Czym tak naprawdę jest tożsamość? Co to znaczy być „człowiekiem”? Czy osoby, które uważają się za zwierzęta, nie poczuwając się do gatunku ludzkiego, są rzeczywiście chore psychicznie i żyją w ułudzie wytworzonej przez siebie projekcji? A może to prawda, której nie rozumiemy, którą odrzucamy, choć była akceptowana w wielu kulturach przez naszych poprzedników? Czy dzieciaki przedstawione w obrazie Wilk udają przed sobą i innymi, fałszują własne poczucie rzeczywistości, czy może jest to ich autentyczna tożsamość, rzeczywistość psychofizyczna? A może to zależy od konkretnego przypadku? Czy naturę da się w pełni dostosować do oczekiwań otoczenia? To pierwsze pytania, które nasuwają się podczas projekcji filmu Wilk – irlandzko-polskiej koprodukcji, która otrzymała nominację do Nagrody Festiwalowej w sekcji Prezentacje Specjalne na MFF w Toronto. Im bardziej chłoniemy i analizujemy prezentowaną opowieść oraz wplecione w nią sugestie i niuanse, tym więcej ich przybywa i tym bardziej filozoficzne, fundamentalne się stają. Tym lepiej widać, że zaprezentowany przez Nathalie Biancheri temat można traktować zarówno dosłownie (jako kanwę zagadkowego, aczkolwiek realistycznego thrillera, a zarazem dramatu psychologicznego), jak i bardzo pojemną metaforę dla wielu aspektów relacji człowieka ze światem i sobą samym.
Wilk wpada w sidła
Jacob (George MacKay) od dzieciństwa jest inny. Zawsze czuł, że wszystko, czego go uczą, nie jest „właściwe”, nie pasuje do niego; do tego, kim jest. A jest wilkiem. Wilkiem zamkniętym w ludzkim ułomnym ciele, które czyni go bezużytecznym w roli myśliwego, nie pozwala mu na pełny kontakt z lasem, z dziką naturą, do której przemożnie, nieodparcie ciągnie go jego własna. Głównego bohatera poznajemy w chwili, gdy ku wielkiej uldze i radości rodziców wyraża gotowość do powrotu na łono społeczeństwa. Niestety, wymaga to specjalnego procesu „przywracania”. I tak Jacob trafia do zamkniętego ośrodka, zorientowanego na leczenie osób z „zaburzeniami tożsamości gatunkowej”, bo jak się okazuje, bynajmniej nie jest sam, od jakiegoś czasu przybywa podopiecznych z dysforią gatunkową. Co znamienne, w klinice tej przebywa niemal sama młodzież. Tam obserwujemy rzeczy wywołujące gęsią skórkę – tak w sensie nietypowych, siłą rzeczy budzących odczucie absurdu i zażenowanie zachowań pacjentów i pacjentek, jak i sadystycznych praktyk personelu pod płaszczykiem terapii. Sposób postępowania z niedostosowaną do wymogów ludzkiego gatunku grupką początkowo wydaje się mieć przynajmniej częściowo sensowne założenia, naukowe podstawy (jak w przypadku niesławnej terapii konwersyjnej), lecz w miarę odkrywania kolejnych scen widzimy, że sytuacja jest co najmniej dwuznaczna. Podopieczni są upokarzani i torturowani, a terapeuci czerpią niezdrową satysfakcję i profity (pokrywające ich własne psychiczne deficyty) wskutek władzy nad „zwierzoludźmi”, nawet jeśli wierzą w efektywność stosowanej metody.
Decyzja bohatera wydaje się autentyczna. Chłopak próbuje przetrwać w ośrodku i stłamsić wilczą naturę. Lecz im dłużej odmawia jej ujścia, poddając się praktykom klinicznym i chcąc znieść je z godnością, tym bardziej wewnętrzny wilk cierpi, a jego instynkty eskalują. W sukurs przychodzi mu znajomość ze żbikiem, a właściwie żbiczycą imieniem Cecile (Lily-Rose Depp). Wzajemne zaciekawienie dwójki różnych, ale równie samotnych, wyobcowanych istot, które ze względu na swe specyficzne doświadczenia nie pasują ani do świata na zewnątrz, ani do innych pensjonariuszy zakładu, przeradza się w głęboką więź i romantyczne uczucie. Dziewczyna ma niby dużo większą swobodę niż inni, ale okazuje się skrzywdzona i zniewolona na tak wielu płaszczyznach, że aż włos się na głowie jeży. Jacob, choć wpadł zarówno w sidła własnej natury, jak i zewnętrznych oczekiwań, stanowi dla Cecile obietnicę wolności. Tylko czy znaczy to dla niej to samo co dla niego?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!