Substancja to jeden z tych filmów, które pokazują, że horror nie tylko umożliwia ciekawe przeżycia odbiorcom, ale i dosadne punktowanie rzeczywistości twórcom.
Coralie Fargeat to kolejna po Julie Ducournau scenarzystka i reżyserka, której upiorne artystyczne dziecię, emanujące groteską oraz turpistyczną feerią krwi i deformacji, zrobiło furorę w Cannes. Obie twórczynie mają talent i coś interesującego do powiedzenia, zwracają uwagę na optykę płci, a do tego... są Francuzkami. Co z tego? Można powiedzieć, że skłonność do wizualnej dekadencji i brutalności, z których znane jest francuskie kino przemocy (i horrory), niejako mają we krwi. Ta dekadencja i brutalność oferują nie tylko uzupełnienie ciekawej historii, lecz także formalny wehikuł umożliwiający fakt, że wybrzmiewa ona na wielu poziomach. O ile jednak Ducurnau w Titane koncentruje się bardziej na transhumanistycznym technothrillerze i genderowych relacjach podmiotu swojej opowieści z innymi bohaterami, Fargeat w Substancji bierze na warsztat przede wszystkim przemijanie i relacje bohaterki z samą sobą, na co oczywiście wpływa fakt, że jest kobietą w specyficznej przestrzeni, jaką stanowi show-biznes, w której to bynajmniej nie kobiety grają pierwsze skrzypce. Druga z filmowczyń prezentuje opowieść o przeciekaniu życia przez palce, budowaniu tożsamości i poczucia własnej wartości na uzależnieniu od sławy i poklasku tłumu, jak również o porządku płci w Hollywood. Percepcja roli i „właściwości” kobiety przez finansowych bonzów filmowego światka ma fundamentalne znaczenie w tym miejscu (a jak nieraz można się przekonać po lekturze różnych „światłych” wypowiedzi w Internecie, czy nawet na łamach periodyków, owa percepcja nie sprowadza się jedynie do nich, wypuszcza macki w kolejne pokolenia, nie ograniczając się do spłycania i niszczenia egzystencji osób działających w przemyśle rozrywkowym).
Do you really want to live forever young?
W świecie, w którym kult piękna i młodości ma się bardzo dobrze, ustępując miejsca jedynie pieniądzom, odpowiedź na pytanie z utworu Forever Young Alphaville może być jedynie twierdząca. Elisabeth Sparkle (rewelacyjna Demi Moore) zdecydowanie chce. Jeżeli masz dostatecznie dużo środków finansowych – tej najważniejszej biznesowej substancji – by wywierać wpływ, to masz władzę, która daje „piękno”, a przy tym pozwala dysponować cudzym pięknem. Nasza bohaterka, przebrzmiała filmowa gwiazda, wprawdzie do biednych nie należy, lecz wciąż jest jedynie trybem w rozrywkowej machinie, który zależy od inżynierów show-biznesu. Trybem, który już od wielu lat nie błyszczy nowością. A zatem „inżynierowie” zamierzają go wyrzucić, nie bawiąc się w renowację i wstawienie w inne miejsce, gdzie prawdopodobnie – właśnie dzięki działaniu czasu, czyli wieloletniej pracy i znajomości przeróżnych jej tajników – teraz sprawdzi się lepiej.
Obraz Coralie Fargeat rozpoczyna teledyskowa sekwencja symbolizująca karierę Elisabeth Sparkle. Obserwujemy confetti, które niczym olśniewający snop iskier otacza kobietę w złotej sukni. To moment triumfu, szczyt popularności – zdobywczyni Oscara kąpie się w blasku fleszy, zanurza się w fali radosnych, wyrażających zachwyt i oddanie okrzyków: Kochamy cię! Jesteś piękna! Jesteś niezastąpiona!Gwiazda otrzymuje własną gwiazdę w słynnej hollywoodzkiej alei. Widzimy, jak jest tworzona, deptana przez stopy niezliczonych przechodniów, płyną lata, na płycie pojawiają się rysy i pęknięcia, ktoś pyta: Pamiętasz ją? W czym ona grała?, ktoś inny niechcący upuszcza fast food i próbuje szybko zetrzeć resztki przypominające poszarpane flaki, gwiazdę szpecą jednak rozpaćkane krwiste plamy sosu... Dojmujący wstęp do historii, który sygnalizuje także jej zakończenie.
Przychodzi czas na teraźniejszość. Sparkle wciąż jest kojarzona, ma własny program fitness. Można powiedzieć, że częściowo podąża drogą Jane Fondy. Legenda amerykańskiego kina niegdyś nagrywała kasety z ćwiczeniami, bohaterka Substancji zaś prowadzi aerobik w telewizji. Szybko dowiadujemy się, że to ważny dzień – postać, w którą wciela się Demi Moore, kończy 50 lat. I otrzymuje z tego tytułu „prezent”... Po pięćdziesiątce kobieta „traci to, co najważniejsze”, w zasadzie „wszystko”, dosadnie daje do zrozumienia obleśny decydent o wyglądzie dziwacznego podstarzałego pajaca (świetny w tej roli Denis Quaid). Ma ją zastąpić jakaś dużo młodsza, seksowna ślicznotka. Tego chcą widzowie programu, a raczej ćwiczące przy nim widzki? Cóż, na pewno chce tego zarząd stacji. Katastrofa otwiera jednak nowe drzwi, nowe możliwości... często prowadzące do kolejnej katastrofy. Tu doprowadzi ona bohaterkę i publiczność do tytułowej substancji. I wprowadzi do fabuły wspomnianą ślicznotkę Sue (bezsprzecznie utalentowana, olśniewająca Margaret Qualley).
Kolejne warstwy wielopoziomowej metafory
Substancja to film mocny i mocno symboliczny. Coralie Fargeat, ukazując kobietę, która z dnia na dzień straciła wszystko, co trzymało ją w dobrej formie (ba, co trzymało ją przy życiu), zdesperowaną, by znów błyszczeć światłem prawdziwej gwiazdy, by znowu czuć się ważna, kochana i niezastąpiona, uwypukla pewną prawdę, i to zdecydowanie nie tylko o kobietach. Aby ponownie poczuć się ważni i kochani, osiągnąć lub utrzymać poczucie sukcesu, zgodzimy się nawet świecić światłem odbitym, oddać swoje życie „lepszej wersji siebie”, która zrobi to, czego my już nie możemy albo nigdy nie było nam dane. A następnie pomimo niemrawego buntu pozwolimy, by nas skonsumowano kawałek po kawałku. Problem w tym, że choć stajemy się niezastąpieni, osoba, na którą przelejemy nasze ambicje, może nie odczuwać wdzięczności, tylko pogardę i chęć zrzucenia balastu. Ale to tylko jedna warstwa.
GramTV przedstawia:
Reżyserka i scenarzystka mówi tu o destrukcyjnej sile wspomnień, które zabierają nam energię i siłę do życia teraźniejszością, do poszukiwania nowych szans i eksploracji nowych możliwości. Uporczywe patrzenie w przeszłość zabiera nam przyszłość. Przeglądanie się w lustrze przez Elisabeth w poszukiwaniu tej, co przeminęła, i poczucie, że tamta była tą lepszą, tą jedynie słuszną, tą, do której należał świat, podczas gdy dla niej na świecie nie ma miejsca, a jeśli już, to w tylnym rzędzie, stanowi potwornie szkodliwą substancję. Poddaje destrukcji, mutuje, zmienia w odrażającego potwora, który konsumuje samego siebie, traci kontakt z rzeczywistością i – pragnąc miłości – żyje nienawiścią oraz żalem. Mówiąc o wspomnieniach, warto zadać sobie pytanie: czy nasze dawne JA to naprawdę my sami? Czy kochamy, czy raczej nienawidzimy tę „lepszą wersję siebie” z przeszłości, za którą tęsknimy? A co ona poczułaby, mając do czynienia z wersją z przyszłości? Szacunek? Współczucie? Rozczarowanie? A może wręcz odrazę? A może to my tak naprawdę czujemy to do odbicia z przeszłości? (Albo do córki lub syna, którzy przejmują po nas pałeczkę?) Aż przypominają się pewne symptomatyczne słowa Kazika z No speaking inglese. I naprawdę warto się zastanowić, co byśmy zrobili lub czego nie zrobili w młodszym ciele, współdzielącym zaledwie przebłyski wspomnień, uczuć i emocji w przeciągu krótkich sekwencji, do jakich sprowadzana jest jego świadoma egzystencja. A to bynajmniej nie jedyna ambiwalencja, którą przedstawia Fargeat.
Oglądamy społeczne skrypty kobiecości jako ozdoby, maskotki i nagrody dla autorytetu, lecz już nie autorytetu (dziewczyna, kobieta ma być śliczna, apetyczna i ciągle się uśmiechać, liczy się głównie uroda, w domyśleniu – po pięćdziesiątce „przestaje być kobietą”, staje się babcią, a jeśli nadal oczekuje pełni życia w tym wieku, to ma przerąbane... albo wchodzi w męskie buty, więc też „przestaje być kobietą” i ma przerąbane). Fargeat z feministycznej perspektywy ostrzega przed takim stanem rzeczy. Mamy tu protest przeciw owym wzorcom tudzież stetryczałej władzy mocarzy mediów, patriarchalnej gerontokracji działającej w myśl zasady, że wszystko zależy od młodości i urody, że sukces ma wielu ojców, ale porażka tylko jedną matkę (zwłaszcza jeśli jest „stara” i „nieatrakcyjna”, ironię sytuacji podkreśla fakt, że niejedna trzydziestka chciałaby mieć ciało jak Demi Moore, która liczy sobie już ponad 60 lat). Na uwagę zasługuje groteskowe połączenie seksowności ze sztuczną, niemal perwersyjną niewinnością (Sue, symbol seksu, odziana w suknię Kopciuszka, co dodatkowo symbolizuje amerykański sen, awans dziewczyny z sąsiedztwa na księżniczkę mediów). Otrzymujemy diagnozę przemysłu rozrywkowego – aerobik, który służył przede wszystkim kobietom chcącym poćwiczyć i uzyskać realistyczne rezultaty, został zastąpiony przez Pompę z Sue, na poły cyrkowy spektakl łączący wyśrubowaną sportową formę z erotyką (zbliżenia na krocza i biusty wyginających się w niemalże ekwilibrystycznych pozach silnych i ponętnych dziewczyn z programu, niekiedy na błyszczącą muskulaturę stojących z tyłu mężczyzn), z czego można wnosić, że ma raczej zaspokajać męskie fantazje. „Męskie spojrzenie” i kult jedynie słusznego ciała wiążą się jednak z kolejną ambiwalencją, twórczyni Substancji pokazuje bowiem drugą stronę medalu – władzę młodości, piękna i witalności, która dosłownie odbiera mężczyznom rozum (ale kobietom także...).
Metafora skutków procesu zapoczątkowanego przez tajemniczą, eksperymentalną substancję zawiera w sobie kilka aspektów, których nie wyczerpują podane wyżej przykłady i rozważania. Oto możliwa opowieść o wyjściu poza uświęcone normy i oczekiwania, które sprawia, że automatycznie stajemy się monstrum, nieważne, ile będziemy krzyczeć: To ja! To przecież wciąż ja! Niezależnie od tych zapewnień pójdzie za nami gawiedź z widłami i pochodniami. Oddając się ekranowej Substancji, możemy dostrzec również rzecz o przemożnym wpływie uzależnienia – od sławy, ale i od narkotyków, substancji, która przyćmiewa rozsądek, rodzi potrzebę nieustannego przeżywania ekscytujących doświadczeń, poszukiwania doznań. Można też odnieść wrażenie, że na jakimś poziomie mamy do czynienia z opowieścią ekologiczną – o bezrozumnej, nałogowej eksploatacji matrycy, matki, świata. A najlepsze jest to, że niezależnie od dywagacji odnośnie do tematyki, symboliki i metafor mamy tu tak po prostu bardzo dobre kino gatunkowe, zarówno w sensie estetycznym, jak i fabularnym. Świetny surrealny body horror, który wchodzi w reakcję z fobiami co wrażliwszych osób.
Realizacyjna krwawa perełka
Opowieść Coralie Fargeat rozpisana została na trzy akty. Pierwszy stanowi ekspozycję, wprowadzenie do nieuchronnie zbliżającej się grozy. Drugi to w istocie najmocniejsza część – horror psychologiczny, kiedy to napięcie rośnie, tak dzięki poszczególnym wysmakowanym kadrom, całym sekwencjom, które ze spokojnych, choć niepokojących stają się coraz bardziej zwariowane, jak i osobliwego kierunku, w jakim zmierza historia. To właśnie sceny zaprezentowane tutaj wywołują prawdziwe ciarki na grzebiecie. Trzeci, będąc feerią deformacji, krwi i flaków, ponadto kwintesencją, a zarazem apoteozą idei i formy body horroru, paradoksalnie oferuje... ulgę. Rzecz staje się na tyle oniryczna i rozbrajająca, że widz/widzka wręcz zamiera w fotelu, z pewnym niedowierzaniem chłonąc fantastyczny kalejdoskop cudownych niedorzeczności (oczywiście cudownych dla miłośników i miłośniczek gore i body horrorów, inni odbiorcy pewnie nie będą aż tak zachwyceni). A wszystko to dodatkowo podkreśla ironiczna, nieco smutna fabularna klamra, która co ciekawe jednocześnie porusza i rozładowuje napięcie... I w zasadzie może trochę szkoda. Może Fargeat okazała się jednak zbyt łagodna dla widowni w trzecim akcie. Może lepiej byłoby zafundować mocniejszy, bardziej jednoznaczny wstrząs na sam koniec? Ale może dla kogoś to właśnie będzie ten „jednoznaczny wstrząs”?
Tak czy owak, jest co przeżywać na ekranie. Trzeba podkreślić, że Substancja to film surrealistyczny, pewne rzeczy nie są realistycznie dopowiedziane, bo nie ma to prawdziwego znaczenia dla fabuły. Możemy jedynie się domyślać, że tajemnicza firma (być może finansowana przez przyszłych konsumentów) ma produkt w fazie eksperymentu, dlatego na tym etapie nie oczekuje zarobków, za to za pomocą socjotechnik żerujących na desperacji i upokorzeniu skutecznie zwabia obiekty doświadczalne. Nie ma co się zagłębiać w medyczne aspekty tytułowej substancji i jej działania, nie o to tu chodzi. Lepiej skoncentrować się na elementach psychologicznych i specyfice świata przedstawionego, podkreślonych realizatorskimi sztuczkami. A strona techniczna sama w sobie jest ciekawa – podkręcona jaskrawa kolorystyka, technika żabiego oka, zabawa kamerą wywołująca wrażenie sennego koszmaru, kadry flirtujące z obrazami Jeana-Pierre’a Jeuneta (kłania się zwłaszcza Delicatessen), no i upiorne odgłosy związane z fizycznymi wydzielinami (scena z krewetkami – bezbłędna). Paradoksalnie świetne technikalia stanowią przyczynę, dla której warto ostrzec osoby z zaawansowaną mizofonią. Zapewne nie najlepiej poczują się również osoby z aichmofobią, gdyż igły występują tu często.
Twórczyni wchodzi w Conradowską smugę cienia – sama dobiega pięćdziesiątki i wiele z tego, co widzimy w recenzowanym właśnie obrazie, to ewidentne przerysowane do kuriozalnej formy cytaty i parafrazy z jej własnych doświadczeń z filmowego światka (a być może i życia osobistego). Złota Palma 2024 za najlepszy scenariusz dla kina gatunkowego to podwójna nagroda, i to w pełni zasłużona, bo Coralie Fargeat oferuje kompleksową, wciągającą historię i zadaje istotne pytania. Na ile zakotwiczenie we wspomnieniach młodości zakuwa nas w kajdany? Na ile nas pożera, blokując rozwój i życie na swoich warunkach? Co robimy sobie i innym w imię kultu piękna i młodości? I to bez żadnej niezwykłej substancji...
9,0
Substancja Coralie Fargeat serwuje dawkę solidnej filmowej substancji, o której wielu zbyt szybko nie zapomni.
Plusy
obłędna obsada
gra na fobiach
ważne pytania
wielość interpretacji
rewelacyjna praca kamery
niepokojące udźwiękowienie
Minusy
trzeci akt to rodzaj słowa bezpieczeństwa od reżyserki dla odbiorców - niekoniecznie potrzebny
No nie, ale ja myślę, że jak wpiszesz w wyszukiwarce polską nazwę, to prawdopodobnie znajdziesz jej angielski odpowiednik. Akurat w tym przypadku jest to bardzo proste - The Substance :)
kraznal napisał:
moze pamietajcie aby podawac tutul orygnialny tez - nie kazdy oglada filmy po polsku
a nie bede szukal przeciez co to jest na przyklad "wirujacy seks" :)
Powaznie?! sa takie mozliwosci zeby prawdopodobnie znalezc angielski odpowiednik? Wydaje sie niemozliwe, zobacz jak ta technologia idzie do przodu. A co z francuskimi, albo iranskimi czy norweskimi tytulami, pewnie tez jest tak latwo jak piszesz, co nie?:)A mozna po prostu, wszedzie gdzie podajesz - "tytul polski" (tytul oryginalny) - i sprawa zalatwiona. Nie czaje dlaczego niektorzy maja problemy ze zrozumieniem tak prostego konceptu.
moze pamietajcie aby podawac tutul orygnialny tez - nie kazdy oglada filmy po polsku
a nie bede szukal przeciez co to jest na przyklad "wirujacy seks" :)
No nie, ale ja myślę, że jak wpiszesz w wyszukiwarce polską nazwę, to prawdopodobnie znajdziesz jej angielski odpowiednik. Akurat w tym przypadku jest to bardzo proste - The Substance :)
kraznal
Gramowicz
21/09/2024 01:09
moze pamietajcie aby podawac tutul orygnialny tez - nie kazdy oglada filmy po polsku
a nie bede szukal przeciez co to jest na przyklad "wirujacy seks" :)