W samej grze nie ma specjalnie dużo ciekawych rzeczy. Z projektem związana jest jednak historia polskiej firmy, którą warto poznać.
Kojarzycie francuską animację Zorro: The Chronicles? Nie? Nic dziwnego. Pojawiły się tylko 23 odcinki w latach 2015-2016. Absolutnie nic wartego dzisiaj uwagi. Ktoś jednak postanowił zrobić z tego grę wideo. Ponownie, nie jest to nic ani pasjonującego, ani wyjątkowego. Gra jednak jest i kosztuje niemało, a więc warto ją zrecenzować, aby pomóc starszym graczom chcącym kupić coś lekkiego i pozbawionego przemocy swoim dzieciom. Po drodze dojdziemy jeszcze do mocnego, polskiego wątku, którego jednak na pierwszy rzut oka w ogóle nie widać. Wszystko jednak po kolei.
Zacznijmy od samej animacji. Nie ma w niej niczego niezwykłego. Dosyć prosta oprawa wizualna i historia młodego Zorro. Wszystko ze sporą dawką humoru, głównie dla najmłodszych, którym spodoba się też brak przemocy (albo raczej ich rodzicom). Gra kopiuje z animacji tyle ile tylko się da. Wizualnie wygląda to więc tak samo. Podobieństwa widać też w specjalnych wykończeniach w czasie walki, po których czuć, że kiedyś była to bajka dla dzieci. Na statycznych obrazkach wygląda to nawet całkiem nieźle i prezentuje się jak sensowna produkcja dla najmłodszych. W grze nie ma więc nawet tak pomijalnych dla dzieciaków elementów jak historia. Dokładnie, każda z 18 misji ma jakieś zadanie, ale trudno doszukać się wątku fabularnego, który wszystko spaja w jedną całość. Brakuje nawet chociaż minimalnego kontekstu.
W trakcie wszystkich misji trafiamy na małą planszę, po której możemy się swobodnie przemieszczać lub iść od razu do znacznika i wykonać cel misji. Ten nie jest specjalnie skomplikowany - pokonać przeciwników czy zabrać jakiś przedmiot. Lokacje też są do bólu proste i schematyczne. Gameplay nie odbiega od tego schematu. Podstawowy element rozgrywki to prosta w konstrukcji walka. Teoretycznie są lekkie elementy zręcznościowe (za pomocą lasso możemy dostać się na przykład na dach budynku), ale litości, nie traktujmy tego zbyt poważnie. To wszystko powoduje, że jeśli widziałeś jedną misję w Zorro: The Chronicles, praktycznie widziałeś wszystko co ta gra ma do zaoferowania.
GramTV przedstawia:
Skoro podstawą rozgrywki jest walka, warto poświęcić jej nieco więcej czasu. Tutaj mamy dwa aspekty, z czego o dziwo jeden jest bardzo pozytywny. Przede wszystkim pojedynki nie powalają swoją jakością. W większości chodzi o to, aby wciskać jeden przycisk i czasami nieco się wysilić przy wrogach z tarczą (np. przeskoczyć ich i uderzyć od tyłu). Jest też ładowanie piorunów, co pozwala na wykonanie specjalnego ataku, który od razu powali wroga. Widać w tym, że gra ma genezę w animacji, bo wykończenia prezentują podobny styl i poczucie humoru. Jest w tym spory recykling materiałów. Szkoda jednak, że efekt mocno psuje ogromna powtarzalność i jeszcze słabsza sztuczna inteligencja. Czasami można było eliminować wrogów po cichu, bo pozostali strażnicy byli po prostu ślepi i nie widzieli ewidentnych działań gracza.
To gdzie ta dobra rzecz? O dziwo Zorro: The Chronicles ma bardzo ciekawy system wykorzystania otoczenia. Przykładowo poniższy screen, który wykonałem na początku gry. Pojedynek toczył się obok fontanny i system pozwalał mi łatwo wrzucić tam wrogów. To samo tyczy się walki obok ściany, stogu siana czy skrzyń. Twórcy pozwalają bardzo w prosty sposób wpakować tam wroga i szybko go pokonać. Zdarza się też, że dobrze wykonane uniki pozwalają wrzucić jednego strażnika prosto na drugiego. Nie da się ukryć, że nawet w dużych grach nie zawsze system walki tak mocno wykorzystuje otoczenie, w którym toczy się pojedynek. Akurat w tym aspekcie możemy mówić o superprodukcji. Dlaczego jednak używam tego słowa? Wyjaśnijmy tę zagadkę.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!