Jakiś czas temu zakończył się drugi sezon Tulsa King, a już wiemy, że Stallone na tyle rozgościł się w nowej roli, że szykowane są kolejne rozdziały tej opowieści. Czy to udany powrót wielkiej gwiazdy?
W serialu Tulsa King, Dwight Manfredi wielokrotnie daje do zrozumienia, że jest człowiekiem poprzedniej epoki. Świat, który zastaje po wyjściu z więzienia, zdaje się być już inny od tego, który znał w latach swej młodości. W istocie, grający tę postać aktor, Sylvester Stallone, jest człowiekiem poprzedniej epoki, dla którego wizerunek twardziela kina akcji był przez większość kariery więzieniem. W książce “Sylvester Stallone. Nie tylko Rocky i Rambo” możemy dowiedzieć się, że aktor dążył do tego, aby postać Dwighta odzwierciedlała jego własną osobowość. Ta paralela jest widoczna. Jedną z cech tego gwiazdora jest to, że nigdy się nie poddaje. Zawsze stara się odnaleźć w nowej dla siebie sytuacji. Tak jak w Tulsa King.
A trzeba przyznać, że radzi sobie całkiem dobrze – i jako aktor, i jako postać. Przypomnijmy widzom, którzy nie mieli okazji obejrzeć serialu dostępnego na SkyShowtime, że jest to jedna z wielu produkcji nadzorowanych przez Taylora Sheridana, naczelnego twórcy Paramount, który za sprawą sukcesu Yellowstone stał się dla tej wytwórni swoistym Midasem. W kowbojskiej sadze Sheridan przywrócił blask Kevinowi Costnerowi, natomiast w Tulsa King kamera koncentruje się na byłym Rockym i Rambo. Kariera aktora w nowym tysiącleciu przybrała zgoła inny format niż miało to miejsce w latach 80. czy 90., w latach jego świetności. Ostatnio grywał częściej na drugim planie, co wypadało nawet ciekawie – vide Creed. Ale już główne role, które mu proponowano, były jedynie echem dawnego blasku – vide Samarytanin.
Korona mu z głowy nie spada
Tulsa King to szczególny projekt. Stallone wraca tu w pełnej krasie. Da się wyczuć, że rządzi tak na planie, jak i poza nim – ten serial jest szyty na jego miarę, jak garnitury, które nosi Dwight. Rola gangstera, który po dwudziestu latach wraca do przestępczego świata, pasuje mu jak ulał, stanowiąc analogię do kariery i życia Stallone’a, przytłoczonego rozmiarem swego ego. Widać, że Stallone czerpie z tej kreacji odświeżającą radość. Jestem przekonany, że wiele scen zostało zaimprowizowanych przez aktora, zważywszy na jego skłonność do ingerowania w treść scenariusza. Zresztą aktor kilkukrotnie widnieje jako twórca tekstów do odcinków, co jeszcze bardziej podkreśla jego zaangażowanie w projekt. Nie pamiętam też kiedy ostatnio widziałem u Stallone’a tak szczery uśmiech, który ujawnia się w relacjach między nim, a podopiecznymi, którymi otoczył się na nowym terytorium.
Ta szczerość wydaje się motorem napędowym Tulsa King. Choć jest to serial, który fabularnie porusza się po wyjątkowo bezpiecznym obszarze, wręcz powielając ścieżki dramatyczne klasyków kina gangsterskiego, to mimo wszystko bardzo łatwo jest mu podtrzymać naszą uwagę. Charyzma i nonszalancja Stallone’a przykuwa od samego początku i ewidentnie „niesie” ten serial. Czasem jednak i jemu brak tchu. Za sprawą tego, że kamera bezustannie koncentruje się na głównym bohaterze (w całym serialu na palcach jednej ręki można wskazać sekwencje bez Stallone’a), niektóre dialogi i sceny z jego udziałem zdają się ocierać o autoparodię. Problem pojawia się także wtedy, gdy kamera na moment skręci w bok, ujawniając zaplecze, jakie posiada gangster.
GramTV przedstawia:
Założenia, na których oparta została ta historia, co przyznać trzeba, są miałkie. Król może i dominuje, i emanuje siłą, ale jego świta niekiedy przypomina zgraję nadwornych błaznów. Kupuję to, że Dwight Manfredi jest człowiekiem sukcesu, ale nie kupuję tego, że mógł do niego dojść akurat z taką zgrają ekscentrycznych i w dużej mierze nieudolnych osobowości. To wydaje się największą bolączką Tulsa King – to serial opowiadający o budowaniu gangsterskiego imperium, rośnięciu w siłę, podczas gdy brak tu autentycznych żołnierzy stojących u boku Generała. Znamienny jest powolny postęp w tym zakresie – w drugim sezonie scenarzyści niby wiedzieli, że jest z tym problem i postanowili do Stallone dokooptować ochroniarza. Wciąż jednak otoczony jest płotkami w akwarium pełnym rekinów (w drugim sezonie jest wśród nich sam Frank Grillo).
Kolejny hit w dorobku Taylora Sheridana
Warto nieco poluzować te szelki. Oglądając hit SkyShowtime, wypada brać pod uwagę, że to konwencja na poły komediowa, dlatego można się na pewne rzeczy umówić. Jak choćby na to, że bohaterowie są tu nie tyle mięśniami wykonującymi polecenia mózgu, co ludźmi wchodzącymi ze sobą w relacje. Każdy ma osobną historię, każdy zaliczył inny życiowy zakręt, by finalnie odnaleźć się u boku Generała. Ten jest jak szef, który kusi perspektywą rozwoju firmy, ale jest też jak ojciec, który czuwa nad podopiecznymi i się nimi opiekuje. Jest też jak drzewo, które konsekwentnie rośnie w jednym miejscu, wbrew niesprzyjającym okolicznościom i zawirowaniom wokół. Dając owoce. Dużo owoców.
Sukces drugiego sezonu, którego finał przyciągnął rekordową widownię, utwierdził twórców w decyzji o rozszerzeniu opowieści o budującym swoje imperium gangsterze. Serial, stworzony i koordynowany przez Taylora Sheridana, ma powrócić na ekrany nie tylko z trzecim, ale także z czwartym sezonem.Kompletnie mnie ta decyzja nie dziwi. To samograj. Widzom ten serial daje radość, bo osadzony w sprawdzonej konwencji przywraca dawnej gwieździe świetność, co wzbudza uczucie nostalgii. Samemu aktorowi ten garnitur został jednak uszyty na miarę, czuje się w nim wyśmienicie, lekko, młodo, czym emanuje na ekranie. Tulsa King zdaje się być na tę chwilę zaskakująco zgrabną klamrą tej długiej, wyboistej kariery Stallone’a. Nie oszukujmy się jednak – jednym z pobocznych powodów jego powstania było to, że ego aktora jest wiecznie nienasycone. To dla niego po prostu kolejny moment chwały. Przynajmniej tego nie ukrywa.
7,0
Nie spodziewajcie się dzieła wysokich lotów. Ale widowiska opartego na sprawdzonych schematach kina gangsterskiego, z siarczystymi dialogami i charyzmą aktora wylewającą się z ekranu - już tak.
Plusy
Stallone czuje się w tej roli bardzo swobodnie, czuć, że daje mu ona wiele radości
Atmosfera serialu, chemia między postaciami, lekkość, błachość sprawiają, że ogląda się to bez bólu
Dialogi są momentami ostre jak brzytwa
Dajcie mi numer telefonu do krwawca, który szyje garnitury dla Stallone'a
Minusy
Postacie z drugiego planu pozostawiają wiele do życzenia, są tekturowe i giną w blasku postaci głównej
Fabuła jest momentami tak prosta, że nawet spontaniczna drzemka nie zaburzy seansu
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!