Długo powstrzymywałem się przed tym, żeby nie zacząć tej recenzji od entuzjastycznych opowieści o moich przygodach w Grounded. Z pewnością nie chcielibyście słuchać o zwycięstwie z pierwszą biedronką, zmaganiach w mrowisku czy akrobacjach w gąszczu żywopłotu. Produkcja ekipy Obsidian zaskakuje pod względem settingu, dzięki czemu typowe survivalowe przygody nabierają unikalnego charakteru. I choć szał na Grounded przypadł w momencie debiutu gry w Early Access, to finalna wersja zasługuje na kilka słów uwagi.
Jakie to wszystko WIELKIE!
Chyba każdy z nas, przynajmniej raz w życiu, miał wizję tego, jak wyglądałby świat obserwowany z perspektywy mrówki lub muchy. Powstało kilka gier prezentujących taką wizję otoczenia, ale wydaje mi się, że to właśnie Grounded najbardziej wykorzystało potencjał tego pomysłu. W świecie wykreowanym przez deweloperów z Obsidian już od pierwszej chwili czuć ciężar otaczającego nas środowiska. Trawnik robi tutaj za las, rosa za pożywienie, a insekty zamieszkujące ogród są gorsze niż większość potworów z gier fantasy. W projekcie tego świata zakochałem się niemalże od razu, a wizja czekającej na mnie przygody, pozytywnie nastroiła mnie na początku rozgrywki.
Zanim zaczniemy zabawę, warto poświęcić chwilę na ustawienie odpowiedniego poziom trudności. Warto dostosować go do naszych preferencji w grach survivalowych. Zaznaczę tylko, że Grounded jest grą dość wymagającą. Osobiście wybrałem średni poziom trudności i w czasie swojej przygody niejednokrotnie miałem problem z wyzwaniami przygotowanymi przez twórców. Jeśli nie lubimy się przemęczać, a porażki nas frustrują, to warto skorzystać z opcji upraszczających i ułatwiających zabawę. Osoby cierpiące na arachnofobię lub po prostu nielubiące widoku olbrzymich pająków mogą skorzystać z trybu, które zniweluje konieczność patrzenia się na te obleśne kreatury.
Proszę to wszystko odwołać
Wprowadzenie jest dość płynne. Gra szybko prezentuje użytkownikowi, w jakiej sytuacji się znajduje. Wcielamy się tutaj w nastolatka, który został drastycznie zminiaturyzowany. Niemalże od razu dowiadujemy się, że w tym świecie nie jesteśmy sami. Już po wizycie w pierwszym laboratorium dochodzi do nas, że po ogrodzie grasuje szalony naukowiec, a my najprawdopodobniej staliśmy się ofiarą niebezpiecznych eksperymentów. Jeśli ktoś może odwrócić ten proces, to tylko jego autor, dlatego najszybciej jak to możliwe ruszamy śladem naukowca. Chociaż i tak w pierwszej kolejności pewnie zaczniecie zwiedzać, bo naprawdę ciężko się temu oprzeć.
Jak łatwo się domyślić, eksploracja i poznawanie otaczającego nas świata są jedną z głównych mechanik gry. Każdy ze znalezionych materiałów musimy przeanalizować w polowych, porozmieszczanych po całym ogrodzie, laboratoriach. Po otrzymaniu informacji na temat danego składnika poznamy jego zastosowanie, co przełoży się na odblokowanie konkretnych przepisów i planów. Wszystko opiera się na dość standardowych zasadach, typowych dla całego gatunku. Oczywiście, z czasem nauczymy się wytwarzać coraz potężniejsze narzędzia, pozwalające na pozyskiwanie cenniejszych materiałów. Wszystko rozwija się stopniowo, a każdy sukces popycha nas ku nowym odkryciom.
W Grounded lepiej nie sprzedawać skóry tanio
Jak wspominałem wcześniej, Grounded jest dość wymagającą produkcją, dlatego są momenty, w których łatwo się zniechęcić. O ile walki z roztoczami i mszycami są dość łatwe, to starcia z pająkami szybko zweryfikują nasze przygotowanie. Gra nie prowadzi nas za rączkę, a większość mechanik musimy odkryć na własną rękę, dlatego zanim nauczymy się, jak walczyć z krzyżakami, najpewniej zaliczymy kilka zgonów. W takim przypadku czeka nas przebieżka w miejsce porażki i podniesienie porzuconego plecaka. Nie mamy jednak żadnej gwarancji na to, że za kilka sekund znów nie staniemy się ofiarą włochatych odnóży. Jako, że musimy nauczyć się rozgrywki na własnych błędach, to takie sytuacje mogą zdarzać się dość często. Jeśli cierpliwość nie jest Waszą mocną stroną, możecie mieć problemy z postępami w Grounded.