I na szczęście seria wraca do korzeni.
I na szczęście seria wraca do korzeni.
To, że cykl Saints Row odjechał ostatnio bardzo mocno, to mało powiedziane. O ile pierwsze odsłony trzymały się mocno schematu “takie luźniejsze San Andreas”, o tyle inwazje kosmitów i supermoce bohaterów gry popchnęły serię w - moim zdaniem - niezbyt szczęśliwym kierunku. Chyba nie tylko mnie, bo ekipa Volition zdecydowała się na dość drastyczny i słuszny krok: postanowili zacząć wszystko od nowa. Tak, dobrze widzicie. Zamiast jednak, jak wielu innych twórców, bawić się w remasterowanie, przerabianie, czy odświeżanie, postanowili rozpocząć całkowicie nową historię, w całkowicie nowym miejscu. I wydaje mi się, że był to mądry ruch.
Akcję przeniesiono na południowy zachód Stanów Zjednoczonych, do fikcyjnego miasta Santo Ileso. Jego nazwa sugeruje, że może to być Nowy Meksyk, co potwierdzają dość charakterystyczne tereny wokół miasta. Ma to być zresztą największa mapa, z jaką dotychczas spotkaliśmy się w serii, bo oprócz sporej metropolii złożonej z kilku dzielnic, otrzymamy pokaźny obszar wokół niej. Nie będzie to zapewne rozmach RDR 2, ale na pokazanych nam fragmentach gry widać było, że jest to całkiem spory teren pełen ciekawych miejsc.
Podobnie, jak w pierwszych odsłonach zaczynamy niemal od zera, powoli, wraz z kolejnymi zadaniami fabularnymi i innymi działaniami poszerzając strefę wpływów gangu. Jak wcześniej będziemy to robić zarówno poprzez wspomniane już akcje fabularne, jak i inne formy aktywności, mające na celu przejmowanie kontroli nad nowymi obszarami miasta. Na gameplayu widzieliśmy kilka takich, typowych dla serii zwariowanych akcji, na przykład niszczenie zaparkowanych samochodów monster truckiem. Znając twórców i ich specyficzne poczucie humoru, zapewne nie zabraknie też znanych z poprzednich części atrakcji w stylu polewania domów z szambiarki, żeby obniżyć ich wartość.
Choć nie pokazano takich rzeczy, jak wzywanie wsparcia rosnącego w siłę gangu, to na pewno nie będziemy działać sami. Od początku będzie nam towarzyszyć trójka znajomków, wspierających wszelakie działania Szefa. Pierwszym z nich jest niejaki Eli, młody wilk planowania i strategii, który przybył do miasta w pogoni za karierą i pieniędzmi, a skończył jako strategiczny planista organizacji kryminalnej. Druga postać to Neenah, która również przybyła do Santo Ileso “za chlebem”, licząc po ukończeniu studiów historycznych i antropologicznych na pracę w miejscowym muzeum. Nic z tego oczywiście nie wyszło i ostatecznie, dzięki doświadczeniom z młodości, została mechanikiem i kierowcą gangu Los Panteros. Teraz zaś pełni podobną rolę w rodzących się Saints. Ostatnia postać, to Kevin. Zwariowany i żądny ekscytujących wrażeń DJ, który właśnie zakończył swoją krótką karierę w gangu The Idols. W sumie bardzo pozytywny typ gościa, który jednak przez swój pociąg do dziwnych akcji wciąż pakuje się w kłopoty.
I wiecie co? Mam wrażenie, że właśnie ci pomagierzy Szefa są jak na razie najsłabszym elementem gry. Są po prostu jacyś tacy… nijacy. Niby zadziorni, niby z fajnymi osobowościami, ale przez cały czas prezentacji bardziej przypominali mi instagramowe pseudo celebryckie wydmuszki, niż fajne postaci z krwi i kości. Zlewali się ze sobą, nie powodowali żadnej ekscytacji, czy nawet zwykłego “o, fajna postać”. Może to tylko pierwsze wrażenie, ale przyznam, że spodziewałem się czegoś mocniejszego, bardziej barwnego. Już chyba przerysowane archetypy typu brutalny mięśniak kochający małe pieski i kolor różowy, czy nerd-piroman sprawdziłyby się tu lepiej. Ale może się czepiam i jednak okażą się całkiem ciekawymi współtowarzyszami zbrodni? Oby.
Wspominałem o konkurencyjnych gangach, których w Santo Ileso rezyduje sztuk trzy. Mamy więc złożone głównie z natywnej ludności Los Panteros, mające swą siedzibę w opuszczonej fabryce Scorpion Motors. To gang prostolinijnych pakerów preferujących brutalną siłę i bezpośrednią walkę, nierzadko w zwarciu. Z kolei prywatny militarny konglomerat Marshall Defense Industries opiera swą siłę na nowoczesnej technologii i zaawansowanej broni. Uderzają z zimną precyzją, wykorzystując najnowsze osiągnięcia techniczne i kpiąc sobie z całego świata, zajmują jeden z najwyższych budynków w mieście. Trzecią siłą w mieście są The Idols, pozerski i ostentacyjnie głośny, ale wciąż niebezpieczny post-punkowy gang, dla którego członków liczy się przede wszystkim rozgłos. Ekipa buja się zazwyczaj w okolicy willowej, organizując tam swoje dzikie imprezy. No i oczywiście jesteśmy my, Święci. Ale przecież dopiero zaczynamy…