Po dwuletniej przerwie powracają krytykowane Pierścienie Władzy z nowymi odcinkami. Oceniamy, czy twórcy nauczyli się czegoś na swoich błędach.
Jeden, by wszystkimi rządzić
Wydawało się, że Amazon ma w rękach kurę znoszącą złote jaja, bo jak inaczej można określić posiadanie nawet niewielkiej części praw do twórczości J.R.R. Tolkiena. Tym bardziej gdy mowa o jednej z najbogatszych korporacji, która nie musi przejmować się wysokimi kosztami produkcji i może wydać prawie pół miliarda na nakręcenie pierwszego sezonu. Ani Netflix z Wiedźminem, ani HBO z Grą o Tron czy Rodem smoka, nie mogą mierzyć się z taką potęgą. A mimo to Amazon wszystko zaprzepaścił, stawiając na nieodpowiednich twórców, którzy zamiast adaptować dzieła mistrza fantasy, postanowili wyciąć z nich co najlepsze i przerobić według własnego pomysłu. Tak w krainie mroku i cienia został „wykuty” Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy, który powiedzieć, że rozczarował pierwszym sezonem, to jak nic nie powiedzieć. Czy więc nadchodzący drugi sezon ma jeszcze szansę u widzów, czy też stanie się tą opryskliwą, wiecznie sarkastyczną osobą, której nikt nie daje szansy na drugą randkę? Po obejrzeniu wszystkich ośmiu odcinków mogą z całą stanowczością potwierdzić, że wiele tu poprawiono i zmieniono… ale nadal obecne są błędy, które nie pozwalają cieszyć się z poznawania tej historii.
Historia w drugim sezonie rozpoczyna się tuż po zakończeniu pierwszego, ale zanim zobaczymy skutki wykucia trzech elfich pierścieni i wpływu wiedzy Garadrieli, że Halbrand, to tak naprawdę Sauron, cofniemy się w przeszłość, aby w niezwykle klimatycznej scenie zobaczyć, jak rozpoczął się konflikt między sługą Morgotha a Adarem, który przejął dowództwo nad orkami. Zresztą cały pierwszy odcinek skupia się przede wszystkim na Sauronie i jego próbie ponownego “wejścia na planszę”. To duża zmiana względem pierwszego sezonu, ponieważ wątek Saurona jest ciekawy i angażujący, a grający go Charlie Vickers roztacza wokół siebie aurę potęgi i zła. To zaś tylko początek jego podróży i gdy powróci do Eregionu, aby zmusić Lorda Celebrimbora do stworzenia kolejnych pierścieni, tym razem dla krasnoludów i ludzi, rozpoczyna się właściwa zabawa. To właśnie w tym wątku wyraźnie widać, że twórcy zrozumieli, gdzie popełnili błędy w pierwszym sezonie i próbują je naprawić. Wychodzi to co prawda pokracznie, bo jednak musieli zadbać o fabularną ciągłość i spójność z poprzednimi epizodami, dlatego mamy pewne zgrzyty, jak kuriozalna scena finału drugiego odcinka, w której wszystko co najgorsze w Pierścieniach Władzy znów daje o sobie znać.
W kolejnych epizodach Sauron, a raczej Annatar, bo właśnie pod taką postacią ponownie wkrada się w łaski elfów, a w szczególności Celebrimbora, musi niestety dzielić czas ekranowy z innymi bohaterami serialu. A szkoda, bo wątek wykuwania kolejnych pierścieni i zatruwania umysły najlepszego kowala Śródziemia jest dobrze poprowadzony i pełen odniesień do Władcy Pierścieni, więc nie brakuje kilku epickich momentów – miejscami nawet zbyt podniosłych i patetycznych, jakby twórcy nie mogli powstrzymać się, aby zamiast puścić jedynie oczko do fanów, to odpalili fajerwerki, zwracające uwagę, że to prequel do doskonale znanej wszystkim opowieści.
Ale są jeszcze inni bohaterowie, w których wątkach drugi sezon pokazuje swoją słabość. Z nich wszystkich najlepiej wypada jeszcze historia Galadrieli i Elronda. Szczególnie ta pierwsza bohaterka przestała być wiecznie irytująca i nabrała trochę więcej głębi. Nadal zdarzają się momenty, gdzie przypomina starą i niedobrą Garadrielę z pierwszego sezonu, ale jej przemiana, szczególnie w pierwszych odcinkach drugiego sezonu, może się podobać. Również Elrond dostaje więcej momentów, aby pokazać się z odpowiedniej strony, szczególnie tej bardziej wojowniczej. To niezwykle ciekawa i intrygująca postać, która została położona przez aktorstwo Roberta Aramayo. Ten aktor zupełnie nie pasuje do tej postaci, jej powagi i dostojeństwa. Ekspresja aktora, a raczej jej brak, mogły jeszcze jakoś działać w pierwszym sezonie, ale w drugim, gdzie od Elronda wymagane jest o wiele więcej, wyraźnie widać wszelkie niedoskonałości warsztatu Aramayo, który wypada blednie przy reszcie obsady, a już w szczególności gdy zestawimy go z Benjaminem Walkerem, który wciela się w króla Gil-galada.
Nieźle wypada również wątek Adara i jego próby stworzenia dla orków „raju” w Mordorze. Jest to bezwzględny przywódca, który jednak kocha swoje „dzieci” i ich rękoma chce wywalczyć im wolność. Trochę szkoda, że cała ta historia została sprowadzona do wielkiej wojny toczącej się w ostatnich odcinkach (o czym później), ale już jego relacja, a przede wszystkim wspólna przeszłość z Sauronem, wypadają wiarygodnie. Aż żal, że Joseph Mawle nie powrócił do tej roli i zastąpił go Sam Hazeldine, który aktorsko prezentuje niższy poziom, od swojego kolegi po fachu.
I po bitwie
Niestety reszta wątków wypada już o wiele słabiej i niewiele wnoszą do całej historii. Nori nadal podróżuje z Nieznajomym w antyklimatycznych pustynnych lokacjach, w których ich przeciwnikami są dziwne zamaskowani bandyci (którzy wyglądają, jakby zostali wyjęci z Gwiezdnych wojen), na usługach potężnego Mrocznego Czarodzieja, czyli kolejnego antagonista, który na tym etapie historii zupełnie nie był potrzebny. To właśnie tutaj Nori spotyka na swej drodze Stoorów, czyli kolejny szczep hobbitów. Było tu ogromne pole do popisów dla twórców, ale znów otrzymujemy „Nowy Jork w pigułce”, gdzie na ekranie widzimy przedstawicieli wszystkich odcieni skóry. Aż prosiło się, żeby Harfootowie, zgodnie z opisem, mieli ciemniejszy kolor skóry, a więc Stoorowie mogliby się od nich pod tym względem jakoś różnić. Mielibyśmy różnorodność przy zachowaniu wizualnej identyfikacji danego plemienia. W Pierścieniach Władzy Stoorowie nie różnią się niczym od Harfootów, którzy wyglądają identycznie, a ich jedyną różnicą jest mieszkanie w innym miejscu.
Ten sam problem występuje w Numenorze, czy elfim Eregionie. Zresztą Numenor jest wyraźnie inspirowany krajami śródziemnomorskimi, jak Grecja, czy Macedonia, więc aż prosiło się, aby ich mieszkańcy wyglądali bardziej „grecko”. Zresztą historia tego morskiego kraju jest rozwijana w drugim sezonie, ale równie dobrze można byłoby wyciąć ten wątek, a serial nic by nie stracił. Walka o sukcesje już dawno nie była tak nudna, a miejscami nawet głupia. I w tym wszystkim jedynie żal Elendila, który jest najciekawszą postacią z Numenoru i jego aura Aragorna jest wyczuwalna w każdej scenie, w której się pojawia. Ale nie na nim opiera się ten wątek, stając się jedynie dodatkiem do irytującej Miriel, której jedyną zaletą jest stworzenie pracy dla kostiumografów, którzy musieli dla tej bohaterki stworzyć tyle kostiumów, aby w każdym odcinku mogła pojawić się w innym stroju. Pomijam już fakt, że w królestwie Numenoru jest raptem kilkunastu poddanych na krzyż i w każdej scenie występuje tak niewielka liczba statystów, co wygląda po prostu śmiesznie.
GramTV przedstawia:
Wisienką na torcie pozostaje wątek Arondira, o którego braku przypominamy sobie dopiero, gdy w końcu pojawi się na ekranie w jednym z późniejszych odcinków. To pokazuje, jak nieinteresująca i zbędna jest to postać. Ale w drugim sezonie, a przynajmniej na początku jego wątku, otrzymuje on trochę charakteru. Wszystko za sprawą jego miłości do Bronwyn. Arondir wie, co stało się z jego ukochaną i musi żyć z ciężarem swoich czynów. Można było oprzeć całą postać elfa właśnie na tym motywie i po części twórcy tak zrobili, ale ten sezon stoi pod znakiem pośpiechu, więc bohater nie otrzymał wystarczająco dużo czasu, aby dostatecznie rozwinąć się w tym kierunku. W końcu na horyzoncie majaczy już wielka bitwa.
Co prawda nie trwa ona trzech odcinków, gdyż w szóstym epizodzie rozpoczyna się dopiero na samym końcu, ale przynajmniej twórcy Pierścieni Władzy nie kłamali w tym, że będzie ona o wiele większa, niż cokolwiek, co widzieliśmy w pierwszym sezonie. Ale muszą rozczarować wszystkich, którzy liczyli, że bitwa będzie rozgrywała się przez całe dwa odcinki. Niestety, w walkę między elfami a orkami wskazujemy i wyskakujemy wtedy, kiedy twórcom najbardziej to odpowiada. Bitwa jest więc przerywana innymi wątkami, w tym Numenoru oraz Nori i Nieznajomego, co też ma wpływ na sam odbiór batalistycznej sceny, a przede wszystkim jej tempa. Ciężko jest więc się zatopić w wojenną zawieruchę, jak miało to miejsce w chociażby bitwie o Helmowy Jar w Dwóch Wieżach, czy tym bardziej bitwie na polach Pelennoru z Powrotu Króla. Nie jest to ani ta skala, ani też ta sama widowiskowość. Ale sama bitwa wygląda całkiem dobrze na poziomie „ziemi”, czyli gdy widzimy walkę oczami bohaterów, którzy bronią swojego miasta. Wtedy naprawdę czuć, że to istotna część wojny z siłami zła. Jednak nawet wtedy showrunnerzy musieli przesadzić i jednej z bohaterek dają absolutnie niepotrzebny, a do tego całkowicie bzdurny „wielki moment”, który jedynie podkreśla, że pobieżnie wyciągali wnioski z pierwszego sezonu.
Nadal ładnie, ale…
Zresztą tę niepotrzebną „epickość”, ale również ciągłe płacenie za błędy poprzedniego sezonu, widać też w wątku krasnoludów. Szczególnie pod koniec, gdzie Barlog budzi się do życia i jest żądny krwi. Muszę przyznać, że potężny przeciwnik wygląda świetnie, ale gdyby całkowicie go wyciąć, to wątek króla Durina i jego syna nic by nie stracił. Podobnie jak wykorzystywanie przez elfów elementów kung-fu podczas walki, co ani nie ekscytuje, ani też nie przyczynia się do budowy wiarygodności przedstawionego w serialu świata. Wygląda to ładnie, jest efektownie, a często również krwawo, ale to sztuka dla sztuki i „widzimisię” twórców, które nie niesie ze sobą żadnej wartości. Niestety już nawet Peter Jackson przesadził w tej materii, szczególnie przy Legolasie w Hobbitach i teraz płacimy tego straszliwą cenę.
Pierwszy sezon Władcy Pierścieni: Pierścieni Władzy chwaliłem przede wszystkim za niesamowitą stronę wizualną. Żaden serial wtedy, ani też teraz, nie może równa się pod tym względem z produkcją Amazonu. I dotyczy to również drugiego sezonu, który nieco rozczarowuje efektami specjalnymi. Biorę pod uwagę, że mogła być to wina screenerów udostępnionych przez Amazon, ale CGI nie wyglądało tak imponująco. Żebyśmy dobrze się zrozumieli, Pierścienie Władzy nadal wyglądają bogato, miejscami niemal baśniowo, ale poszczególne efekty specjalne nie robią już aż takiego wrażenia, co poprzednio. Mimo to jest to element, za który serial należy pochwalić, bo ładniejszej produkcji w telewizji, a często nawet w kinie, po prostu nie zobaczymy.
Na osobne słowa uznania zasługuje ścieżka dźwiękowa Beara McCreary’ego. Kompozytor znów stworzył soundtrack, który z przyjemnością słucha się nawet w oderwaniu od serialu. Główne motywy Saurona, orków, czy nawet Nori i Nieznajomego, wpadają w ucho i czasami nadają złowrogiego, a innym razem sielskiego klimatu, czyli dokładnie taką mieszankę, jaką widzieliśmy w trylogii Władcy Pierścieni Petera Jacksona. To zdecydowanie jeden z najmocniejszych plusów drugiego sezonu.
Władca Pierścieni: Pierścienie Władzy naprawiają sporo problemów poprzedniczki w drugim sezonie, ale jednocześnie twórcy popełniają szereg błędów, brnąć w niepotrzebne wątki i motywy, a innym razem chełpiąc się, że mogą zrobić coś „fajnego” w świecie Śródziemia, co pasuje do tego świata, jak pięść do oka. Zmniejszenie roli Garadrieli kosztem innych bohaterów, przede wszystkim Saurona i Elronda wyszło na plus, ale jednak niektóre decyzje popełnione w pierwszym sezonie nadal ciążą temu serialowi. Drugi sezon szybko zamienia ekscytację świetnym początkiem i udanym poprowadzeniem historii Halbranda/Saurona/Annatara, w irytację pozostałymi wątkami i rozczarowaniem szumnie zapowiadaną wielką bitwą. Osoby, które odpadły po pierwszej serii nie mają czego szukać w nowych odcinkach.
5,0
Pierścienie Władzy w drugim sezonie pokazują chęć poprawy twórców, którzy jednak nie zawsze wyciągnęli odpowiednie wnioski z poprzednich odcinków.
Plusy
Wątek Saurona i wykuwania nowych pierścieni
Klimatyczny początek
Galadriela jest mniej irytująca, a jej rola w całej historii została nieco zmniejszona
Niezły wątek Adara
Wielka bitwa z końca sezonu ma swoje momenty
Serial nadal wygląda bezkonkurencyjnie jeżeli chodzi o efekty specjalne
Perfekcyjna muzyka Beara McCreary’ego
Widać poprawę w niektórych aspektach względem pierwszego sezonu
Minusy
Pozostałe wątki są mało ciekawe…
…a w szczególności ten Numenoru, który jest cały do pominięcia
Mnóstwo, naprawdę mnóstwo fabularnych absurdów i zrobienia na siłę „fajnych” momentów
Główna bitwa z orkami rozczarowuje - brak jej odpowiedniej skali i widowiskowości
Mało znaczące nowe postacie, których nie warto nawet zapamiętywać
Za duży pośpiech w prowadzeniu niektórych wątków
Zaprzepaszczony potencjał w Stoorach - nowym szczepie hobbitów
Robert Aramayo nie nadaje się do roli Elronda
Sam Hazeldine wypada gorzej jako Adar od Josepha Mawle’a
Twórcy popełniają sporo tych samych błędów, co przy pierwszym sezonie
No no ale Ty opowiadasz o pierwszym sezonie, w którym jego wątek zgadzam się jest turbo słaby, a ja pisze o tym co przeczytałem w recenzji drugiego. Podobno się rozkręca??? xd
Trochę się za bardzo nakręciłem :P Ale też rozmyślnie przytoczyłem jaki kierunek wybrali dla tej postaci - imo po tak "świetnym" wprowadzeniu go do świata nie ma szans że jakoś to odratują. Po prostu sama idea "uczłowieczenia" Saurona jest fatalna (no ale to taki trend dzisiejszych czasów, nie ma "złych" postaci, musimy "zrozumieć" przecież motywacje złola) i jeszcze te przesłanki jego romansu z Galadrielą... ten serial to płonący śmietnik, a sądząc po tym co dzieje się w S2 to jest jeszcze gorzej xD
MisioKGB
Gramowicz
29/08/2024 17:25
wolff01 napisał:
Przecież wątek Saurona to jeden z słabszych motywów w serii - Galadriela znajduje go na środku morza ni stąd ni zowąd, a pod koniec serialu wiedząc że jest zły go puszcza wolno. Nikt się nie może kapnąć że coś z nim nie tak, a wieśniaki nie mówią że od 1000 lat nie mieli króla i nikogo to nie dziwi że jest niby dziedzic :D Szczytem idiotyzmu jest jak uczy mistrza (sic!) elfickiej metalurgii że jest coś takiego jak stop metalu XD XD XD Na deser jeszcze go "szipują" z Galadrielą, gdzie wdg kanonu (a przecież twórcy tak bardzo podkreślali jacy to są wierni dziele Tolkiena, ta yhm) ona w tym czasie już miała męża Celeborna (ale oni go chyba ostatecznie uśmiercili). No i sorry ale jakoś nie przekonuje mnie że największe zło Śródziemia, którego główną siłą była ta aura tajemniczości, wręcz metafizyczności (ponadto to wielki zakuty w metal chłop) a ciężko go było uznać nawet za istotę ludzką, gra jakiś fagas z charyzmą makreli...
MisioKGB napisał:
Ehh, pewnie i tak obejrzę, ale 5/10 naprawdę nie zachęca, jeden ciekawy wątek Saurona i piękne scenerie widocznie nie ratują serialu.
No no ale Ty opowiadasz o pierwszym sezonie, w którym jego wątek zgadzam się jest turbo słaby, a ja pisze o tym co przeczytałem w recenzji drugiego. Podobno się rozkręca??? xd
A wyjaśniono wielką tajemnicę pochodzenia Bombadila?
Bombadil nie dostał zbyt dużo czasu, więc jego wątek nie został rozbudowany. Ma on jednak ważną rolę w historii Nieznajomego, ale bez żadnych sugestii, czym lub kim jest.