Star Wars Outlaws – recenzja. I nie ma mocy

Radosław Krajewski
2024/08/26 14:00

Świetny klimat, ale brak własnej tożsamości. Najnowsza gra z Gwiezdnych wojen to niemal same znajome motywy z jedną ciekawą mechaniką.

Dobrych gier z uniwersum Gwiezdnych wojen nigdy dość, szczególnie gdy nowych kinowych filmów brak, a serialowe propozycje rozczarowują. Zaledwie w ubiegłym roku mogliśmy zagrywać się w udane Star Wars Jedi: Ocalały od Respawn Entertainment, a teraz tę dobrą passę miało podtrzymać Star Wars Outlaws, czyli najnowszy tytuł od Massive Entertainment należącego do Ubisoftu. Pierwsze zapowiedzi roztaczały wizję trzecioosobowej gry akcji z wyrazistą bohaterką i fabułą kręcącą się wokół syndykatów, łowców nagród i podrzędnych szmuglerów. Po sześciu latach mieliśmy więc dostać growy odpowiednik dla Han Solo: Gwiezdne wojny – historie, ale rozgrywający się między piątą a szóstą częścią Sagi Skywalkerów. Wszystko to brzmiało na tyle dobrze, że będąc fanem świata Star Wars, ciężko było nie czekać na tę produkcję. Jednak Star Wars Outlaws już w pierwszych godzinach pokazuje, że z tytułem kandydującym do gry roku nie będziemy mieli do czynienia, a raczej z pozycją, która równie często daje satysfakcje, co frustruje.

W odległej galaktyce... tu się wszystko zaczęło dla Kay
W odległej galaktyce... tu się wszystko zaczęło dla Kay

Kay Vess: Gwiezdne wojny - historie

W grze wcielamy się w Kay Vess, młodą i zdolną przemytniczkę, która chce uciec z rodzimego Canto Bight (znanego z Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi). Wraz ze swoim wiernym towarzyszem, futrzastym Nixem, postanawia napaść na skarbiec potężnego przywódcy jednego z syndykatów, który rządzi całym miastem hazardu. Po drodze coś jednak idzie nie tak i Kay musi uciekać, ale otrzymuje pomocną dłoń z zaskakującej strony. Zadaniem dziewczyny jest odnalezienie kilku specjalistów od mokrej roboty, napadów oraz włamań, aby pomogli jej osiągnąć cel. Nie będzie to jednak łatwe zadanie, gdyż reszta przestępczych organizacji ma własne plany wobec Kay i chętnie ją wykorzystają, gdy tylko nadarzy się okazja.

Bohaterka nie jest wrażliwa na Moc, a Star Wars Outlaws jest jedną z nielicznych pozycji z gwiezdnowojennego katalogu gier, gdzie magiczna/mityczna siła nie odgrywa w historii (prawie) żadnej roli. To miły powiew świeżego powietrza po dwóch częściach Star Wars Jedi, i chociaż zawsze dobrze jest pomachać świetlnym mieczem przed oczami przeciwników, to świat Gwiezdnych wojen jest na tyle bogaty i różnorodny, że również inne profesje, nawet te mniej szlachetne, mają ogromny potencjał do wykorzystania. Na pierwszy ogień poszła więc przemytniczka, której specjalnością jest pakowanie się w różne tarapaty, jednocześnie nie mogąc prowadzić otwartej walki, jak Jedi. W Star Wars Outlaws będziemy więc się skradać, bardzo dużo skradać, tak że osoby, które liczyły na pełnoprawną grę akcji w stylu Uncharted, mogą się nieco zawieść (choć w grze sporo jest elementów znanych z produkcji Naughty Dog).

Gdy infiltracja nie idzie po naszej myśli, czas wytoczyć najcięższe działa
Gdy infiltracja nie idzie po naszej myśli, czas wytoczyć najcięższe działa

Problem w tym, że mechanika skradania nie jest szczególnie dopracowana. W wielu misjach gra wymusza na nas przejście niektórych etapów bez wszczynania alarmu, co czasami jest nie tylko wymagające, ale i czasochłonne. Tym bardziej gdy utkniemy ukryci między kilkoma przeciwnikami, którzy ani myślą zmienić swojej pozycji, abyśmy mogli przemknąć za ich plecami. W takiej sytuacji nie pomaga nawet Nix, który może zdezorientować wroga, zaatakować go, czy okraść, a naszego małego towarzysza możemy również wykorzystać do otworzenia drzwi, przyniesienia nam jakiegoś przedmiotu, jak również do rozwiązania prostych zagadek środowiskowych. Jest to podstawowy błąd Star Wars Outlaws, który wymaga od gracza przechodzenia wybranych etapów po cichu, ale dając bardzo ograniczoną liczbę narzędzi do wykorzystania, aby misja zakończyła się powodzeniem.

Nie możemy przykleić się do osłony, aby z łatwością powalić będącego w pobliżu przeciwnika. Mechanika skradania jest do granic możliwości uproszczona, a w wielu misjach doświadczamy konieczności podążania za celem misji jak po sznurku, dokładnie tak, jak zaplanowali to sobie twórcy. Nie ma tu miejsca na opracowanie własnego planu infiltracji bazy wroga. Gra nie daje zbyt wielu możliwości zboczenia z zaplanowanej ścieżki, a nawet jeśli niektóre lokacje są bardziej otwarte, to wciąż niektórzy przeciwnicy w jakiś dziwny sposób są w stanie wypatrzeć nas z dużej odległości. Wtedy podążają w naszą stronę, a nam pozostaje próba walki (gdy przeciwników jest więcej niż 3-4, prawdopodobnie jesteśmy skazani na niepowodzenie i zaalarmują resztę), lub wczytanie ostatniego zapisu gry.

Jest po czym się poskradać
Jest po czym się poskradać

Z blastera go

Oczywiście Star Wars Outlaws nie polega na samym skradaniu i jest wiele misji, gdzie alarmami nie musimy się w ogóle przejmować. Również w wielu momentach w głównym wątku, które wręcz zmuszają nas do otwarcia ognia do przeciwników. Ale model strzelania także pozostawia sporo do życzenia. Kay dysponuje tylko swoim blasterem, który co prawda posiada trzy tryby broni (plazmowy, jonowy i energetyczny), a każdy z nich posiada dwa lub trzy różne wersje (jeden strzela pojedynczymi pociskami, drugi serią, trzeci naładowanym atakiem), ale nieszczególnie zmienia to poczucia strzelania się z zabawkowego pistoletu. Nie czuć ciężaru broni, czy też momentu, w którym przeciwnik padł od gradu naszych kul. Sytuacja zmienia się, gdy w ręce bohaterki wpada jedna z cięższych broni, którą możemy znaleźć na polu bitwy, zazwyczaj po poległych przeciwnikach. Mają one ograniczony zasób pocisków, które możemy z nich wystrzelić, ale właśnie wtedy model strzelania pokazuje swój pazur i aż żal, że trwa to tak krótko i jest mocno ograniczone.

Zupełnie innym aspektem, który negatywnie wpływa na walkę, jest inteligencja przeciwników, a raczej jej brak. Niezależnie, czy walczymy z członkami gangów, imperialnymi, czy bandytami, wszyscy zachowują się tak samo idiotycznie. Biegają bez ładu i składu, nie chowają się za żadnymi osłonami, nie wykorzystują swojej liczebnej przewagi, a ich jedynym szczytem prowadzenia wojennej sztuki, jest rzucanie granatów, które potrafią zrobić bardzo dużą krzywdę mało wytrzymałej Kay. Chociaż bohaterka nie przyjmie na swoją klatę zbyt wielu pocisków, to nawet zabicie całego garnizonu szturmowców nie stanowi aż takiego wyzwania, jakim powinno być. I chociaż jest to ciężkie zadanie, to czasami wystarczy czekać, aż wrogowie sami podejdą pod celownik i wyplucie z pistoletu tylu pocisków, ile tylko potrzeba, aby przeciwnik w końcu padł. Gra oferuje nawet nieliczne walki z bossami, ale nie są one na tyle ciekawe i widowiskowe, aby jakkolwiek różniły się od pojedynków ze zwykłymi wrogami.

Świat gry przemierzamy na naszym śmigaczu
Świat gry przemierzamy na naszym śmigaczu

Oprócz skradania i walki trzecim ważnym elementem Star Wars Outlaws są fragmenty zręcznościowe. To właśnie wtedy gra zaczyna przypominać Uncharted, czy Tomb Raidera, gdzie Kay wspina się na różne platformy, przeskakuje nad przepaściami, czy wykorzystuje linkę, aby dostać się do niedostępnych miejsc. Są to powolne, spokojne momenty, gdzie możemy na chwilę odetchnąć od ciągłego napięcia, towarzyszącego dwóm wcześniej opisanym podstawowym elementom, które składają się na tę grę. Bohaterka musi również rozwiązać proste zagadki środowiskowe, zazwyczaj wykorzystując do tego Nixa, aby coś otworzył lub odsłonił generator, w który należy strzelić z pocisku jonowego. Nic skomplikowanego, podobnie jak sama eksploracja, choć w wielu miejscach miałem wrażenie, że kolejne platformy, po których musimy się wspinać, są źle rozłożone. Niejednokrotnie musiałem dokładnie rozglądać się po lokacji w poszukiwaniu kolejnych platform, po których miałem się wspiąć. Oczywiście nie jest to jakiś większy problem, przez który da się utknąć na długie minuty, ale to negatywnie wpływa na tempo i dynamikę takich zręcznościowych fragmentów.

Najnowsza gra z Gwiezdnych wojen nie przypadkowo oferuje sporych rozmiarów mapy na czterech z głównych planet, które przyjdzie nam odwiedzić. W końcu to produkcja Ubisoftu więc nie mogło zabraknąć typowych dla francuskiego wydawcy mechanik gier z otwartym światem. Star Wars Outlaws nie jest więc wolny od masy zadań pobocznych, znajdziek i innych aktywności, którymi możemy znacząco wydłużyć sobie grę. Przejście głównego wątku zajmuje około 15 godzin, o ile nie wykonujemy w międzyczasie żadnych innych zadań (wtedy możemy wydłużyć rozgrywkę do 40-50 godzin), więc sama historia kończy się dosyć szybko, ale zdecydowanie nie warto śpieszyć się z obejrzeniem napisów końcowych. Nawet jeśli gra pozwala na dalsze kontynuowanie zabawy po przejściu historii. W czasie przygody natrafimy na mnóstwo opcjonalnych zadań, które pozwolą nie tylko zwiększyć reputację u jednego z syndykatów (kosztem pogorszenia u innego), ale również zebrać lepsze wyposażenie, czy odblokować nowe umiejętności dla Kay.

Gra w Sabaka może wyglądała interesująco, ale tylko w filmach
Gra w Sabaka może wyglądała interesująco, ale tylko w filmach

Misje rozwojowe

Bohaterka nie zdobywa żadnych punktów doświadczenia, ani też kolejnych poziomów, które odblokowywałyby nowe umiejętności. Jednak podczas zabawy możemy Kay, a także Nixa, na wiele sposobów „ulepszyć”. Jest to jednak wpisane w samą historię, co może się podobać, gdyż pierwszym krokiem jest odblokowanie eksperta, czyli jednej z ośmiu dostępnych postaci, dzięki której zdobędziemy nowe zdolności. Już samo szukanie eksperta jest osobnym zadaniem, a gdy już go odnajdziemy, ten zleca nam kolejną misję, po której dopiero odblokujemy karty z umiejętnościami, które wymagają od nas dodatkowych czynności, zanim na dobre zdobędziemy daną umiejętność. Chcemy zwiększyć liczbę fiolek z bactą (apteczki) czy granatów, które Kay może jednocześnie przy sobie nosić? Trzeba znaleźć odpowiednie materiały, w tym jeden specjalny, z którym wiąże się inna mini-misja powiązana z, a jakże, pytajnikiem na mapie, który pokazują specjalne i ciekawe miejsca z nagrodą do zdobycia. A może wolicie zwiększyć maksymalne zdrowie bohaterki? Wtedy musicie zabić określoną liczbą wyznaczonych przeciwników i/lub kogoś znaleźć.

Innym elementem zaczerpniętym z grach RPG jest zbieranie lepszego sprzętu, a konkretniej elementów ubrań dla Kay. Z niektórych misji głównych oraz pobocznych, ale również eksplorując świat, możemy zdobyć nowe kurtki, pasy oraz spodnie, które nie tylko odblokowują nowy wygląd, który możemy od razu zastosować przy innym ubraniu, ale również zwiększają nasze możliwości w walce, jak podwyższać przyrost adrenaliny, dzięki któremu możemy wykorzystać specjalną umiejętność bohaterki, która działa identycznie jak w Red Dead Redemption 2, czyli przez krótki okres zaznaczamy kilku przeciwników, po czym Kay od razu do nich strzeli i ich automatycznie zabije; czy przywracając zdrowie po zabiciu każdego oponenta. Lepsze elementy ubioru tworzą również zestawy, które dają dodatkowe bonusy, ale znalezienie wszystkich komponentów nie należy do łatwych zadań.

Prosta gra w hakowanie, ale sprawia trochę satysfakcji
Prosta gra w hakowanie, ale sprawia trochę satysfakcji

Jedni mogą narzekać na ten system, że sztucznie wydłuża rozgrywkę i rzeczywiście tak jest, ale z drugiej deweloperzy z Massive Entertainment stworzyli ciekawą mechanikę, który wymaga od gracza czegoś więcej, niż zwykłego zarządzania drzewkiem umiejętności. Fakt, że większość misji, również tych bardziej rozbudowanych z zadań pobocznych, zawierają schematyczne cele, w których musimy coś wykraść, komuś coś ukraść, czy kogoś zabić. Podobny schemat misji zlecają nam organizacje przestępcze, czyli Syndykat Pyke’ów, Szkarłatny Świt, Kartel Huttów, czy Klan Ashigów. Od nas zależy, z którym gangiem będziemy bliżej współpracować, a z którym zatrzemy na tyle, że wyślą na nas oddział specjalny, mający za zadanie zabić Kay.

Gangi Starego Imperium

Właściwie, to cała ta mechanika związana z pracą dla konkretnej organizacji dla wielu graczy może stanowić główną zabawę. Jest ona dosyć prosta i intuicyjna, polegająca na utrzymywaniu dobrych stosunków z wybranym przez siebie gangiem, dzięki czemu możemy liczyć na nagrody w postaci tańszych i lepszych przedmiotów do kupienia u handlarzy powiązanych z daną organizacją przestępczą, a także otrzymywaniem prezentów, czy możliwością wejścia na teren szajki, zarówno w miastach, jak i na otwartych terenach, bez wzbudzania niczyich podejrzeń, co przy gangach, z którymi nie mamy dobrych stosunków, prowadzi od razu do konfliktu. Mechanika jest na tyle dobrze skonstruowana, że nie daje możliwości posiadania doskonałej reputacji u każdej organizacji w tym samym czasie, więc będziemy musieli wybierać, z kim wolimy trzymać. Po każdej z misji wykonanej na zlecenie danej szajki mamy wybór, czy chcemy działać dla ich dobra, czy też dla innej organizacji, automatycznie polepszają z nimi stosunki.

GramTV przedstawia:

Daje to sporo możliwości, dzięki którym możemy ułatwić sobie niektóre momentu rozgrywki, ale też na innym etapie utrudnić, gdy akurat będziemy musieli wykraść coś z terenu gangu, który jest do nas wrogo nastawiony. Nawet gdy mamy na pieńku z którymś z syndykatów zbrodni, to wciąż możemy wykonać dla nich zlecone zadania, choć wtedy nie możemy liczyć na żadną zapłatę. Na każdej z czterech planet znajdziemy brokera zleceń różnych organizacji, od którego wybierzemy dostępne zadania. W jednym czasie możemy mieć do trzech zadań od różnych gangów na każdej z planet, łącznie dwanaście misji. Dzięki temu możemy pobawić się w typowego przemytnika i wykonać różne zadania, aby zyskiwać przychylność tego gangu, z którym aktualnie chcemy mieć jak najwyższą reputację.

Czasami trzeba zadrzeć z Imperium
Czasami trzeba zadrzeć z Imperium

Skoro gra rozgrywa się w erze Imperium, to rzecz jasna nie mogło zabraknąć imperialnych szturmowców, którzy patrolują uliczki miasta, czy tereny pozamiejskie na swoich skuterach repulsorowych. Jest to całkowicie niezależna trzecia strona konfliktu, z którą zadrzemy niejednokrotnie podczas przechodzenia gry. Związana jest z nią również mechanika poszukiwań, która podobna jest do tej z GTA od Rockstar Games. Gdy rozpoczniemy walkę z Imperium lub tylko przekroczymy próg zarządzanego przez nich terenu, zaczną nas atakować i ścigać. Gdy na początku nietrudno jest im uciec, tak gdy zdecydujemy się na walkę, postęp poszukiwań będzie się zwiększał, a imperialni zwiększą siły, wysyłając nie tylko groźniejszych przeciwników, ale nawet AT-ST, aż w końcu szturmowców śmierci, czyli jednych z najgroźniejszych oponentów w całym Star Wars Outlaws. Dodatkowo przy maksymalnym stopniu poszukiwań pojawi się mnóstwo patroli i blokad na drogach, a jedyną opcją, aby oczyścić się z zarzutów, jest przekupienie imperialnego oficera, co będzie słono kosztować. Inną możliwością jest również śmierć naszej bohaterki, lecz to bardziej drastyczna i mniej pożądana, choć nadal działająca metoda.

Coś dla fanów

W grze oprócz wspominanego Canto Bight odwiedzimy również Tosharę z idealnym balansem zieleni, akwenów wodnych oraz pustych terenów niczym z sawanny, mroźną i nieprzyjazną Kijimę, a także leśną i deszczową Akivę oraz kultowe pustynne Tatooine. Każda z planet charakteryzuje się swoim własnym klimatem i poza Kijimą, oferuje także rozległe tereny poza głównym miastem, które możemy dowolnie eksplorować. Problem w tym, że zarówno w samych miastach, a w szczególności poza nimi, jest dosyć pusto i sztucznie. W Star Wars Outlaws brakuje iluzji immersyjnego, żyjącego świata, w którym każda napotkana postać zajmuje się swoimi sprawami. Co prawda możemy wchodzić w interakcję z niektórymi napotkanymi NPC, którzy zlecają nam zadania, przy innych musimy po prostu podsłuchać ich rozmów, a nie brakuje również wielu gier, jak w Sabaka, „trzy kubki”, czy obstawiając wyścigi konne, ale wszystko to bardziej przypomina dosyć toporny i mało angażujący otwarty świat, którymi Ubisoft raczył nas już wielokrotnie, niż coś pokroju wspominanego wcześniej Red Dead Redemption 2, czy nawet Wiedźmina 3. To już więcej frajdy dają minigry związane z otwieraniem zamków, gdzie dostajemy prostą grę rytmiczną, czy hakowaniem, w której musimy dopasować od trzech do pięciu znaków metodą na chybił trafił, niż eksploracja świata, czy gra w Sabaka, w której brakuje głębi.

Hana Solo też spotykamy, ale nie jest zbyt rozmowny
Hana Solo też spotykamy, ale nie jest zbyt rozmowny

Trzeba jednak przyznać, że Star Wars Outlaws potrafi oczarować klimatem Gwiezdnych wojen. Pierwsze pojawienie się na Tatooine wzbudza wiele emocji, a wejście do pełnego detali Mos Eisley daje sporo radości. Tym bardziej że słynne z Nowej nadziei miasto możemy dowolnie eksplorować, a liczne patrole szturmowców dodają jeszcze więcej klimatu. Świetną atmosferę mają również inne lokacje, na czele z imperialnymi bazami, w których mnóstwo jest najróżniejszych szczegółów, które znamy z filmów i seriali. Jakby komuś było mało, to w grze spotkamy kilku starych znajomych, na czele z Qi’rą, Lando Calrissianem, Jabbą, a nawet Hanem Solo, choć tego tylko w karbonitowej formie. Na tym lista bohaterów z Gwiezdnych wojen się nie kończy, a niektórzy pojawiają się tylko na chwilę i łatwo ich przeoczyć.

Gdy po mapie każdej z planet poruszamy się za pomocą ścigacza, tak gra oferuje również eksplorację kosmosu. A raczej niewielkich terenów przy każdej z planet, które możemy eksplorować na pokładzie Śmiałka, czyli statku głównej bohaterki. Podobnie jak na każdej z planet, również w przestrzeni kosmicznej możemy wykonać różne zadania, znaleźć drogocenne materiały, czy wdać się w walkę, wykorzystując do tego zamontowane na Śmiałku działko, wyrzutnię rakiet, czy wieżyczkę laserową. Zarówno ścigacz, jak i statek kosmiczny możemy ulepszać ze znalezionych komponentów, wpływając na udoskonalanie napędu, osłon, czy zwiększając potencjał ofensywny.

Statkiem kosmicznym w piękny rejs
Statkiem kosmicznym w piękny rejs

Ładnie i brzydko zarazem

Pod względem oprawy graficznej Star Wars Outlaws jest bardzo nierówne. Gra potrafi urzec pięknem i klimatem niektórych miejsc, jak wspominanym już Tatooine, a również na pozostałych planetach znajdziemy miejscówki, które zachwycą swoją atmosferą, czy nawet projektem. Nawet niektóre zamknięte pomieszczenia, jak fabryki, czy długie tunele skalne, potrafią nacieszyć oko. Ale tego samego nie można stwierdzić, gdy poszczególne elementy lokacji, czy modele bohaterów, zobaczymy z bliska. Miejscami gra jest wręcz brzydka i rozmazana, wyglądając tak, jakby jakieś tekstury nie zdążyły się wczytać. Kiepskie wrażenie robią również wybuchy, roślinność oglądana z bliska, odbicia na lustrzanych powierzchniach, czy mimika postaci, z którymi przyjdzie nam rozmawiać. W wielu momentach miałem wrażenie, że ubiegłoroczny Star Wars Jedi: Ocalały graficznie robił o wiele większe wrażenie w niemal każdym aspekcie.

Pochwalić za to należy optymalizację i na konsolach gra oferuje trzy tryby graficzne (30 FPS-ów, 40 FPS-ów i 60 FPS-ów), a każdy z nich działa bez większych zarzutów na Xbox Series X. Jedynie podczas tych feralnie źle wyglądających wybuchów, gra ewidentnie się krztusi, łapiąc nagły spadek klatek na sekundę, który na szczęście nie trwa zbyt długo. Moim domyślnym trybem zabawy był ten z 40 FPS-ami, dzięki któremu gra nie tylko zachowała odpowiednią jakość, chociaż jak wspomniałem wcześniej, nie jest ona najwyższych lotów, ale i pozwalała na komfortowe i płynne granie.

Pierwsza wizyta na
Pierwsza wizyta na Tatooine to jeden z najbardziej pamiętnych momentów

Trzeba również wspomnieć o dwóch trybach z proporcjami ekranu, który żaden nie jest do końca zadowalający. Domyślnym jest 21:9 dla szerokokątnych monitorów i właśnie pod ten tryb ta gra została zaprojektowana. Otrzymujemy wtedy prawdziwie filmowe doświadczenie z dwoma dosyć grubymi pasami czerni na górze i dole ekranu, co utrudnia dostrzeżenie różnych detali, w tym oddalonych przeciwników, nawet na dużym telewizorze. Drugi z trybów wypełnia cały ekran, czyli tak, jak mamy w większości gier, ale kosztem zdecydowanie za dużych elementów interfejsu i wszelkich napisów.

Na osobne słowa uznania zasługuje ścieżka dźwiękowa, która jest tak bliska gwiezdnowojennym motywom, jak to tylko możliwe. Kompozytorzy Wilbert Roget II, Jon Everist oraz Kazuma Jinnouchi potrafili uchwycić muzyczną esencję świata Star Wars, dostarczając kilka wartych zapamiętania kawałków. Również sama oprawa dźwiękowa zdaje egzamin i zarówno wystrzały z blastera, jak i dźwięki śmigacza są soczyste i satysfakcjonujące.

W kantynach poznamy sporo nowych osób, które zlecą nam zadania
W kantynach poznamy sporo nowych osób, które zlecą nam zadania

Podsumowanie

Star Wars Outlaws przypomina mieszaninę wielokrotnie wspomnianego już wcześniej Star Wars Jedi: Ocalały, Uncharted, Tomb Raidera oraz Avatar: Frontiers of Pandora, czyli ubiegłorocznej gry od Massive Entertainment. Chociaż nad oboma tytułami pracowały zupełnie inne oddziały studia, to czuć, że tworzyły gry na tych samych podstawach, kładąc mocny akcent na skradanie, a samą walkę traktując nieco po macoszemu. Star Wars Outlaws nie radzi sobie jednak z podstawowymi mechanikami najlepiej i są one co najwyżej przeciętnie wykonane, ale fenomenalny klimat Gwiezdnych wojen, system reputacji karteli oraz postawienie nacisku na misje fabularne, również przy rozwoju bohaterki, sporo nadrabiają. To nie jest jedna z tych gier, które wymagają dodatkowych miesięcy szlifowania, bo już u samych podstaw niektóre elementy zostały źle zaprojektowane. Massive Entertainment będzie więc miało ręce pełne roboty przy ewentualnej kontynuacji, aby tym razem zrobić taką grę o przemytnikach z Gwiezdnych wojen, na jaką liczyliśmy.

6,0
To może teraz czas na pełnoprawną grę o łowcach nagród z Gwiezdnych wojen? Potencjał jest jeszcze większy.
Plusy
  • System reputacji gangów
  • Genialny klimat Gwiezdnych wojen
  • Mnogość misji pobocznych…
  • …nawet w mechanice rozwoju naszej bohaterki
  • Nie brakuje wyborów „moralnych” nie tylko w głównych misjach
  • Nix jest nie tylko przeuroczy, ale także bardzo pomocny
  • Etapy zręcznościowe dają chwilę odetchnąć od walki i czasami wymagają pomyślenia
  • Walka pobocznymi broniami daje satysfakcje
  • Pilotowanie statku w kosmosie i możliwość walki
  • Gra potrafi zauroczyć pięknymi widokami
  • Świetna muzyka i ogólna jakość dźwięku
Minusy
  • Wykłada się na podstawowych mechanikach (skradania, strzelania, czy etapach zręcznościowych)
  • Za mało opcji w mechanice skradania i wolności wyboru ścieżki podczas wykonywania misji
  • Model walki podstawowym blasterem pozostawia sporo do życzenia
  • Zaledwie kilka typów misji (przynieść, ukradnij, zabij kogoś)
  • Mało angażujące aktywności poboczne
  • Nijaka główna bohaterka, której brakuje charyzmy
  • Puste tereny do eksploracji, w których niewiele się dzieje
  • Miasta sprawiają wrażenie makiet, a nie symulacji prawdziwego świata
  • Sztuczna inteligencja przeciwników to jakiś żart
  • Czasochłonny rozwój postaci i ekwipunku
  • Nierówna oprawa graficzna (sporo brzydkich i rozmazanych tekstur)
Komentarze
12
beetleman1234
Gramowicz
02/09/2024 09:48

Kupiłem grę. Jest OK. Wkurza wszędobylskim niedorobieniem i błędami. Ubi to są naprawdę mistrzowie niedbalstwa.

Wczoraj miałem fajny błąd. Jadę se, cywilów napadają bandyci. Pomagam, potem zagaduję: włącza się sidequest o obronie przed kolejnymi bandytami. Przyjeżdżają we trzech, zabijam dwóch nadal siedzących na skuterach, bo nie rozumieją, że powinni wysiąść - trzeci odjeżdża w siną dal. Myślę sobie: "Spoko, zaliczone." Czekam minutę, dwie, trzy. Nic się nie dzieje, quest stanął w miejscu. Twórcy nie pomyśleli o tym, żeby "usunąć" wroga jeśli oddalił się za daleko - więc najwyraźniej ta "ucieczka" jednego z bandytów to nie była ucieczka tylko jakiś błąd AI. Fajnie fajnie.

kindziukxxx
Gramowicz
31/08/2024 23:52

Brawo sa solidną recenzję która pokazuje że obecnie gra jest nie warta tej kwoty. Jak kiedyś spadnie do 50-80 zł to będzie można ewentualnie sprawdzić.

dariuszp
Gramowicz
27/08/2024 20:58
wolff01 napisał:

Nie tylko oni. Civ 7 w edycji premium 550 zl. Za tbs-a. Swiat oszalal.

Hithaeglir napisał:

Ostatnio SP tak się cenią przy grach AAAAAAAAAAAAAA.

beetleman1234 napisał:

czy to jest szalone czy 150 złotych za season pass to normalka?

Różnica taka że CIV 7 pewnie będzie dobre. Ja nie jestem przeciw wyższym cenom. Zakładając że syf Ubisoftu to 60$ standard to za takie Baldur's Gate 3 spokojnie dał bym 100$ albo i więcej.

Ale biorąc pod uwagę że BG3 kosztowało 60$ to płacenie to płacenie za taki syf ponad drugie tyle to jakiś żart. 




Trwa Wczytywanie