałem się, kiedy po dotarciu do jakiegoś potencjalnie intrygującego miejsca trafiałem na postawioną w poprzek niewidzialną ścianę. Serio, mniej frustrujące byłoby dojście po kilku minutach mozolnego marszu do końca zupełnie pustej dolinki, czy kończącego spacer wysokiego klifu, niż takie brutalne rzucenie w twarz “tam i tak nic nie ma”.
Tym, co natomiast absolutnie zachwyciło mnie w The Invincible, jest design. Powiedzieć, że jest świetny, to mało powiedzieć. I mowa tu zarówno o projektach związanych z technologią, jak i krajobrazach. Jestem diabelnie ciekawy, co powiedziałby na taką wizualizację swoich wizji sam Stanisław Lem, choć nieśmiało podejrzewam jeśli nie zachwyt, to przynajmniej aprobatę. Czytałem Niezwyciężonego po raz pierwszy pod koniec szkoły podstawowej, a ostatnio kilkanaście miesięcy temu i choć kilka obrazów moja wyobraźnia wykreowała nieco inaczej, to w 100% podpisałbym się w dowolnym momencie pod wizją Starward Industries. Fani retrofuturystyki będą w ósmym niebie, choć są momenty, kiedy chciałoby się zobaczyć jeszcze więcej, czasem z innej perspektywy, a gra nam na to nie pozwala. Ale już wolę taki niedosyt w krainie smakowitości, niż przesyt nijakością. Bardzo dobrze wypada też dubbing, bardzo zresztą istotny w tej grze, bo w dużej mierze odpowiedzialny za przekazywanie nam uczuć i nastrojów. Szkoda tylko, że w The Invincible nie ma pełnej polskiej wersji językowej, jak rzadko kiedy chciałbym takiej w tej grze.
Nie napotkałem podczas zabawy w wersji przedpremierowej zbyt wielu błędów, co jest dobrym znakiem. Największym chyba problemem były interakcje z otoczeniem, przede wszystkim podczas poruszania się. Nie zawsze działało to tak intuicyjnie jak powinno, zwłaszcza przy schodzeniu wyszukiwanie interaktywnego fragmentu krawędzi bywało upierdliwe. Poza tym trafiło się kilka niegroźnych glitchy, czy błędów graficznych - większość z nich była zresztą wymieniona na liście wykrytych i oznaczonych dom poprawienia, jest więc szansa, że w chwili premiery nie będzie po nich śladu. Najważniejsze wszakże, że były to wszytsko błędy drobne i mało znaczące, nie psujące samej rozgrywki.
Mam natomiast uwagi do animacji postaci, zwłaszcza gestykulacji i niekiedy poruszania się, które niestety wypadają dość sztucznie. Rzekłbym nawet, że wręcz kłują na tle poza tym niemal doskonałej oprawy graficznej. Niemal, bo tu i ówdzie trafia się na wyjątkowo niskiej rozdzielczości tekstury dalekiego tła, które zapewne zostały przez przypadek wrzucone na powierzchnie bliżej kamery. Cóż, zdarza się. No i pozycjonowanie modeli postaci względem podłoża też mocno kłuje w oczy, zwłaszcza gdy odpalimy tryb fotograficzny, w udostępnionej do recenzji wersji kuriozalnie ubogi i jakby niedokończony. Podczas rozgrywki w FPP na szczęście tego nie widzimy.
W The Invincible grałem na dwóch komputerach: stacjonarnym i lapku, obydwu zbliżonych do “średniej steamowej”. W obydwu przypadkach grałem w 1080p, a gra uruchomiła się automatycznie na najwyższych dostępnych ustawieniach. Na laptopie z tylko 8 GB RAM i kartą GTX 1660Ti w zasadzie niemal cały czas miałem około 60 klatek, co wynikało z synchronizacji i maksymalnego odświeżania matrycy, z bardzo rzadkimi spadkami poniżej tego poziomu. Małym problemem okazał się natomiast sporadyczny stuttering w kilku obszarach - zazwyczaj zaraz po załadowaniu mapy i zanikający dość szybko. Natomiast na desktopie z Radeonem RX5700, również na maksymalnych ustawieniach, aplikacja pokazała średnią 79,2 fps, a w niektórych obszarach wartość ta rosła sporadycznie nawet do ponad 150 klatek. Gra również ani razu nie zawiesiła się, ani nie odnotowałem innych problemów czysto technicznych.
Nie jestem jakimś wielkim fanem symulatorów chodzenia, choć do przygodówek, jako gatunku od którego zaczęła się moja pecetowa przygoda z grami, mam ogromny sentyment. Od czasu do czasu lubię też zobaczyć, co w gatunku piszczy, a The Invincible od samego początku przykuł moją uwagę. Bo Lem, bo bardzo w duchu, bo genialny design. I znakomita większość tych rzeczy tutaj zagrała, jak powinna. Wbrew wieszczeniu malkontentów, materiał źródłowy został wykorzystany z szacunkiem i pomysłowością, co sprawia, że gra jest nie tyle powieleniem, co uzupełnieniem powieści. Pozwala poznać prawdę o Regis III z innej perspektywy i wyciągnąć własne wnioski, ale też nie polemizuje mocno z Lemem. Raczej utwierdza nas w przekonaniu. I bardzo dobrze, bo mimo upłynięcia niemal 60 lat od publikacji Niezwyciężonego, zawarte w powieści koncepcje i pomysły wcale się nie zestarzały, przerażając dokładnie tak samo, jak kilka dekad temu. A może, przy naszej obecnej świadomości technologicznej, nawet bardziej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!