STALKER: Legends of the Zone Trilogy - czy warto było wracać do wspomnień?

To nie jest recenzja Stalkerów, a raczej próba odpowiedzi na pytanie czy rzeczywiście warto powrócić do Zony choćby na chwilę wraz z STALKER: Legends of the Zone Trilogy...

STALKER: Legends of the Zone Trilogy - czy warto było wracać do wspomnień?

Pamiętacie jak kiedyś w szkole jeździło się na wycieczki do skansenów czy innych miejsc, które zasadniczo można nazwać reliktami zamierzchłych czasów? Bardzo podobnie jest również z grami, do których wracamy po wielu, wielu latach. Niekoniecznie w formie remasterów czy (o zgrozo!) remake’ów… ale w formie podobnej lub zbliżonej do tej, która pojawiła się mniej więcej w czasie premiery. Do tego drugiego typu można bowiem zaliczyć fakt, że jakiś czas temu na rynku pojawił się STALKER: Legends of the Zone Trilogy – pakiet trzech gier, których raczej zapalonym fanom wschodniej, growej postapokalipsy przedstawiać nie trzeba:

  • Stalker: Cień Czarnobyla
  • Stalker: Czyste Niebo
  • Stalker: Zew Prypeci

Nadal pamiętam jak dawno temu wszyscy z wypiekami na twarzy czekali na premierę pierwszego Stalkera. Jak CD Projekt (wtedy, gdy gram.pl jeszcze było jego częścią) wypuściło na rynek całkiem fajną edycję kolekcjonerską gry. Z tego co kojarzę to puszka po niej nadal gdzieś istnieje w gramowych rupieciach, nawet zrobiliśmy z nią fajny, wspominkowy film na rocznicę!

Wracając jednak do samego zestawu to cały czas biłem się z myślami czy powinna być to pełnoprawna recenzja czy raczej wrażenia powiązane ze wspomnieniami o starych, może lepszych czasach. Głównie dlatego, że po tylu latach trudno jest bowiem oceniać tytuł, w którym to nadgryzienie zębem czasu czuć zbyt wyraźnie mimo pewnych usprawnień w ramach konsolowego sposobu ogrywania gier.

Dlatego też zapraszam na wycieczkę do Zony.

Klimat wylewa się, artefakt mogę wznieść…

To co zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan to fakt, że Stalker jako taki nadal rządzi niesamowitym klimatem. Niekoniecznie dlatego, że post-apo zawsze wśród graczy było mocno popularne – po prostu zwyczajnie w tym świecie jest coś mocno swojskiego, nie tak odległego jeśli spojrzy się na mapę. W linii prostej bowiem odległość od granicy z Polską to mniej więcej odcinek Warszawa – Gdańsk. Jednak mimo lat ta niepewność, gdy przechodzi się z miejsca na miejsce oraz fakt, że wszyscy w tym miejscu walczą o przetrwanie (oraz artefakty) sprawia, że łatwo przyjaciel może stać się wrogiem, a myśliwy zwierzyną.

Tereny bez względu w którą odświeżoną odsłonę Stalkera zagracie wyglądają zdecydowanie lepiej niż w oryginale, chociaż tutaj mam świadomość, że pecetowcy w przypadku wszelkich modyfikacji upiększających oraz ulepszających rozgrywkę wyciągnęli z tych gier zdecydowanie więcej przez te wszystkie lata. Doceniam jednak fakt, że mimo tych wielu lat na karku każda z tych gier w jakiś sposób trzyma się dobrze i momentami potrafi wyglądać przyzwoicie. Co prawda PlayStation 4 (bo ta wersja została wydana w przypadku konsol Sony) widywało zdecydowanie ładniejsze gry, ale jak na próbę przeniesienia typowo pecetowego tytułu na inne platformy wypadło to przyzwoicie.

Jest jeszcze jeden element, który buduje niesamowite wrażenia w trakcie rozgrywki. W polskiej wersji zastosowano bowiem dość nietypowy zabieg w postaci nie polskiego dubbingu, ale lektora, którym był Mirosław Utta. W Legends of the Zone ponownie możemy go usłyszeć i przyznam, że w dobie cięcia kosztów czy też pomijania polskiej wersji językowej jest to bardzo pozytywne zaskoczenie.

Trzy historie, jedno miejsce, mnogość myśli o przeszłości

Nie będę ukrywał, że tak naprawdę zawsze tym ulubionym Stalkerem było Czyste Niebo. Może dlatego, że jeśli chodzi o otwarty świat oraz możliwości, które dawały wszelakie misje w nim zawarte trafiły w taki idealny złoty środek – nie było zbyt jednotorowo (co można było poniekąd zarzucić Cieniowi Czarnobyla, jeśli ktoś starał się przejść grę od A do B), ale też nie było to wszystko zbyt otwarte (Zew Prypeci, która szła już w stronę nowoczesnego podejścia do takich strzelanek… może nawet zbyt przesadnie). Dlatego też ogrywanie trylogii w tej formie do najłatwiejszych nie należy nawet, jeśli niewiele gry różnią się między sobą od strony głównych założeń rozgrywki.

GramTV przedstawia:

Nadal bowiem jest tu dużo erpegowania oraz budowania relacji z napotkanymi NPC i frakcjami. Nadal bohaterowie mogą dać Ci wskazówki jak dotrzeć do ukrytej skrytki, ciała jakiegoś Stalkera… ale nie zawsze będą wiedzieli co tam się faktycznie znajduje. Nie mówiąc o tym, że będą sobie za to życzyli jakiejś kasy. Z drugiej strony pojawia się sztuczna inteligencja, która w trakcie pojedynków potrafi często zaskoczyć nawet w czasach o wiele bardziej zaawansowanych komputerowych adwersarzy. Model strzelania nadal jest delilkatnie mówiąc drętwy, ale na tyle satysfakcjonujący w połączeniu z poruszaniem się broni w trakcie przemieszczania się czy celowania zza osłony, że nawet delikatny autoaim na konsolach nie sprawia magicznie, że gra staje się łatwiejsza. Każdy pojedynek warto przemyśleć, nastawić się na częste zapisywanie i wczytywanie stanu gry (swoją drogą – brak dedykowanego przycisku pod autosave to trochę kryminał w wersji konsolowej).

Najzwyczajniej w świecie do Stalkera nadal trzeba podchodzić z respektem, bowiem mimo pewnych dość mocno leciwych zabiegów potrafi zaskoczyć elementami, które już w latach 2007-2008 potrafiły robić pozytywne wrażenie. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli w ostatnich latach nie przypominaliście sobie Stalkera, a wkręciliście się w sporo różnych strzelanek na przestrzeni ostatnich lat, to ten nietypowy feeling strzelania sprawi, iż niektórzy mogą się do dalszego przebijania się przez Zonę dość mocno zniechęcić.

Czy warto wrócić do Stalkera?

Przyznam szczerze – to trudne pytanie biorąc pod uwagę fakt przewagi, jaką ma wersja pecetowa każdej z gier, czyli możliwość modyfikowania zawartości.

Na PC zasadniczo z marszu, podobnie jak w przypadku Skryima, otrzymacie listę modów, które pozwolą wyciągnąć z Zony zdecydowanie więcej dobrego począwszy od grafiki po elementy związane z misjami, ekwipunkiem czy całymi nowymi terenami do odkrycia. W wersji konsolowej tego nie uświadczymy z wyjątkiem kilku elementów sprawiających, że STALKER: Legends of the Zone Trilogy wygląda nieco lepiej niż w wersji czystej bez ulepszeń. To po prostu poprawnie odświeżony zestaw trzech gier, który jednym sprawi ogromną radość z ponownego odkrywania Zony w każdej z gier, a innych odrzuci pewnymi dość leciwymi mechanikami, które bez modyfikacji mogą trącić babcinym pawlaczem.

Innym aspektem mocno wpływającym na atrakcyjność zestawu jest niestety cena w cyfrowych wydań. Premierowa cena czy to za pojedynczą grę, czy to za całą trylogię jest dość zaporowa. Zwłaszcza, że odświeżenie ich jest dość delikatne biorąc pod uwagę przykłady innych tytułów które dostały remastery czy remake’i, a każda z tych gier również pewne elementy z nimi związane nadal utrzymuje mimo tego samego uniwersum. To trochę sentymentalna przejażdżka przez lata, w których pewne koncepcje na rozgrywkę również się zmieniały wraz z postępem w elektronicznej rzeczywistości. Dlatego też z mojej perspektywy, mając wersje pecetowe Stalkerów w różnych miejscach zapewne odpuściłbym kupowanie wersji konsolowej… w tym momencie. Natomiast chętnie bym się z nimi bliżej zapoznał po pierwszej fali obniżek cen, choć zdaję sobie sprawę z tego, iż zapewne do takich cen jak w przypadku wersji pecetowej raczej nie dojdziemy.

Tak jak wspomniałem – to nadal gry oferujące niesamowity świat i klimat, który przyciąga do siebie jak magnes na długie godziny. Sam sobie zdałem z tego sprawę, gdy grając w Czyste Niebo minął mi jeden wieczór błyskawicznie. Być może dlatego, iż ten świat jest dla nas zdecydowanie bliższy biorąc pod uwagę położenie geograficzne (i nie tylko) przy całej miłości do serii Fallout czy Metro. W wielu rozwiązaniach rozgrywki nadal potrafią one zaskoczyć nawet tych, którzy w grach na przestrzeni ostatnich lat widzieli już wszystko dając również przy okazji możliwość pozwiedzania „wirtualnego skansenu” innych rozwiązań gameplayowych.

Właśnie dlatego niesprawiedliwym byłoby dać STALKER: Legends of the Zone Trilogy ocenę 5/10 i dopisać „za wiele to tam się nie zmieniło”. Raczej bym traktował to wydanie jako ciekawostkę i możliwość powrotu do przeszłości przed wyjściem kolejnego Stalkera niż formę zbadania zainteresowania serią przed stworzeniem kolejnych gier z serii. Dlatego też w ramach podsumowania – zagrać można, działa to całkiem dobrze, ale już każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie czy w tym momencie warto takie pieniądze wydać.

Komentarze
15
HCDamage napisał:

Ja wracam do wersji PC regularnie. Klimat nie do podrobienia, no i zdążyłem 5 miesięcy przed wojną odwiedzić Strefę. Jedzenie na stołówce elektrowni bez rewelacji heheh. Pozdro Stalker! 

Ja sobie odpaliłem Zew Prypeci z Misery i powiem tak - no jednak wersja bez modów podjazdu do tego nie ma :D

HCDamage
Gramowicz
08/04/2024 03:31

Ja wracam do wersji PC regularnie. Klimat nie do podrobienia, no i zdążyłem 5 miesięcy przed wojną odwiedzić Strefę. Jedzenie na stołówce elektrowni bez rewelacji heheh. Pozdro Stalker! 

HCDamage
Gramowicz
08/04/2024 03:25
CavieZ napisał:

Ja 3 części kiedyś ukończyłem na PC i to wielokrotnie. Żadna nie sprawiła na tyle problemów by ich nie ukończyć. Były bugi ale bez przesady. Widocznie masz jakieś problemy z komputerem. 

koNraDM4 napisał:

Też moją ulubioną częścią jest Czyste Niebo ale pamiętam doskonale, że ta część jest bardzo zbugowana wraz z bugami uniemożliwiającymi ukończenie jej. Na steam czy GoG zdarzyły mi się takie błędy i pytanie czy wersja konsolowa została załatana pod względem nie odpalających się skryptów




Trwa Wczytywanie