To już nie jest ten sam serial co w 2018 roku. Ale wszystko jest zmienne i wszystko się kończy.
Minęło trochę czasu. Beth zdążyła zrzucić kilka kilogramów, Rip nabrał nieco ciała, ale ziemia pozostała nietknięta i nadal jest centralnym elementem rozgrywki. Pożegnania bywają trudne, ale nic nie trwa wiecznie – nawet westernowe opery mydlane. Taki los spotkał także Yellowstone Taylora Sheridana. Choć rodzina Duttonów powróci w spin-offach, z których jeden rozwinie wątki głównej serii, to nie sposób zaprzeczyć, że zakończył się ważny rozdział opowieści, która towarzyszyła nam od 2018 roku.
Zabawne, że wspominam właśnie o roku 2018 w kontekście pojawienia się Yellowstone. Inny kultowy serial wchodził wówczas w finałową fazę. Wtedy to na Netflix zagościł szósty sezon serialu House of Cards, w którym bardzo szybko wyszło na jaw, że coś tu "trzeszczy". Już wcześniej, jako widzowie, zostaliśmy należycie do tego przygotowani, bo w atmosferze skandalu produkcję opuścił Kevin Spacey. Aktor był filarem tej produkcji, w której przez pięć sezonów wcielał się w makiawelicznego Franka Underwooda. Usunięcie go z obsady dało efekt, który był raczej do przewidzenia, choć łudziliśmy się, że może być inaczej. Bez Spaceya House of Cards okazało się ogromnym rozczarowaniem.
Jak Yellowstone wypada w porównaniu do innych seriali?
Piszę to dlatego, ponieważ sytuacja ta jak żywo przypomina mi tę, którą uświadczyliśmy przy okazji serialu Yellowstone. To równie wielki tytuł, oparty na barkach równie wielkiego nazwiska. Gwiazdą tej niezwykle popularnej westernowej sagi był Kevin Costner. Był, ponieważ sytuacja się nieco pokomplikowała jakoś w ubiegłym roku. Costner dał wówczas do zrozumienia, że zamierza opuścić szeregi obsady serialu, a za przyczynę wskazywał chęć kręcenia własnego filmu. Dziś wiemy, że to Horyzont popsuł szyki twórcom Yellowstone, ale wiemy także, że Costnerowi niespecjalnie opłaciło się porzucenie roli Johna Duttona. Wciąż zaciekle walczy, by światło dzienne ujrzały kolejne rozdziały filmu (planowo było ich cztery), ale szansę na to są co raz mniejsze.
Historia Yellowstone trwała jednak dalej. Serial nie poddał się trzęsieniu ziemi, jakie wywołało odejście głównej gwiazdy. Po emisji ósmego odcinka piątego sezonu Yellowstone, który miał swoją premierę w listopadzie ubiegłego roku, fani wiedzieli, że to jeszcze nie koniec. Nie wiedzieli jednak w jaki sposób informacje od odejściu Costnera z projektu, wpłyną na serial. Zagra tylko w kilku odcinkach, zostanie podmieniony innym aktorem, czy jego postać definitywnie zakończy żywot - te opcje leżały na stole, a tą najbardziej realną była ta ostatnia. Druga połowa serca chyba każdego fana naiwnie liczyła, że aktor pojawi się w szykowanym sezonie 5B choćby w retrospektywach. Dziś, gdy wszystko jest już jasne, a rodzące się bólach finalne odcinki w końcu ujrzały światło dzienne (w Polsce na platformie SkyShowtime), przyszła pora wystawienia oceny.
Bez Kevina Costnera to już nie jest ten sam serial
Yellowstone uniknęło losu House of Cards, które po odejściu głównej gwiazdy nie potrafiło znaleźć nowej równowagi narracyjnej. Tutaj ciężar opowieści znalazł nowe oparcie dzięki ekranowej charyzmie Beth, Ripa i Kayce’a, którzy nadal przyciągają widzów. To upadek z wysokiego konia, po którym twórcy jednak się podnoszą. Niemniej brak Kevina Costnera jest odczuwalny, co uwidacznia się szczególnie w porównaniu do Sukcesji – serialu, który podobnie jak Yellowstone opowiada o toksycznych rodzinach zarządzających wielkimi majątkami i walczących o władzę po schodzącym ze sceny ojcu. W Sukcesji usunięcie ojca rodziny stało się dramaturgicznym sukcesem, natomiast w Yellowstone początkowe dwa odcinki nowej odsłony poświęcono głównie uporządkowaniu bałaganu, jaki powstał po zaskakującej eksmisji Costnera.
GramTV przedstawia:
Gdzieś w tej trochę nachalnej próbie wyjścia z twarzą z trudnej do rozgryzienia sytuacji, ulotniło się to, za co najbardziej ten serial kochaliśmy. Brak tu lidera. Zgodzę się, że anturaż pozostał nienaruszony i nadal potrafi zachwycać. Fenomen serialu Yellowstone od zawsze tkwił w jego wyjątkowej umiejętności łączenia klasycznej westernowej estetyki ze współczesnymi tematami. Opowiadając o rodzinie Duttonów, właścicieli największego rancza w USA, serial wciągał nas w świat pełen intryg, walki o ziemię i władzę, co kontrastowało z pięknem dzikiej przyrody. Siłą produkcji była autentyczność ukazana w relacji rodzinnych, siarczystych dialogach i życiu na ranczu. Wszystko to jednak spoczywało na barkach jednej postaci - Johna Duttona, surowego, acz wrażliwego ojca, bezbłędnie granego przez Kevina Costner. On był słońcem tego projektu - oświetlał i wpływał na każdy wątek, dostarczał energii postaciom.
Magia Yellowstone nadal działa?
Oglądając sezon 5B, trudno oprzeć się wrażeniu, że Kevin Costner zaraz pojawi się w kolejnej scenie. Jednak szybko dociera do nas, że to tylko złudzenie. Duch Johna Duttona unosi się nad tą historią w sposób wyraźny i nieustannie przypomina o jego kluczowej roli. Te sześć finałowych odcinków to w rzeczywistości pożegnanie nie tyle z Yellowstone, co z postacią, która napędzała wydarzenia i kształtowała losy bohaterów. Z drugiej strony, brutalne zakończenie pewnych wątków może nie było złym posunięciem, zważywszy na ich wyraźne przeciąganie się. Postać Jamiego, przybranego syna Duttona, od czwartego sezonu wyraźnie zaczęła irytować swym zagubieniem. Jeśli sezon 5B można określić jako kino zemsty, to może dobrze, że dzięki temu wprowadził on trochę świeżości do narracji. Relacje między rodzeństwem oraz sytuacja wokół rancza, zagrożone sprzedażą, wyraźnie zaczęły się psuć, wprowadzając do serialu atmosferę napięcia. W końcu dano temu upust.
Sześć finałowych odcinków to w istocie porządkowanie scenariuszowego nieładu, wynikającego z dotarcia do ślepego punktu. To także otwieranie nowych dróg. Produkcja ponownie sięga po nostalgię za tym, co minione i nieodwracalne. Wyrazistym przykładem jest krótka, lecz pamiętna scena wymiany kowbojskich ostróg. Kulminacja następuje z kolei w scenie pogrzebu. I choć ponownie zakrawa to momentami o fetyszyzację kowbojskiego mitu, ponownie dałem się złapać w tę pułapkę. Yellowstone znowu mnie rozczuliło tym emocjonalnym przywiązaniem do ziemi i walką o zachowanie status quo. To właśnie opór wobec postępu w imię obrony dziedzictwa jest jednym z najbardziej fascynujących wątków tej produkcji. Twórcy powracają do korzeni, przypominając, że konflikt białych z rdzennymi mieszkańcami był fundamentem tej opowieści, choć z czasem został zapomniany. Ostatni odcinek pięknie zamyka ten kluczowy wątek, podkreślając, że ponad prawami ziemskimi istnieją prawa boskie. Najważniejszym z nich jest szacunek do ziemi oraz życie z nią w harmonii.
Jeśli serial jest opowieścią, a opowieść — mrzonką, która daje nadzieję, to nie mam nic przeciwko, by Yellowstone trwało dalej, niezależnie od tego, kto znajdzie się na pierwszym planie.
Obejrzałem na razie połowę sezonu 5B. Z oceną ostateczną się wstrzymam ale na razie jest dobrze. Miałem swoje teorie odnośnie wątku Johna i początkowy czułem się zawiedziony takim rozwiązaniem jakie zobaczyliśmy (pewnie większość osób czuło że powinien był odejść z większą "pompą"), ale im dłużej o tym myślę tym bardziej wydaje mi się to sensowne, wręcz organiczne rozwiązanie (z uwagi na kontekst całej historii a nawet na losy Duttonów). Zresztą jak by tego nie rozwiązali, poczucie zawodu by zostało i tak, no ale taka była decyzja Costnera. Ja jednak odnoszę wrażenie i wręcz doceniam kunszt Sheridana że udało mu się dosyć organicznie pociągnąć dalej tę historię. Można odnieść wrażenie że fabuła mogła się tak potoczyć, nawet gdyby nie wypadnięcie Costnera, co uważam za spore umiejętności scenarzysty. Nie czuć że coś jest na siłę wdg mnie. Widać to szczególnie po tym jak wpleciono niektóre wątki - śmierć pewnej postaci wydawała się odgórnie zaplanowana i a myślę że wyglądałoby to bardzo podobnie bez względu na losy Johna. Tymczasem moim zdaniem zgrabnie to pociągnięto, przypomniano że życie kowboja bywa niebezpieczne i jest "z dnia na dzień" i wpleciono zgrabnie w inne zdarzenia. Sytuacja rancza też raczej nie rokowała, długi były spore. A Jamie? Zgodzę się że postać mogła być lepiej poprowadzona, chyba każdy miał nadzieję że coś z niego jeszcze będzie, ale czasem są po prostu takie zgniłe jaja i tyle. W filmach czy serialach nie każdy wątek ma dawać satysfakcje, czasem człowiek musi czuć taki lekki niesmak bo takie jest życie :)
Mam nadzieję że końcówka serialu nie zmieni diametralnie moich odczuć, ale słyszałem opinie z zaufanych źródeł że jest ok. Pociesza mnie fakt że już w lutym kontynuacja 1923 bo Spencer to chyba moja druga ulubiona postać w tym uniwersum (żeby tylko Ford nie kipnął jak chcą ciągnąć jego wątki :D). Jest jeszcze Tulsa King. Lubię oglądać coś co nie pozostawia mnie obojętnym a takim czymś na pewno jest Yellowstone, nawet jeśli to przekoloryzowana wizja "kowbojstwa". Ale takie powinno być kino. Sheridan póki co jest w ogniu.
Zgodzę się co do tego, że Sheridan miał bardzo trudne zadanie, momentami trzeszczy w tej historii, ale koniec końców wydaje mi się, że obronił to. Jeśli masz podobały Ci się pierwsze odcinki, to idę o zakład, że kupisz też to, jak ta historią się kończy. W każdym razie, miłego seansu :)Trochę trudno się opowiada o serialu, gdy wiesz, że jego główna wada polega na braku głównego aktora - scenarzyści nie mieli tu wiele do powiedzenia, więc musieli podporządkować się sytuacji.
wolff01
Gramowicz
Dzisiaj 11:49
Obejrzałem na razie połowę sezonu 5B. Z oceną ostateczną się wstrzymam ale na razie jest dobrze. Miałem swoje teorie odnośnie wątku Johna i początkowy czułem się zawiedziony takim rozwiązaniem jakie zobaczyliśmy (pewnie większość osób czuło że powinien był odejść z większą "pompą"), ale im dłużej o tym myślę tym bardziej wydaje mi się to sensowne, wręcz organiczne rozwiązanie (z uwagi na kontekst całej historii a nawet na losy Duttonów). Zresztą jak by tego nie rozwiązali, poczucie zawodu by zostało i tak, no ale taka była decyzja Costnera. Ja jednak odnoszę wrażenie i wręcz doceniam kunszt Sheridana że udało mu się dosyć organicznie pociągnąć dalej tę historię. Można odnieść wrażenie że fabuła mogła się tak potoczyć, nawet gdyby nie wypadnięcie Costnera, co uważam za spore umiejętności scenarzysty. Nie czuć że coś jest na siłę wdg mnie. Widać to szczególnie po tym jak wpleciono niektóre wątki - śmierć pewnej postaci wydawała się odgórnie zaplanowana i a myślę że wyglądałoby to bardzo podobnie bez względu na losy Johna. Tymczasem moim zdaniem zgrabnie to pociągnięto, przypomniano że życie kowboja bywa niebezpieczne i jest "z dnia na dzień" i wpleciono zgrabnie w inne zdarzenia. Sytuacja rancza też raczej nie rokowała, długi były spore. A Jamie? Zgodzę się że postać mogła być lepiej poprowadzona, chyba każdy miał nadzieję że coś z niego jeszcze będzie, ale czasem są po prostu takie zgniłe jaja i tyle. W filmach czy serialach nie każdy wątek ma dawać satysfakcje, czasem człowiek musi czuć taki lekki niesmak bo takie jest życie :)
Mam nadzieję że końcówka serialu nie zmieni diametralnie moich odczuć, ale słyszałem opinie z zaufanych źródeł że jest ok. Pociesza mnie fakt że już w lutym kontynuacja 1923 bo Spencer to chyba moja druga ulubiona postać w tym uniwersum (żeby tylko Ford nie kipnął jak chcą ciągnąć jego wątki :D). Jest jeszcze Tulsa King. Lubię oglądać coś co nie pozostawia mnie obojętnym a takim czymś na pewno jest Yellowstone, nawet jeśli to przekoloryzowana wizja "kowbojstwa". Ale takie powinno być kino. Sheridan póki co jest w ogniu.