Tomb Raider: Legenda Lary Croft – recenzja serialu. Bez charakteru

Jakub Piwoński
2024/10/13 16:00

Netflix kontynuuje tworzenie seriali animowanych opartych na popularnych markach. Tym razem zaproszono nas do odbycia przygody ze słynną panią archeolog.

Tej postaci nie trzeba specjalnie przedstawiać. Znacie ją wszyscy dobrze, znam ją także ja, piszący te słowa. Od czasu wersji demonstracyjnej Tomb Raider 2, uruchomionej na moim pierwszym blaszaku (pamiętam, że w kółko strzelałem do chowającego się w jaskini tygrysa), przez rewelacyjne Anniverasy (już na PS2), aż po reboot – grało się i podziwiało Larę, bo miała ona zawsze coś, co przyciągało uwagę, uwodziło. Ta mieszanina seksapilu, dynamizmu i niespożytej ciekawości sprawiała i sprawia nadal, że przygoda u jej boku zawsze gwarantowała mocne wrażenia. Plakat nad łóżkiem także prezentował się wybornie.

Tomb Raider: Legenda Lary Croft
Tomb Raider: Legenda Lary Croft

Klątwa filmowych adaptacji Tomb Raider

Inaczej sytuacją wygląda z adaptacjami jej przygód, tymi filmowymi żeby była jasność, bo komiksy całkiem zgrabnie wypadły. Do filmu z Angeliną Jolie mam dziś tylko sentyment, choć patrząc na niego rzetelnie, trudno uznać go za dobry film – to efekciarska wydmuszka, robiąca sporo szumu, ale za nic mająca aspekt tajemnicy, a już tym bardziej – archelogii. Jolie jednak miała w sobie magnes, którego zabrakło jej następczyni, Alici Vikander. Paradoksalnie jednak, Tomb Raider z 2018 roku jest o wiele lepszym filmem, niż poprzednie odsłony, choć ma zdecydowanie mniej charyzmatyczną aktorkę.

Na filmowych adaptacjach przygód Lary Croft wisi klątwa. Dotychczas żaden z trzech filmów nie zdołał rozbić banku za sprawą wyraźnego sukcesu w kinach. Lara była i jest bardziej bohaterką graczy, niż fanów kina, co nie zmienia faktu, że jest już częścią popkultury, więc filmowcy dalej będą próbować swych sił w adaptowaniu jej przygód. Jest w tym sens, bo choć Lara jest z innej epoki, jej charakter idealnie wpisuje się postępującą modę na feminizację kultury. Ona była jednak silną kobiecą bohaterką, niż stało się to modne. Pamiętam, że swego czasu w jedną z kandydatek do przejęcia schedy po Vikander była aktorka znana z Kapitana Ameryki, Brytyjka Hayley Atwell. Nadal uważam, że świetnie by sobie w tej roli poradziła. Najwyraźniej, nie tylko ja to dostrzegłem, bo aktorce powierzono rolę Lary, ale nie w filmie, tylko animowanym serialu produkowanym dla Netflixa.

Niestety, nawet przy udziale sporych pokładów sentymentu do tej bohaterki, nie udało mi się „rozgościć” w serialu Netflixa należycie i poczuć się komfortowo. Nie poczułem tego, co tak usilnie było mi sugerowane w niemal każdym z ośmiu odcinków. Że ten serial jest taką cool-współczesną interpretacją znanej w popkulturze postaci, że sporo się w nim dzieje i że nie ma tu czasu na nudę. Odebrałem to dokładnie na opak. Im więcej zostało mi pokazane, tym bardziej wzmagało we mnie wrażenie bezcelowości tego, co oglądam. I czułem się tak nawet pomimo tego, że warstwa estetyczna serialu miała w sobie coś pociągającego z tą całą paletą żywych kolorów. Problem w tym, że kompletnie niepociągająca była ta postać, która pociągająca być powinna.

Tomb Raider: Legenda Lary Croft
Tomb Raider: Legenda Lary Croft

Bezpłciowość akcji i głównej bohaterki

Bezpłciowy. To chyba najlepsze, najbardziej trafne określenie serialu, jaki oddano przed moje oczy. I można to traktować metaforycznie, ale i dosłownie. Główna bohaterka jest wyraźnie zagubiona. Od lat nie potrafi poradzić sobie ze stratą ojca. To już znamy. Nie wiedzieliśmy dotychczas tego, że Lara Croft ma problemy z budowaniem intymnych relacji. Jest w serialu pewna sugestia, że bohaterka mogła czuć do pewnej bliskiej jej kobiety coś więcej, niż tylko przyjaźń. Jest w tej sferze wyraźnie zagubiona. Ja z kolei jestem pewien tego, że kompletnie mi ta wiedza do niczego nie była potrzebna. W tym topornym pogłębianiu profilu psychologicznego Lary zapomniano o skupieniu się na elementach, które budowały jej osobowość. Mam na myśli ciekawość, żywiołowość, inteligencję, pewność siebie. Nie ma tego.

GramTV przedstawia:

Druga rzecz, znacznie bardziej jednak bolesna, osadza się w same akcji. Ona jest, ale tak jakby jej nie było. Podobnie jak Lara, która powinna grać tu pierwsze skrzypce, a nie ma w sobie krzty charyzmy, akcja, w której bohaterka uczestniczy, jest kompletnie pretekstowa. Nie czuć tu stawki, zagrożenie, jakie scenarzyści nakreślili, ma w dużej mierze niedorzeczny charakter i trudno je brać na poważnie. Ile to już razy w filmach animowanych mieliśmy do czynienia z tym wytartym już motywem zmiany koloru oczu na skutek bliżej nieokreślonego opętania i kontrolowania postaci przez bliżej nieokreślone siły zła? Sztampa taka, że aż zęby zgrzytają. Można by uznać za interesujące i odświeżające to, że tym razem urozmaicono świat Tomb Raider wyraźnie fantastycznymi elementami. Bliżej im jednak do zapchajdziur, które uczyniły świat przedstawiony kompletnie nieprzekonującym. Pominę nietrafione umizgi kierowane w stronę Chin, mające na celu, zapewne, wzbudzenie zainteresowania tamtejszej widowni. Wypadają dość słabo.

Serial nie nadaje się nawet jako cutscenka w grze

Klątwa filmowej Lary Croft trwa więc w najlepsze. Filmowcy nadal nie rozumieją tej postaci. Niby czynią ją silną, kreśląc śmielej umięśnioną sylwetkę, pomniejszając przy tym biust. Powiedzmy to sobie wprost - im bardziej męska się ona staje, tym bardziej ulatnia się jej wdzięk. Im bardziej chwiejne ma emocje, tym mniej chce się jej kibicować. Mało tego, mam wrażenie, że marność tego serialu sprawi, że widzowie wrócą po kolanach do filmu z 2001 roku z Angeliną Jolie w roli głównej. I stanie się z nim dokładnie to, co stało się z trylogią prequeli Gwiezdnych wojen, które przez lata błotem obrzucano, aż do czasu, gdy na ekranach zagościła trylogia sequeli.

W kilku scenach serialu animowanego Lara zakłada sukienkę i co widać, czuje się w niej niezręcznie. Co jak co, ale Jolie była i seksowna i inteligentna i zadziorna i pociągająca i przede wszystkim była na tyle ukształtowana i pewna siebie, że wiedziałaby jak wykorzystać akurat ten element ubioru. Bohaterka, którą poznajemy w serialu Netflix nie nadaje się nawet na cutscenkę w grze, bo jest po prostu irytująca, nie ma tego błysku, który zwraca uwagę i pazura, który tę uwagę kotwiczy.

4,0
Im więcej zostało mi pokazane, tym bardziej wzmagało we mnie wrażenie bezcelowości tego, co oglądam.
Plusy
  • Sprawna animacja, trafna kolorystyka
  • Jakby nie patrzeć, nie ma tu miejsca na nudę
Minusy
  • Pretekstowa akcja, w której nie czuć stawki
  • Kompletnie nietrafione elementy fantastyczne
  • Umizgi kierowane w stronę chińskiej społeczności
  • Zdecydowanie słabo poprawadzone aspekty psychologiczne bohaterki
  • Mało Tomb Raidera w Tomb Raiderze
Komentarze
11
wolff01
Gramowicz
Wczoraj 12:49
dariuszp napisał:

Tomb Raider ma już kobietę jako leada więc to odpada ale widać pozostałe zasady zostały utrzymane. Dodatkowo też zmienili inne postacie i np. z jednego kolesia który był kobieciarzem zrobili takiego typowego cliche geja. 

Ja na miejscu ludzi homo bym się obraził na takie przedmiotowe traktowanie tej grupy. Bo każdy gej musi być "bombastyczny" co nie? To pokazuje jakie oni mają pojęcie o diversity. 

Wiecie co to jest? Tzw. fan fiction. Czasem ludzie na blogach to robili gdzie pisali sobie erotyczne opowieści gdzie jakaś ich ulubiona postać np. romansowała z nimi albo inne bzdury. Tak to wygląda. Ktoś kto ma fetysz odnośnie gejów i lesbijek wykorzystał budżet Netflixa by zrobić swój własny fan fiction za grube pieniądze. 

Nic nowego nie odkryłeś, to właśnie dzisiejsze filmy i seriale (a przynajmniej w popularnych franczyzach)

Strata czasu. Są fajniejsze rzeczy do oglądnięcia. Ostatnio trafiłem na serial Lie to Me któy mi się strasznie podoba. Dostępny na Disney+.

Polecam Vox Macina na Prime. Świetna adaptacja kampanii Critical Role i przykład że (też) sfera uczuciowa/seksualna bohaterów może byc fajnie przedstawiona. Jest dostępne za darmo na YT Prime.

Piwon
Gramowicz
Autor
Wczoraj 09:22
Hithaeglir napisał:

Pal licho jej problemy egzystencjalne. Nikt nie zauważył, że Lara miała białych rodziców, a ona jakaś taka lekko opalona? No i wyszedł z sylwetki taki babochłop.

Już nie chciałem się czepiać tej sylwetki, bo uznałem ten argument za słaby, ale... tak, to też jest widoczne i doskwierające.

Hithaeglir
Gramowicz
Wczoraj 04:41
dariuszp napisał:

To akurat da się prosto wyjaśnić. Ludzie wychodzący regularnie na dwór mają opaleniznę. Zwłaszcza jak operują w słonecznych regionach. Wiem że dla ludzi w 2024 to może być szokujące XD

To w takim razie musiała nago wychodzić.




Trwa Wczytywanie