Kultowy broadwayowski prequel Czarnoksiężnika z Krainy Oz doczekał się filmowej wersji. Oceniamy, czy to dobry musical.
Nastoletnia publiczność będzie zachwycona
Musicale powoli powracają do łask. Chociaż od zawsze stanowiły ważną niszę, to w ostatnich latach znów przebijają się do świadomości widzów. Tylko w ostatnich kilkudziesięciu miesiącach na ekranach mogliśmy obejrzeć Wonkę, Mean Girls, Joker: Folie à Deux, Małą syrenkę, Emilię Perez, czy Kolor purpury, choć w Polsce dostępny tylko na streamingu. Teraz przyszedł czas na prawdziwie legendarny broadwayowski spektakl, który grany jest już od ponad dwudziestu lat. Ten prequel Czarnoksiężnika z Krainy Oz napisany przez Gregory’ego Maguire’a, wreszcie doczekał się filmowej adaptacji i to od razu dwuczęściowej. Ktoś najwidoczniej pozazdrościł sukcesu Diuny i postanowił go powtórzyć, ale kierując go do o wiele młodszej widowni. Już od pierwszych chwil czuć, że Wicked to produkcja stworzona dla nieletnich nastolatków, którzy kupią ten kolorowy świat i pozytywną dziewczęcą przyjaźń bez większych zastrzeżeń. I jest to całkowicie w porządku, dlatego już na wstępie uczciwie ostrzegam, że jeżeli nie jesteście fanami takich produkcji, to od tego musicalu lepiej trzymajcie się z daleka.
Elfaba (Cynthia Erivo) urodziła się zielona. Nie będąc kochana przez swoich rodziców, stała się introwertyczna i nieufna. Jedynie z młodszą siostrą Nessarose (Marissa Bode) mogła rozmawiać bez żadnych przeszkód. Gdy Nessarose udaje się do Akademii Shiz, Elfaba spotyka na swej drodze ulubienicę wszystkich, Galindę (Ariana Grande). Niedługo później dochodzi do magicznego incydentu, przez który wykładowczyni Madame Morrible (Ariana Grande) proponuje zielonej dziewczynie prywatne lekcje magii. Zazdrosna Galinda zostaje przypadkowo wciągnięta w pomoc Elfabie, która przeprowadza się do prywatnego loftu blond piękności. Choć początkowo nie pałają do siebie sympatią, w końcu odnajdują wspólny język, stając się najlepszymi przyjaciółkami. Podczas ich pierwszego semestru dochodzi do zatrważających zdarzeń – mówiące zwierzęta, wśród których są również profesorowie z Shiz, stają się obiektami prześladowań. Elfi postanawia nie stać z założonymi rękami i napisać do samego Czarodzieja (Jeff Goldblum) mieszkającego w Szmaragdowym mieście. Ten zaprasza młodą czarownicę, mając w tym swój własny interes.
Kompletnie nie znam książkowego oryginału, ani też broadwayowskiego musicalu, ale filmowe Wicked jest niczym Czarownica od Disneya dla Śpiącej królewny. To Zła Czarownica z Zachodu, czyli przyszła Elfaba, staje się główną bohaterką tej historii, która ma wyjaśnić jej motywacje i odpowiedzieć na pytanie, co spowodowało, że stała się “nikczemna”. Jednak tam, gdzie aktorska produkcja Disneya zręcznie rewidowała antagonistkę kultowej animacji, tak w Wicked nikt nawet nie pozostawia żadnych złudzeń, że to Elfi jest jedną z nielicznych dobrych osób w całej Krainie Oz. Chociaż dziewczyna cierpi na społeczny ostracyzm z powodu swojego koloru skóry, to nie szuka z nikim zwady, za to ma sporo empatii dla innych, przede wszystkim zwierząt. Ich los od początku przejmuje Elfi, która nie chce pogodzić się z tak drastycznymi zmianami w świecie, w którym przyszło jej żyć. To połączenie kształtowania się osobowości Elfaby, a przy okazji jej mocy, wraz z wątkiem prześladowań zwierząt, w tym samych profesorów prestiżowej uczelni, co jest jednoznacznym odwołaniem do rasizmu, braku tolerancji, a idąc dalej i bardziej precyzyjnie, do antysemityzmu, jest najlepszym, co Wicked ma do zaoferowania.
Szkoda tylko, że ten wątek jest ledwo zarysowany i chociaż stanowi ważny punkt zwrotny w fabule i w samej głównej bohaterce, to film nie poświęca temu zbyt wiele czasu. Niestety twórcy Wicked woleli tracić kolejne minuty na nieznośne budowanie relacji między Elfi a Galindą. Pierwszy zgrzyt pojawia się już ze względu na samą specyfikę filmu, który ma swoją docelową grupę odbiorców, do której wszystko, włącznie z dialogami, zostało dostosowane. Przez to na ekranie widzimy aktorów po trzydziestce, którzy zachowują się jak uczniowie pierwszej klasy liceum. Ciężko nie poczuć tu pewnego dysonansu, który dodatkowo wzmacniany jest przez zbędne wstawki musicalowe, które ani nie są ciekawie zainscenizowane, ani też specjalnie ciekawe, czy służące bohaterom i historii. Szczególnie w drugiej połowie mamy kilka dłuższych momentów, w których nie usłyszymy żadnej piosenki. I paradoksalnie gdy te w końcu się zaczynają, widz zdaje sobie sprawę, że Wicked lepiej wypada jako zwykły film, a nie musical.
She-Hulk
Nie rozumiem również decyzji, poza rzecz jasna biznesową, żeby podzielić film na dwie części. Już z pierwszej spokojnie można byłoby wyciąć połowę materiału, zyskując na tempie akcji i narracyjnej dynamice. Gdyby tylko relacje między Elfabą a Galindą były lepiej zbudowane, do tego doszłyby pomniejsze wątki pobocznych postaci, miałoby to wszystko sens. Ale Wicked jest za długie, zbyt męczące i w wielu miejscach zwyczajnie nieciekawe, nawet nie próbując zagłębić się w wątki społecznych uprzedzeń, prześladowań słabszych, czy bardziej politycznych motywach, które pojawiają się pod koniec. Nie brakuje tu ciekawych tematów, ale zamiast tego twórcy skupiają się tylko na dwójce głównych bohaterek, z czego jedna jest na tyle irytująca, mdła i rozczarowująco stereotypowa, że ma się jej dosyć już na początku filmu. I wcale nie mowa tu o Elfi, która jako centralna postać daje radę.
GramTV przedstawia:
W Wicked brakuje również magii. I to nawet dosłownie, bo scen z wykorzystaniem czarów mamy zaledwie garstkę. Chociaż Elfaba uczy się u słynnej Madame Morrible, to na jej zajęciach dziewczynę widzimy ze dwa razy. Dlaczego Elfi wzbudza w niej aż taką fascynację? Czy dziewczyna zdołała opanować swoją chwieją magię? W końcu dlaczego wykładowczyni uważa, że to ona może wszystko zmienić w Oz? Tego niestety się nie dowiadujemy, a zamiast tego przeskakujemy do poszczególnych segmentów historii, w których dzieją się rzeczy, ale bez żadnej podbudowy, czy wcześniejszego położenia solidnych fundamentów. Jest to zaskakujące, ale w niektórych wątkach Wicked jest pośpieszne i skrótowe, a mowa o ponad dwuipółgodzinnym filmie, gdzie znalazło się miejsce na wiele scen, które aż skręcają z żenady.
Cynthia Erivo dostarczyła bardzo dobrą rolę, stając się drugim najjaśniejszym punktem filmu. Przemiana jej bohaterki właśnie ze względu na grę Erivo staje się wiarygodna, ale niestety między nią a Arianą Grande nie ma za grosz chemii. Obie aktorki zdają się grać zupełnie w innych filmach i gdy Erivo prezentuje dramatyczny wachlarz, tak Grande bardziej pcha swoją bohaterkę w stylistykę komedii dla młodzieży. Obie nie mogą się ze sobą zgrać, co jeszcze bardziej psuje odbiór ich wspólnych scen. Kuriozalnie wypada również Jonathan Bailey jako książę Fiyero, który z założenia miał być schematycznym następcą tronu, którego bardziej interesuje bycie playboyem, niż władza, ale Bailey odgrywa tę postać bardziej w stylu parodii.
Nie miałem żadnych oczekiwań wobec Wicked, więc nie mogę stwierdzić, że jestem rozczarowany. Mimo to nie sądziłem, że film aż tak mnie wymęczy. Chociaż wiedziałem na co się piszę, to miałem nadzieję, że przynajmniej piosenki dostarczą mi trochę rozrywki, a te okazały się jednym z najgorszych elementów tego musicalu. Drugą część raczej więc odpuszczam, bo ewidentnie nie jestem targetem tej produkcji. To pozycja stworzona dla „współczesnego odbiorcy” z pokolenia TikToka, który doceni film za wiele elementów, ale niekoniecznie tych, które świadczą o wielkości takich dzieł. Obawiam się jednak, że chociaż na chwilę Wicked stanie się klasykiem.
3,0
Kraina Oz okazała się nieprzyjazna, a sama podróż męcząca. Na drugą wycieczkę za rok raczej się nie wybiorę.
Plusy
Wątek prześladowania zwierząt jest obiecujący
Cynthia Erivo daje radę w głównej roli
Miejscami widać przepych w realizacji, a efekty specjalne są całkiem niezłe
Minusy
Bzdurna historia o złej narracji i niewłaściwym środku ciężkości
Okropne dialogi napisane dla nastoletnich bohaterów, a nie trzydziestokilkuletnich aktorów
Nieudane próby budowania relacji między dwiema głównymi bohaterkami
Szybko wkradająca się nuda
Zaskakujący pośpiech i skrótowość w niektórych wątkach
W większości zbędne piosenki, których inscenizacja rozczarowuje
Zdecydowanie za długi – można byłoby skrócić metraż o połowę
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!