Pierwszy od dziesięciu lat film ze świata Śródziemia zadebiutował w kinach. Oceniamy, dlaczego ta produkcja powstała, chociaż od początku była skazana na porażkę.
Pierwsza bitwa o Helmowy Jar
Nie jesteśmy skazani wyłącznie na Amazona w przypadku kolejnych ekranizacji Władcy Pierścieni. Warner Bros. wraz z Peterem Jacksonem i resztą producentów trylogii dostrzegli, że fani nie są zadowoleni z serialowej propozycji od Prime Video i kilka miesięcy temu zapowiedzieli powrót do świata Śródziemia. Zanim zobaczymy owoc ich prac, czyli film o Gollumie, w którym powróci Gandalf oraz Aragorn, właśnie na ekranach kin zadebiutowała animowana propozycja zatytułowana Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów. Jest to pierwszy film na podstawie twórczości Tolkiena od dziesięciu lat, który dodatkowo jest animacją stworzoną przez japońskie studio, co wydaje się kiepskim pomysłem, na przypomnienie widzom o tej serii. Jednak Warner Bros. zrobiło ten film wyłącznie w celu zachowania praw do kolejnych ekranizacji, aby w następnych latach ruszyć z prawdziwą ofensywą. Czy mimo wszystko Wojna Rohirrimów jest filmem wartym uwagi? Odpowiedź zależy, jakimi fanami Władcy Pierścieni jesteście.
Historia opowiada o losach Hery (Gaia Wise), najmłodszego dziecka Helma Żelaznorękiego (Brian Cox), przywódcy Rohanu, który zamierza wydać swoją krnąbrną córkę za Gondorczyka. Sprzeciwia się temu Freca (Shaun Dooley), lider Dunlendingów, który chce, aby król zeswatał swoją córkę z jego synem Wulfem (Luke Pasqualino). Gdy dochodzi do tragedii, młody chłopak poprzysięga zemstę na Helmie, jego rodzinie i poddanych. Jakiś czas później Hera wraz ze swoją opiekunką Olwyn (Lorraine Ashbourne) oraz kuzynem Frealafem (Laurence Ubong) odkrywają ogromne zagrożenie, które może zniszczyć ich królestwo. Niedługo później po dłuższej nieobecności objawia się Wulf, który zgromadził pokaźną armię i zamierza zabić Helma, podbijając Rohan. Hera musi popisać się odwagą, siłą i sprytem, aby przechytrzyć swojego przyjaciela z dzieciństwa i pokonać Wulfa z pomocą swoich towarzyszy i braci Hamą (Yazdan Qafouri) oraz Halethem (Benjamin Wainwright), zanim Rohan zostanie spalony do gołej ziemi. Postanawiają ukryć się w twierdzy Rogaty Gród, aby przetrwać nadciągającą zimę i brutalne ataki armii przeciwnika.
Umiejscowienie akcji Wojny Rohirrimów na wiele lat przed wydarzeniami z Drużyny Pierścienia było strzałem w dziesiątkę. Świat Śródziemia jest na tyle bogaty w różnego rodzaju historie, że bez trudu można znaleźć interesujące wydarzenia zarówno z pierwszej, drugiej, jak i początku trzeciej ery. Twórcy ze studia Sola Entertainment podjęli bezpieczną decyzję, aby opowiedzieć mało znaną do tej pory historię Rohanu i pierwszego tak dużego oblężenia twierdzy, która znana jest pod nazwą Helmowy Jar. Analogie do Dwóch wież piszą się więc same i reżyser Kenji Kamiyama nawet nie ukrywa, że jest inaczej. Wiele osób poczuje więc rozczarowanie, że Wojna Rohirrimów jest powtórką z rozrywki i przeciętnym substytutem dla filmów Petera Jacksona.
Nikt tu jednak nie próbuje udawać, że anime jest oddzielną produkcją do trylogii. Wręcz przeciwnie, już samo logo udowadnia, że to tytuł należący do tej lepszej serii Władca Pierścieni, a znajoma muzyka jedynie to uczucie pogłębia. Jakby komuś było jeszcze mało znaków, to narratorką historii jest inna wielka wojownika Rohanu, czyli sama Eowina, której głos ponownie podłożyła Miranda Otto. Wszystko więc układa się w jedną całość, że Wojna Rohirrimów nigdy nie miała być nowym otwarciem dla serii, ani też reinterpretować na nowo znanych wydarzeń. Idąc na ten film do kina, trzeba się pogodzić z tym, że to prequelowa rekonstrukcja bitwy o Helmowy Jar z Dwóch wież, ale zamiast orków z Isengardu, mamy bitwę ludzi z ludźmi i z niewielkim udziałem kultowym olifantów. Jeżeli tyle Wam wystarczy, to na Wojnie Rohirrimów będziecie się świetnie bawić.
Gdzie ta potęga Rohirrimów?
Te wszystkie znajome tropy potrafią działać na korzyść filmu, przynajmniej do czasu. Prawdziwym problemem anime nie jest jednak znajoma historia, odtwórczość, czy dosyć niewielka, bardziej lokalna i kameralna skala wydarzeń, nawet pomimo sporych bitew, które pojawiają się jeszcze w pierwszej godzinie Wojny Rohirrimów. Całą wojenną zawieruchę, począwszy od bitwy o stolicę Edoras, aż po wojnę u podnóża Helmowego Jaru, dałoby się łatwiej przetrwać, gdyby bohaterowie byli ciekawsi. Niestety to zwykłe archetypy, które nie mają za grosz osobowości i charakteru. Jedyny plus jest taki, że Hera nie jest Galadrielą z Pierścieni Władzy i nie rzuca się na każdego przeciwnika z mieczem, odnosząc druzgoczący sukces. Nie oznacza to jednak, że w tej postaci jest jakakolwiek głębia. Kiepsko wypada też główny antagonista, czyli Wulf, którego motywacje co prawda są jasne, ale też definiują całą tę postać. O braciach Hery, czy Frealafie nawet nie ma co opowiadać, bo służą oni popchnięciu i udramatyzowaniu historii. Najlepiej wypada Helm Żelaznoręki jako twardy skurczybyk, który jest w stanie zabić każdego, włącznie z górskim trollem, wyłącznie siłą swoich potężnych mięśni. To przesadzona, bardzo charakterystyczna dla shounenów postać, która imponuje swoją nadludzką siłą.
GramTV przedstawia:
Animowany Władca Pierścieni ma jeszcze jeden duży problem. Film za bardzo stawia na fanserwis, który nie był ani potrzeby historii, ani też samym sympatykom twórczości Tolkiena i Petera Jacksona. Skoro mamy bitwę o Helmowy Jar, to przecież logiczne, że musi być odtworzenie słynnej sceny z Gandalfem i szarszą Rohirrimów, chociaż tym razem w mniej widowiskowej i emocjonującej odsłonie. Również zakończenie niepotrzebnie próbuje połączyć anime z trylogią, wykorzystując do tego najgorsze sztuczki. Historia nic by nie straciła, gdyby z finału wyciąć imiona dwóch postać, które znane są z Władcy Pierścieni.
Najbardziej kontrowersyjną i szeroko dyskutowaną w sieci kwestią Wojny Rohirrimów była oprawa wizualna. Anime rządzi się swoimi prawami, ale twórcy filmu również w tej materii zagrali bezpieczną kartą, wykorzystując standardowy styl, znany chociażby z Attack on Titan, czy Vinland Saga. Pasuje on do gatunku fantasy, jak i do tego filmu, ale nie spodziewajcie się wizualnych fajerwerków. To porządnie zrobiona animacja, która niczym nie zaskakuje, chociaż za sprawą wykorzystanej mrocznej i szaroburej palety barw, potrafi stworzyć odpowiedni klimat, który pochłania bez reszty. Szkoda, że widza z tej immersji wybija przeciętna historia i bohaterowie.
Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów powstało w konkretnym celu, więc w tym przypadku jakość była drugorzędna. Jest to jednak produkcja, która potrafi dać sporo frajdy ponownego obcowania w świecie Tolkiena z perspektywy Petera Jacksona. Wiele tu znajomych elementów z trylogii, przez co anime stało się zbyt bezpieczne i pozbawione niezależności. Może więc Warner Bros. powinien odpuścić sobie takie eksperymenty i skupić się wyłącznie na aktorskich produkcjach.
5,5
Władca Pierścieni: Wojna Rohirrimów pozostawi nawet wielkiego fana serii obojętnym. Za dużo tu powtórzeń z Dwóch wież.
Plusy
To ten sam świat znany z trylogii Petera Jacksona
Przedstawia mało znaną historię Rohanu
Helm Żelaznoręki to potężna postać, którą chce się oglądać
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!