Wokół nowego filmu Agnieszki Holland zrodziło się sporo kontrowersji. Oceniamy, czy jest się o co oburzać.
Czerń i biel
Mamy 2023 rok, ale w ostatnich dniach mogłoby się wydawać, że cofnęliśmy się o pięć lat, bo obecna sytuacja przypomina tę z Klerem. Znowu mamy narzucanie opinii społeczeństwu przez osoby, które filmu nie miały jeszcze okazji widzieć, tworząc szkodliwą wobec twórców, odbiorców i samej sztuki narrację, że mamy do czynienia z antypolską propagandą, tym razem uderzającą w działania Straży Granicznej podczas kryzysu uchodźczego. Sam do Zielonej Granicy nie byłem optymistycznie nastawiony, nie ze względu na tematykę, ale okropny, wręcz szkodzący filmowi zwiastun, którego montaż bardziej pasowałby do kolejnej produkcji Patryka Vegi. Do kina nie wybierałem się więc z wielkimi oczekiwaniami, ale Zielona granica pozytywnie mnie zaskoczyła. Przynajmniej do czasu.
W swoim najnowszym filmie Agnieszka Holland bierze na warsztat kryzys uchodźczy, który dotknął większość europejskich krajów. Nie jest więc to kwestia dotycząca tylko Polski, czy nawet wschodnio-środkowej części kontynentu. To problem, z którym mierzą się władze wielu państw, mniej lub bardziej wspieranych przez Unię Europejską. Dlatego takie filmy, jak Zielona granica są potrzebne, aby podkreślać zagrożenia płynące z wielu stron, ale również uświadamiać ludzi, że nie jest to sprawa, która nagle zniknęła, rozpłynęła się w powietrzu, a ukazane w filmie szafowanie ludzkim życiem doprowadzi do jakiegokolwiek rozwiązania.
GramTV przedstawia:
Agnieszka Holland potrafi subtelnie podejść do całego problemu, skupiając się na pojedynczej rodzinie i ich walce o przetrwanie. Cały początek poświęcony jest Syryjczykom, którzy przemierzają lasy, aby trafić na granicę i stać się nic nieznaczącym pionkiem w rękach białoruskiego reżimu. To dramat jednostek, ale również element szeroko zakrojonej wojny hybrydowej, będącej próbą sił dla polskiego rządu i służb. Chociaż Zielona granica została stworzona pod tezę, która zdecydowanie bliżej jest lewej stronie, to film wcale nie daje jasnych, prostych i naiwnych odpowiedzi. Dlatego Holland przede wszystkim pozostaje po stronie ludzi. Nie ideologii, nie konkretnej stronie politycznej, ale opowiada się po stronie podstawowego, zwykłego humanitaryzmu, jednocześnie podkreślając zepsucie całego systemu.
Ciężko więc nazwać Zieloną granicę antypolskim filmem, bo Agnieszka Holland wskazuje wielu winnych takiemu stanowi rzeczy. Reżyserka wie, że „ryba psuje się od głowy”, więc uderza w obecny rząd, choć nie robi to tak brutalnie, jakby zapewne niektórzy oczekiwali. Pewne osoby mogą się jednak zdziwić, gdy Holland powie również kilka nieprzychylnych słów o nich samych. Film krytykuje zarówno wyborców opozycji, których stać wyłącznie na puste gesty, a ich chęć realnej pomocy jest zerowa. Jakby zakreślenie odpowiedniego okienka na karcie wyborczej wystarczyło, aby być dobrym lub złym człowiekiem (w zależności od perspektywy). Nawet aktywiści pomagający uchodźcom nie są ukazani w samych pozytywach, nie będąc gotowymi na całkowite poświęcenia i niesienie bezkompromisowej pomocy.
Nic dziwnego, że problemem którego nie ma zajęła się osoba która problemy tworzyć lubi. Granice po to istnieją, żeby kraje mogły w ogóle funkcjonować. Każdy kraj który otworzył granice boryka się obecnie ze wzmożoną przestępczością i ogólnym obniżeniem poziomu życia obywateli. Humanitarność nie powinna wyłączać myślenia. Są poza tym inne metody pomocy niż wpuszczanie każdej osoby do siebie jak do domu pod pretekstem ktokolwiek wie czego. Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć jaką narracje i przekaz ma ten film. Tylko głupcy będą wyciągać z niego "lekcje" a niestety po lewej stronie światopoglądu jest tego masa.
Nalfein
Gramowicz
23/09/2023 18:53
Z tego co się dowiedziałem z innych recenzji wynika, że SG faktycznie słusznie się oburza na to, jak ich pokazano. Bo wg tego filmu wszyscy (oprócz jednego) są prostakami i sadystami, którzy jedyne co lubią to znęcać się nad innymi. Równie dobrze mogliby nosić mundury gestapo i swastyki na rękawach.