Kolejna produkcja studia odpowiedzialnego za Close to the Sun mogłaby być czymś znacznie lepszym, ale twórcom Steel Seed ewidentnie zabrakło czasu, pieniędzy i doświadczenia.
Całkowita zmiana klimatów
Po stworzeniu przygodówki akcji w konwencji horroru autorzy z firmy Storm in a Teacup postanowili zmienić całkowicie gatunek. Steel Seed, najnowsze dzieło ekipy mającej na swoim koncie Close to the Sun, jest bowiem skradankowym slasherem z perspektywy trzeciej osoby. Zamiast przenosić nas do przeszłości, jak to miało miejsce we wcześniejszym tytule dewelopera, tym razem poszczególne wydarzenia rozgrywają się w świecie science-fiction. Ziemia chyli się ku upadkowi, a my - wcielając się w nieustraszoną wojowniczkę imieniem Zoe - musimy dokończyć misję swojego ojca, by uratować naszą cywilizację przed całkowitym zniszczeniem.
Steel Seed
O co tu w zasadzie chodzi?
Początkowo wydaje się, że Steel Seed to gra, w której opowieść stanowi jedynie pretekst do rozgrywki, a gracz będzie cieszył się z tego, że w istocie scenariusz nie jest najważniejszym elementem całości. Kolejne niuanse fabularne odkrywamy sukcesywnie powracając do centralnego punktu w świecie, rozmawiając z pewnym hologramem, a także w poszczególnych lokacjach, czy to poprzez obserwację niektórych wydarzeń, czy też po odnalezieniu pewnych informacji. W trakcie jednej z rozmów pada zdanie, które sprawia, że na cały scenariusz patrzy się zupełnie inaczej niż na początku. Wspomniany zwrot akcji to bez wątpienia najciekawszy fragment historii przedstawionej w Steel Seed. Nadal sztampowej, zwykle przewidywalnej, ale jednak - mimo wszystko - ciekawej.
Co istotne, nasza bohaterka nie jest w trakcie swojej misji osamotniona, bo nieustannie towarzyszy latający dron o imieniu Koby. Dzięki niemu możemy na przykład oznaczać wrogów na mapie, sprawdzać co znajduje się w miejscach, do których Zoe nie ma dostępu i generalnie przeprowadzać zwiad na terenie nieprzyjaciela, choć nie tylko. Koby współpracuje z Zoe także podczas walki. Może odwracać uwagę wrogów, a nawet eliminować niektórych przeciwników. Choć sam voice acting w Steel Seed stoi na bardzo niskim poziomie, bardzo podobało mi się to, jak po śmierci Koby’ego Zoe woła do swojego przyjaciela. Tak samo zresztą w chwili, jak ten powraca do świata żywych. Szkoda tylko, że autorzy nie poświęcili więcej miejsca na samą relację człowieka z maszyną. Zdecydowanie niestety nie wykorzystali potencjału drzemiącego w tym aspekcie.
Skradanie? Jest. Akcja? Też jest. To czego nie ma?
Przeglądając materiały promujące Steel Seed dowiedziałem się, że będzie to gra oferująca możliwość skradania i bezpośrednich konfrontacji z przeciwnikami. Nie chciałem, by wykrycie kierowanej przeze mnie postaci doprowadzało do konieczności ponownego wczytania rozgrywki od ostatniego punktu kontrolnego. Zamiast tego wolę kontynuowanie przygody i mierzenie się z konsekwencjami swoich działań podczas walki. Skoro nie udało się wyeliminować wskazanych celów bez wzbudzania jakichkolwiek podejrzeń, trzeba stanąć twarzą w twarz z napotkanymi wrogami. I faktycznie, przez sporą część kampanii fabularnej to działało. Można było walczyć ile fabryka dała. W pewnym momencie jednak pojawiły się pewnego rodzaju wieżyczki strażnicze, które da się zniszczyć wyłącznie pozostając w ukryciu. Nie da się więc przejść całości w trybie, nazwijmy to, akcji, jak również - o czym przekonacie się za chwilę, wyłącznie skradając się. Preferowany i w zasadzie jedyny możliwy to styl mieszany. A szkoda.
Steel Seed
Wracając z kolei do skradania warto dodać, że w Steel Seed ten element zrealizowano całkiem przyzwoicie, choć nie bez zgrzytów. Czasem miałem bowiem wrażenie, że przeciwnicy nie powinni mnie zauważyć, a jednak dostrzegli sylwetkę głównej bohaterki i na odwrót. Samo wysyłanie niemilców na tamten świat sprawiało mi natomiast frajdę niezależnie od sposobu, w jaki tego dokonywałem. Z wyjątkiem pewnych mocniejszych wrogów, których można pozbyć się wyłącznie po wykonaniu dwóch ataków krytycznych. Oznacza to, że musimy działać niepostrzeżenie, wyprowadzić cios i uciec, nie dając się złapać, co jest wręcz ekstremalnie trudne, żeby nie powiedzieć niemożliwe.
System walki zaproponowany przez autorów Steel Seed nie jest szczególnie rozbudowany. Jako że mamy do czynienia ze slasherem, nie liczcie tutaj na taktyczne starcia rodem z souls-like’ów. Można naparzać do upadłego (Zoe albo wrogów), wyprowadzając lekkie i ciężkie ataki, jak również wykonując uniki i przewroty. Twórcy nie przygotowali zbyt wielu modeli przeciwników, ale ci, którym stawiamy czoła są na tyle różnorodni, że rozpracowywanie kolejnych aren z nieprzyjaciółmi czy też bezpośrednie konfrontacje z oponentami trudno nazwać nużącymi.
Kompletnie inna kwestia to natomiast rozmieszczenie przeciwników w poszczególnych lokacjach. Grając w Steel Seed zastanawiałem się niekiedy, czy ktokolwiek testował produkcję pod tym kątem. Tym bardziej, że w niektórych pomieszczeniach mamy co prawda kilka miejsc, gdzie nasza bohaterka jest niewidoczna dla wrogów, ale tych ostatnich jest co najmniej kilkunastu, a może nawet więcej. Zapomnijcie w takich sytuacjach o skradaniu niezależnie od wybranego poziomu trudności (gra oferuje fabularny, normalny i wysoki).
Steel Seed
Steel Seed to jednak nie tylko konfrontacje z wrogami. Sporą część rozgrywki zajmują sekwencje platformowe. Jak nietrudno się domyślić, początkowo nie są one zbyt rozbudowane i wymagające. Skaczemy po wskazanych obiektach otoczenia, aktywujemy jakieś mechanizmy, by dostać się na drugą stronę, i tak dalej. Później jednak nasza bohaterka Steel Seed odblokowuje możliwość latania (w międzyczasie do tego wszystkiego dochodzi pływanie z użyciem specjalnego transportera), co wprowadza nowe sposoby eksploracji. Możemy nie tylko dryfować w powietrzu jak z klasycznym jetpackiem, ale wykorzystujemy go również w połączeniu ze specjalnie rozmieszczonymi na mapach fragmentami, dzięki którym Zoe wzbija się w powietrze znacznie wyżej. Do tego wszystkiego dochodzi bieganie po ścianach w wyznaczonych momentach, a także konieczność omijania śmiercionośnych pułapek. A potem niemalże wszystko naraz. Tak…
Jednego autorom Steel Seed nie można odmówić - gameplay, choć twórcy żonglują w kółko kilkoma tymi samymi pomysłami - jest dość różnorodny, ale niedopracowany. Czasem widząc miejsce, w które pozornie moglibyśmy się dostać, przesuwając się od jednego wzbijającego nas w powietrze miejsca do drugiego, giniemy bo programiści ze Storm in a Teacup nie przewidzieli takiego rozwiązania. Innym razem z kolei bez problemu dałoby się ominąć pułapkę dołem, zamiast czekać aż ta na chwilę wygaśnie, byśmy mogli przelecieć, więc tutaj również czeka nas zgon. W dwóch, może trzech momentach moja postać natomiast nie chciała biec dalej, stając w miejscu, choć ewidentnie było widać, że droga prowadzi w jedynym słusznym kierunku. Faktycznie tak było, o czym przekonałem się po wczytaniu ostatniego punktu kontrolnego. Wówczas skrypt zaczął działać bez zarzutu.
Steel Seed
GramTV przedstawia:
Wspomniałem już wcześniej, że Steel Seed to gra z perspektywy trzeciej osoby. Nie zawsze jednak akcję obserwujemy zza pleców Zoe, bowiem twórcy zaimplementowali kilka sekwencji, podczas których recenzowany tytuł zmienia się w platformówkę akcji z widokiem z boku. Grafika nadal jest trójwymiarowa, ale z zachowaniem efektu 2D, więc mamy do czynienia z tzw. 2,5D. To ciekawy, zaskakujący wręcz zabieg, który skutecznie uatrakcyjnia rozgrywkę, nie powodując przy tym niepotrzebnej frustracji. Zasadniczo, same ucieczki przed wrogami, kiedy wszystko dookoła się nas wali, są ekscytujące, lecz - tak jak wiele elementów w Steel Seed - z czasem nadmiernie eksploatowane przez twórców.
Skoro już o irytacji mowa, to należy zaznaczyć, że eksplorując poszczególne lokacje w Steel Seed trafiamy na specjalne kapsuły, w których możemy zapisać stan rozgrywki, uleczyć się (odradzając wrogów), odblokować nowe umiejętności czy też kupić amunicję dla Koby’ego. Pomiędzy tym wszystkim gra oferuje także klasyczny system checkpointów, lecz czasem rozmieszczone są one nielogicznie. Przykładowo w jednym momencie punkt kontrolny znajduje się przed całkiem długim (choć pomijalnym) filmikiem fabularnym po którym następuje rozbudowana i wymagająca sekwencja platformowa. W razie zgonu gra wczytuje rozgrywkę, tak tak, przed ową cut-scenką właśnie.
Z drugiej strony autorzy Steel Seed są dość łaskawi, bo nie mamy tu klasycznych potionek, lecz napełniamy paski energii, walcząc z przeciwnikami. Możemy ich używać (tych pasków, rzecz jasna) do regenerowania zdrowia głównej bohaterki. Przydaje się to nie tylko podczas konfrontacji z wrogami, ale także w trakcie sekwencji platformowych. Kiedy bowiem spadniemy w przepaść, często odradzamy się nieopodal (a nie przy checkpoincie) do momentu aż nasz pasek zdrowia spadnie do zera.
Steel Seed
Steel Seed zawiera ciekawie zrealizowany system rozwoju postaci. Za pokonywanie wrogów czy też eksplorując lokacje otrzymujemy pewnego rodzaju walutę, którą przeznaczamy na zakup nowych umiejętności podzielonych na trzy drzewka: skradanie, użytkowe i walka (tłumaczenie moje, gra nie oferuje polskiej wersji językowej). Nie wystarczy jednak dysponować odpowiednimi funduszami, by móc odblokować daną umiejętność. Trzeba również uporać się ze wskazanym wyzwaniem. I tak, przykładowo, aby z oponentów wypadały przedmioty leczące trzeba najpierw przeszukać ciała dziesięciu poległych wrogów. Albo wykonując pięć idealnych uników będziemy mogli zakupić zdolność pozwalającą na wyprowadzenie specjalnego ataku właśnie po zrobieniu wspomnianego odskoku. Warto dodać w tym miejscu, że Steel Seed nie oferuje żadnych opcji rozwoju statystyk postaci czy też nowych typów broni.
A pójdzie na tym Steel Seed?
Pod względem technicznym Steel Seed także nie wypada idealnie. Grę testowałem na komputerze Actina wyposażonym w procesor Intel Core i5-14600KF 3,50 GHz, 32 GB RAM i kartę graficzną AMD Radeon RX 7800 XT 16 GB VRAM z monitorem 4K i odświeżaniem na poziomie 144 Hz. Przez kilkanaście godzin, które spędziłem z tym tytułem, mogłem liczyć zwykle na ponad 60 klatek na sekundę w rozdzielczości 3840 na 2160 pikseli, na najwyższych ustawieniach jakości grafiki z AMD FSR w trybie jakości.
W jednym z późniejszych etapów kampanii fabularnej gra uznała, że koniec z tak dobrym frameratem przez co - niestety w połowie rozpracowywania przeciwników w jednym z dużych pomieszczeń - byłem zmuszony dokończyć fragment misji przy zaledwie 15 FPS-ach, wdając się wówczas w bezpośrednią konfrontację z wrogami. Innym razem z kolei Steel Seed całkowicie się zawiesiło (pomógł restart aplikacji), a raz z kolei zawiesiła się… moja postać, która na moje polecenie przywarła do ściany, by schować się przed przeciwnikami. Tutaj również nie obyło się bez wyłączenia i ponownego włączenia programu.
Steel Seed
Steel Seed pod względem graficznym jest bardzo nierówne. W zdecydowanej większości przypadków zachwyca, choć niekiedy sprawia wrażenie produkcji spóźnionej o jedną generację. Znacznie częściej jednak, mimo surowego stylu oprawy graficznej, potrafi przykuć wzrok za sprawą klimatycznej gry światła i cienia. Atmosfera, jaką udało się zbudować twórcom w poszczególnych lokacjach, naprawdę robi wrażenie. Najbardziej przypadła mi do gustu początkowa miejscówka, czyli zamknięty kompleks, a także ostatnia duża lokacja, otwarta przestrzeń z terenami zielonymi. Oprócz nich mamy także wielką, otwartą przestrzeń w okolicach skażonej wieży i jeszcze jeden, ogromny budynek, który w pamięci niejako zlał mi się z tym początkowym, choć jest on znacznie bardziej zróżnicowany pod kątem gameplaya.
Podsumowanie
Steel Seed to gra niezwykle trudna do oceny. Z jednej strony mamy bowiem naprawdę dobrze zrealizowany system walki, skradanie także potrafi sprawiać frajdę, ale z drugiej natomiast niektóre sekwencje platformowe są ewidentnie przekombinowane, a rozmieszczenie wrogów w kilku miejscach woła o pomstę do nieba. Do tego wszystkiego dochodzi ciekawy sposób odblokowywania nowych umiejętności i oparta na utartych schematach (lecz z twistem) historia o ratowaniu świata przed zagładą. Warto na pewno poczekać na popremierowe aktualizacje, które wyeliminują błędy techniczne. Innych elementów raczej poprawić już się nie da, więc miejcie to na uwadze, sięgając po nową grę twórców Close to the Sun.
5,5
Mógł być hit, a jest tylko średniak. Szkoda, bo w Steel Steel przyjemne elementy przeplatają się z frustrującymi momentami.
Plusy
bardzo dobrze zrealizowany system walki
niczego sobie skradanie
różnorodne, klimatyczne lokacje
ciekawie przemyślany system rozwoju postaci
angażujące fragmenty z rozgrywką ukazaną z boku
świetna oprawa wizualna (ale zajrzyj też do minusów)
zaskakujący twist fabularny, choć…
Minusy
sama historia oparta jest na utartych schematach
momentami grafika sprawia wrażenie przestarzałej
niekiedy przekombinowane sekwencje platformowe
niewykorzystany potencjał relacji Zoe z Kobym
rozmieszczenie przeciwników w niektórych lokacjach
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!