Smok nie spełnił wszystkich życzeń - recenzja Dragon Ball: The Breakers

Jakub Zagalski
2022/10/27 18:00
0
1

Kultowa marka, świetny pomysł na rozgrywkę, niska cena. Brzmi jak przepis na sukces nowej gry? Może i tak, gdyby nie zaniedbano kilku innych podstawowych elementów.

Smok nie spełnił wszystkich życzeń - recenzja Dragon Ball: The Breakers

Na początku sierpnia miałem okazję przetestować “sieciowy survival, jakiego jeszcze nie było”. Takim hasłem określiłem wtedy Dragon Ball: The Breakers. Grę, która wzięła mnie totalnie z zaskoczenia. W przeszłości grałem w różne produkcje bazujące na mangowym uniwersum Akiry Toriyamy – od klasycznych bijatyk 2D (pamiętacie Mugena DBZ?), przez trójwymiarowe naparzanki, po action RPG. Nigdy jednak się nie spodziewałem, że przyjdzie mi wcielać się w jednego z niedobitków, zwykłego mieszkańca ze świata Smoczych kul, próbującego uniknąć śmiertelnego ataku Frizera czy Cella.

A właśnie na tym, w dużym skrócie, polega zabawa w Dragon Ball: The Breakers. Najnowszej produkcji Bandai Namco, która robi zaskakujący użytek z popularnej licencji. Zaskakujący, ale czy dobry?

Wbrew pozorom, odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. Sam pomysł na rozgrywkę 7 vs 1, gdzie siedmiu graczy wciela się w zwykłych śmiertelników i musi przeżyć starcie z ikonicznym łotrem z DBZ, jest bardzo świeży i ciekawy. W mandze/anime praktycznie w każdej historii mieliśmy drużynowe walki z dużo potężniejszym adwersarzem, ale były to zawsze zmagania doświadczonych wojowników. W finale i tak zazwyczaj Goku ratował sytuację, ale nie można zapomnieć o zaangażowaniu Kuririna, Trunksa, Piccolo itd. Dragon Ball: The Breakers odchodzi od tego schematu na rzecz surwiwalu, w którym pierwsze skrzypce odgrywają postacie znajdujące się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie.

Jak pisałem w pierwszych wrażeniach z wersji beta, Dragon Ball: The Breakers posiada tło fabularne, na które warto spuścić zasłonę milczenia. Historyjka przedstawiona w tutorialu jest naiwna i pretekstowa, a na dodatek podana w koszmarny sposób. Trzeba jedynie wiedzieć, że świat DBZ jest pustoszony przez Cella/Buu/Frizera, a jako jeden z siedmiu niedobitków krążących po planszy, musimy: a) nie dać się zabić, b) uciec specjalnym wehikułem. Ósmy gracz przejmuje kontrolę nad jednym ze wspomnianych łotrów (zwanych tutaj Najeźdźcami) i robi wszystko, by pokrzyżować plany ocalałych.

Każda rozgrywka składa się z kilku rund/faz. Drużyna graczy najpierw biega w poszukiwaniu skrzynek z kluczami dla każdego z sześciu sektorów. Odnaleziony klucz trzeba umieścić w wyznaczonym miejscu, by na mapie pojawił się Startup System. Uruchomienie tego mechanizmu przyzywa wehikuł czasu (Super Time Machine), którym można uciec i w ten sposób osiągnąć zwycięstwo drużynowe. Nie jest to jednak takie proste, gdyż przeciwnik może niszczyć sektory z kluczami, co wydłuża proces przyzywania wehikułu. Może też rozwalić cały Startup System, co w ogóle przekreśla jeden wariant zwycięstwa. W takiej sytuacji ostatnią deską ratunku dla graczy w drużynie jest przywołanie Escape Time Machine. Jeżeli przeciwnik zniszczy i ten wehikuł, nic więcej nie da się zrobić i Zło zwycięża.

GramTV przedstawia:

Zasady Dragon Ball: The Breakers są proste, ale sama gra odznacza się sporą głębią, jeśli chodzi o taktykę, planowanie, poruszanie się po mapie i granie drużynowe. Skrzynki porozrzucane po mapie kryją bowiem nie tylko klucze, ale rozmaite dobra i punkty ładujące pasek “doświadczenia”.

Zaczynając jako zwykły człowiek (awatar stworzony w kreatorze postaci) nie możemy robić dużo więcej niż biegać, skakać, pływać itp. Dopiero po znalezieniu gadżetów i odpowiednich ulepszeń (nie licząc pakietu startowego), zabawa w kotka i myszkę nabiera głębi. Walka z potężnym wrogiem nigdy jednak nie staje się wyrównana, co akurat dobrze oddaje ducha surwiwalu i potęguje uczucie ciągłego zagrożenia i niepewności.

Tak wygląda gra wydana w 2022 roku na PlayStation 5
Tak wygląda gra wydana w 2022 roku na PlayStation 5

Trzeba przyznać, że gra Dragon Ball bez Goku, Vegety i innych kultowych wojowników brzmi jak abominacja. Oczywiście twórcy chcąc pozostać przy pomyśle na nierówną walkę 7 na 1 nie mogli wrzucić na pierwszy plan kluczowych postaci, ale nie zapomnieli o ikonach uwielbianych przez fanów. Tym sposobem Goku i reszta potężnej ferajny pojawia się pod postacią swoistych transformacji. Po naładowaniu paska gracz może zamienić się miejscami z dostępnym wojownikiem, co daje bardzo duże wzmocnienie. To rozwiązanie jest jednak mocno ograniczone czasowo i nie łudźcie się, że zamiana w Saiyanina da wam dużą szansę na pokonanie wroga.

W takiej postaci możemy latać, wyprowadzać dystansowe ataki energetyczne, ale realne zagrożenie dla przeciwnika stanowi tak naprawdę kilku przetransformowanych graczy jednocześnie. Głównie dlatego, że system walki kuleje przez toporne sterowanie i pracę kamery. Lockowanie się na celu działa praktycznie tylko wtedy, gdy przeciwnik się nie rusza. Przez co namierzenie i trafienie oddalonego i ruchliwego wroga często jest efektem fartu, a nie naszych zdolności.

Tutaj udało nam się we dwóch pokonać Cella… bo chłop się nie ruszał
Tutaj udało nam się we dwóch pokonać Cella… bo chłop się nie ruszał

Choć na obrazkach powietrzne walki mogą się kojarzyć z tym, do czego fani przywykli chociażby w serii Tenkaichi Budokai, starcia w Dragon Ball: The Breakers są jedynie namiastką. Z jednej strony rozumiem, że “walki na kamehamehy” nie miały być siłą napędową tej gry. Z drugiej jednak boli fakt, że potencjalnie świetny mechanizm z chwilowym zamienianiem się w wojownika jest często frustrujący i nieefektywny. Bo w praktyce zamiast walczyć jako Goku, bardziej opłaca się wykorzystać ten czas na ucieczkę i znalezienie kryjówki.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!