Na Disney+ zadebiutowała długo oczekiwana kontynuacja kultowego serialu X-Men. Oceniamy, czy to udany powrót po latach.
Tak działa nostalgia
Nic nie przebije siły nostalgii. Studia mogą się dwoić i troić, aby wymyślać nowe rzeczy, ale wystarczy powrót do starej, kultowej produkcji i przynajmniej w momencie zapowiedzi zrobi się ogromny szum, a oczekiwania części widzów poszybują wysoko w górę. Jest to jednak miecz obusieczny i niejednokrotnie na przestrzeni ostatnich lat widzieliśmy, jak wspomniana nostalgia powoduje odwrotny skutek do zamierzonego. Obi-Wan Kenobi, Kosmiczny mecz, czy wiele aktorskich wersji klasycznych animacji Disneya, to tylko kilka wybranych przykładów z długiej listy. Jednak po pierwszym zwiastunie X-Men ’97 już wiedziałem, że tym razem Marvel nie pokusił się na szybki skok na kasę, ale z szacunkiem podeszli do kontynuacji kultowego animowanego serialu. Po obejrzeniu trzech pierwszych odcinków już wiem, że się nie pomyliłem i produkcja jest nawet lepsza, niż można byłoby sobie tego życzyć.
Historia w X-Men ’97 rozpoczyna się kilka miesięcy po zakończeniu poprzedniej serii. Warto więc zadać sobie podstawowe pytanie, czy do cieszenia się z seansu nowego serialu potrzebna jest znajomość X-Menów z lat 90.? Odpowiedź nie jest jednoznaczna, gdyż w końcu mowa o kontynuacji produkcji, która liczy 76 odcinków. Warto znać przynajmniej podstawowe informacje o poprzednim serialu, które ułatwią wejście w ten świat. Nie jest to jednak warunek konieczny, aby przystąpić do oglądania X-Men ’97. Na szczęście już na początku serial wszystko dokładnie tłumaczy, więc jedynie osoby, które w ogóle nie znają X-Menów, zarówno tych komiksowych, animowanych, czy filmowych, będą miały problemy z połapaniem się w relacjach między bohaterami i w przedstawionych wydarzeniach.
Zresztą twórcy zrobili wiele, aby nowi widzowie, którzy nie znają X-Menów z 1992 roku, mogli poczuć się swobodnie, oglądając kontynuację. Nie zapomniano jednak o fanach tamtej produkcji. Jest tu wiele odniesień do klasycznego serialu, żeby wspomnieć o niemal identycznej czołówce, czy samej historii z pierwszego odcinka, w której poznajemy nastoletniego mutanta, który dołącza do akademii założonej przez Charlesa Xaviera. Mamy więc bezpośrednie nawiązanie do wprowadzenia Jubilee w oryginalnej animacji, a wraz z rozwojem fabuły twórcy odhaczają kolejne elementy, które obecne były w debiutanckim odcinki pierwszych X-Menów. Nie brakuje więc walki odwiecznymi wrogami mutantów, jak i ciętych komentarzy Wolverine’a. Fani pierwowzoru poczują się tu jak w domu, którego nie odwiedzali co najmniej od kilkanaście lat.
Gdy pierwszy odcinek jest zaledwie wstępem, którego najważniejszą częścią jest szokujące zakończenie, tak dwa kolejne odcinki pokazują, że X-Men ’97 to produkt najwyższej jakości. Przedstawione historie są ciekawe, wciągające i w duchu serii, więc podejmują poważne tematy dotyczące różnorodności, tolerancji, ale także dziedzictwa, wypełnianiu roli i próby wewnętrznej przemiany, a wszystko to spięte klamrą żałoby i kontynuowania powinności bycia superbohaterem, który niczym lekarz, nie ma prawa wybierać, komu pomagać. Twórcy serialu nie traktują swoich widzów jak głupków, siląc się na infantylizację, czy siłowej próby ideologicznego wzbogacania historii. Wręcz przeciwnie. Znają swojego widza i celują w obecnie dorosłą osobę, która wychowywała się na klasycznych X-Menach.
Najlepszym tego dowodem jest mocne przemówienie Magneto w drugim epizodzie. To moment, który pozostanie z fanami Marvela na długo, a który staje się esencją tych pierwszych trzech odcinków. X-Men ’97 pozostaje więc serialem wiernym swojemu oryginałowi, nie próbując go ulepszać, czy naprawiać, a kontynuować wszystko to, co było w nim najlepsze. Twórcy doskonale rozumieli, na czym polega fenomen tamtej produkcji, który nie opiera się wyłącznie na prostej nostalgii, ale charyzmatycznych bohaterach, przyziemnych problemach, ale również widowiskowej akcji. Wszystkie te elementy obecne są w nowym serialu i ciężko znaleźć tu choć jedną wyraźną wadę, która psułaby bardzo pozytywne wrażenia z seansu.
X-Meni wracają w wielkim stylu
Chociaż ulubieńcem publiczności zawsze był i będzie Wolverine, to w X-Men ’97 nie mamy jednego bohatera, który miałby być centralną postacią. Wszyscy otrzymują podobny czas na ekranie, chociaż Cyklop, Jean Grey, czy Magneto mają najbardziej rozwinięte wątki, które spajają całą resztę, jak również wspólnie się przeplatając, tworząc spójną całość. Jestem pewien, że w kolejnych epizodach również inni bohaterowie otrzymają swoje własne mini-historie, aby widzowie mogli pobyć z nimi trochę dłużej, poznając poszczególne postacie jeszcze lepiej. Zresztą podobnie, jak miało to miejsce w oryginalnym serialu.
GramTV przedstawia:
Serial nie szczędzi również scen akcji, więc pewien schemat danego odcinka zostaje zachowany. Otrzymujemy widowiskowe walki z udziałem tytułowej drużyny mutantów, gdzie każda z postaci ma szansę się wykazać, prezentując swoje unikatowe umiejętności. Każdy epizod ma swojego antagonistę, ale możemy być pewni, że wcześniej czy później poznamy głównego złoczyńcę sezonu, który będzie stanowił dla X-Menów największe zagrożenie.
Sceny akcji nie byłyby tak efektowne, gdyby nie doskonała oprawa wizualna. Grafika stylizowana jest na lata 90. XX wieku, więc mamy do czynienia z pewnym style retro – klasyczną kreską z charakterystycznym filtrem, który przypomina to, co mogliśmy zobaczyć w Captain Laserhawk: A Blood Dragon Remix od Netflixa, choć z jeszcze mocniejszym odwołaniem do stylistyki ostatniej dekady ubiegłego wieku. Wygląda to doskonale, chociaż chwile zajmuje przyzwyczajenie się do tej oprawy. Wrażenie robią również projekty wszystkich postaci, więc afera, która wybuchła po premierze pierwszego epizodu z kształtami kobiecych bohaterek była bezsensowna, co najlepiej udowadnia trzeci odcinek.
X-Men ’97 ma szansę stać się równie kultową pozycją, co oryginalny serial. Produkcja została wykonana z miłością do pierwowzoru i to widać już od pierwszych chwil. Nikt nie próbował wymazać tamtej produkcji i zrobić ją lepiej, czy nowocześniej. Wręcz przeciwnie, to serial, który przy zachowaniu formy z trzech pierwszych epizodów w pozostałej części sezonu, może stanowić przykład, jak wracać do kultowych tytułów i nie bazować jedynie na taniej nostalgii, ale próbować powtórzyć ten sam fenomen i zaoferować widzom nie tylko to, co doskonale znają, ale również coś nowego, co będzie pasować do konwencji. Dlatego mam nadzieję, że to nie koniec i po sukcesie X-Men ’97 doczekamy się również serialowych kontynuacji animowanego Spider-Mana, Fantastycznej Czwórki, czy Hulka.
9,0
X-Men ’97 to idealny przykład, jak tworzyć kontynuacje klasycznych produkcji, które wytworzyły silną nostalgię wśród widzów.
Plusy
Ciekawa historia z zaskakującymi zwrotami akcji
Świetni, charyzmatyczni bohaterowie
Doskonale bazuje na nostalgii za oryginalną produkcją
Doskonała czołówka, która jest w zasadzie kopią z oryginalnej animacji
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!