Nie wszyscy przyszli z plaż - Historia lądowania w Normandii

Łukasz Męczykowski
2007/07/13 15:09

Operacja Overlord

Operacja Overlord

Nadzieje Hitlera na zwycięstwo były już nierealne. Rosjanie nie dali się okrążyć pod Kurskiem, a Włochy skapitulowały. „Tysiącletnia Rzesza” pękała od wschodu i południa. Rok 1944 miał przynieść rozwiązanie. Nastała pora na uderzenie z zachodu.

Głównym problemem dla Aliantów był wybór miejsca lądowania. Najłatwiejszym odcinkiem był Pas de Calais, gdyż w tym miejscu kanał La Manche jest najwęższy. Jednak miejsce to było zbyt oczywiste, ponadto Niemcy doskonale je ufortyfikowali i obsadzili doborową 15 Armią.Operacja Overlord, Nie wszyscy przyszli z plaż - Historia lądowania w Normandii

Wybrzeża Normandii okazały się najlepszym miejscem do przeprowadzenia ataku. Są one na tyle daleko od Wielkiej Brytanii, że flota inwazyjna miała dość miejsca na rozwinięcie szyków, a równocześnie tak blisko, że samoloty startujące z angielskich lotnisk mogły wspierać natarcie. Na dodatek „Wał Atlantycki” (pas 4000 km betonowych nadbrzeżnych umocnień, ciągnący się od Francji po Norwegię) na tym odcinku był słabszy, a jego obsadę stanowiły w większości niepełnowartościowe dywizje. Jednakże po lądowaniu pod Dieppe w roku 1942 każdy z oficerów wiedział, że nawet w dość łatwym terenie obrońcy mogą zadać porażające straty lądującym wojskom. Konstruktorzy i planiści postanowili wyciągnąć z tej lekcji odpowiednie wnioski.

Ze strategicznego punktu widzenia, najważniejsza była izolacja wybranego pola walki. W rejon Normandii Niemcy mogli ściągnąć posiłki najszybciej z rejonu Calais. Alianci postanowili więc sprawić, żeby te wojska nigdzie się nie ruszyły.

Teatrzyk kukiełkowy Nieoceniony wkład w wypełnienie tego zadania miał gen. Patton. Został dowódcą „First United States Army Group” (złożonej z niewielkiej liczby angielskich rezerwistów), którą wyposażono w sprzęt wykonany z dykty i gumy. Zwiad Luftwaffe fotografował liczne „czołgi”, nasłuch meldował o „przesunięciach” wojsk, a Patton produkował „rozkazy” w tempie odpowiadającym pracy sztabu szykującego się do inwazji. Prasa również pomagała w podtrzymaniu tej iluzji, zamieszczając różne doniesienia, jak choćby oburzenie na wyczyny „spadochroniarzy oraz polskich i francuskich pancerniaków”.

Korzystając z osłony zapewnianej przez amerykański i brytyjski wywiad, do Anglii docierały konwoje z kolejnymi dywizjami na pokładach. Było ich tak dużo, że gen. Eisenhower miał powiedzieć „Wielka Brytania utrzymuje się na powierzchni morza tylko dlatego, że do jej ziemi przyczepiono tak dużo balonów zaporowych”. Jednak mimo potężnego zaplecza, nadal brak było czegoś, co poprawiłoby szansę na przeżycie żołnierzy, wyskakujących z barek na brzeg.

„Zabawki” Hobarta

Aby bezpiecznie przedrzeć się przez plaże, generał Hobart zainspirował powstanie kilku niezwykłych konstrukcji, tworząc serię wozów zwaną pod nazwą „AVRE” (Armoured Vehicle Royal Engineers. Na podwoziu czołgu „Churchill” powstawały pojazdy układające drogi z wzmocnionej tkaniny (zapobiegające zapadaniu się w piasek) lub też z dodanymi rampami do pokonywania murów. Najbardziej „wystrzałową” zabawką był wóz uzbrojony w wyrzutnik pocisków o kalibrze 290 mm i wadze 18 kg (tzw. „Latające śmietniki”). Zmodyfikowano także niektóre czołgi (najczęściej Shermany, tworząc zestaw przeciwminowy o nazwie „Crab”), montując przed nimi napędzane walce z łańcuchami.

Po kilku nieudanych próbach Anglicy znaleźli rozwiązanie niezbędne dla bezpiecznego (biorąc pod uwagę warunki desantu) dostarczenia czołgów na plażę. Do kilkudziesięciu wozów dołączyli gumowe fartuchy i śruby napędowe. Powstałe w ten sposób pojazdy (zwane ”DD”) zjeżdżały do wody w niewielkiej odległości od brzegu i dopływały do celu o własnych siłach. Oskrzydlenie od góry

Sam szturm z morza na niemieckie pozycje mógłby się udać bez wsparcia wojsk powietrzno-desantowych, ale lądujący naraziliby się na błyskawiczny atak odwodów nieprzyjaciela. W tym celu powstał plan desantu amerykańskich i brytyjskich dywizji na tyłach niemieckich pozycji. Były to 82 Dywizja Powietrzno-Desantowa „All Americans” i 101 „Screaming Eagles” (USA) oraz 6 Dyw. Powietrzno-Desantowa (Wlk. Brytania).

Uderzenie „w pionie”, w połączeniu z intensywnymi nalotami i działaniami ruchu oporu, miały odizolować pas niemieckiej obrony od zaplecza. Aby to było możliwe, niezbędne było perfekcyjne przeprowadzenie zrzutu spadochroniarzy. To był słaby punkt tej części operacji „Overlord”.

Atak miał rozpocząć się 4 czerwca 1944, jednak zła pogoda pokrzyżowała te plany. Żołnierze nie mogli bez końca tkwić na statkach, dlatego Eisenhower postanowił wykorzystać niewielkie rozpogodzenie przewidywane na 6 czerwca. W operacji o kryptonimie „Overlord” alianci przeprowadzili natarcie na pięć plaż: Utah, Omaha (USA), Sword, Juno i Gold (Wlk. Brytania). Desant morski zaplanowano na świt 6 czerwca, ale spadochroniarze wyruszyli znacznie wcześniej. Największe przeszkody napotkała na swej drodze 82 Dyw. (która posiada znacznie starszą tradycję od 101 Dyw.), dlatego wypada się skupić na jej działaniach.

Zwiadowcy

Jeszcze przed jednostkami uderzeniowymi, w Normandii zostały zrzucone grupy specjalne, składające się z dwóch Amerykanów i trzech Brytyjczyków, mające na celu ułatwić siłom głównym odnalezienie swych stref desantowania. Na papierze wszystko wyglądało perfekcyjnie, ale w rzeczywistości prawie wszystko poszło niezgodnie z planem.

GramTV przedstawia:

Pierwsze sześć zespołów wylądowało już 3 czerwca około 1:30 w nocy, aby oznaczyć miejsce lądowania kolejnych grup, które miały przywieźć bardziej skomplikowany sprzęt. Docelowo żołnierze mieli mieć ze sobą nieduże reflektory oraz urządzenie zwane „Eureka”, będące niewielką radiolatarnią. Samoloty prowadzące dane grupy, za pomocą aparatury „Rebeka” odbierały ten sygnał i dzięki niemu mogły odnaleźć swój cel w ciemnościach.

Piętnaście minut po północy, 6 czerwca 1944, pierwsze C-47 z grupy 19 maszyn wiozących skoczków z pododdziałów „tropicieli” (Pathfinders), wykonujących zadania na rzecz 101 i 82 Dywizji przekroczyły brzeg Francji. Samoloty rozproszyły się przez złą pogodę i nie mogły odnaleźć swych celów. Zrzut został przeprowadzony, ale tylko kilka grup znalazło się wystarczająco blisko wyznaczonych miejsc, aby skutecznie naprowadzać samoloty. Inne zespoły albo uruchamiały aparaturę w przygodnych miejscach, albo nie robiły tego wcale. W pasie działania 82 dywizji tylko jedna strefa (z trzech, jedna na pułk) została poprawnie oznaczona. Pierwsze kroki

Przelot sił głównych przez Kanał odbył się w większości bez poważniejszych przeszkód. Żołnierze objuczeni bronią, amunicją i materiałami wybuchowymi (wielu szeregowych „zorganizowało” sobie ponadto pistolet, który nie należał do standardowego wyposażenia) dość spokojnie przebyli podróż. Wielu z nich spało po zażyciu tabletek przeciwko chorobie lokomocyjnej.

Największą niedogodnością było to, że ich ubrania (razem z bielizną) nasączono impregnatem, mającym chronić ich przed spodziewanym atakiem gazowym, który zresztą nigdy nie nastąpił. W związku z tym mundury śmierdziały i nie przepuszczały powietrza co tworzyło dość „ciężką” atmosferę w ciasnych wnętrzach samolotów. Ponadto każdy żołnierz miał przytroczony do nogi zasobnik. Był to niewielki worek zawierający m.in. broń, granaty, materiały wybuchowe, który skoczek powinien przed lądowaniem spuścić na lince, aby złagodzić uderzenie przy lądowaniu.

Według regulaminu, każdy ze spadochroniarzy powinien mieć dwa spadochrony, ale część żołnierzy zabrała dla wygody tylko jeden. Z racji przelotu nad Kanałem wszystkich wyposażono w nadmuchiwaną kamizelkę ratunkową, dodatkowo w wielu C-47 zdemontowano drzwi aby w razie nieszczęścia można było szybko opuścić maszynę. Celem 82 Dyw. był teren na zachód od rzeki Meredith (obszar za plażą ”Utah”).

Skok w piekło

W momencie pojawienia się samolotów nad Francją, około północy, plan zaczął się sypać. Kolumny C-47 z powodu złej pogody i ciemności rozproszyły się. Samoloty wiozące żołnierzy „All Americans” nadlatywały po maszynach z członkami 101 Dyw., a niemiecka obrona przeciwlotnicza prowadziła zmasowany ostrzał siejąc potężne zniszczenia. Wielu amerykanów odłamki dosięgły jeszcze w samolotach. Z powodu ostrzału często niemożliwe było zauważenie znaków świetlnych nadawanych z ziemi. Piloci nierzadko panikowali i zezwalali na skok (przez zapalenie zielonego światła umiejscowionego przy drzwiach) przy zbyt dużej prędkości i na niewłaściwym pułapie.

Efekt był dla wielu skoczków opłakany. Po otwarciu czaszy, na ciało ludzkie działały ogromne siły. Zasobnik najczęściej odrywał się od spadochroniarza, ginąc w mroku razem z jego bronią, jeśli natomiast żołnierz wyskoczył na zbyt małej wysokości, uderzał w podłoże niczym worek kartofli. Część spotkał tragiczny los; topili się w rzekach bądź nadziewali na przeszkody. Niektórzy opadli prosto na St Mère Eglise (zamiast wylądować w jego pobliżu), przeżyło zaledwie kilku.

Na ziemi również nie było porządku. Obie dywizje zmieszały się nie tylko z Niemcami, ale i ze sobą. Nie było mowy o natychmiastowej koncentracji, każdy walczył o przeżycie. Trudności powiększała sieć żywopłotów i bagien, która znacznie utrudniała koordynację działań. Sytuacja na ziemi zmieniała się z minuty na minutę. Nad strefami skakało zaledwie 10 procent Amerykanów, rozrzut reszty dochodził do 25 mil (ok. 40 km). Część żołnierzy mimo wszystko usiłowała dotrzeć do celu, inni nacierali na stanowiska dział plot, niektórzy błąkali się usiłując znaleźć towarzyszy.

Na szczęście dla „All Americans”, o 4:10 dotarły szybowce z 220 ludźmi, 16 działami przeciwpancernymi i 22 jeepami (duża część samochodów uległa jednak zniszczeniu przy lądowaniu), dzięki czemu spadochroniarze mogli skutecznie bronić się przed pancernymi kontratakami. Tej nocy Normandia stała się widownią wielu krótkich starć, w których główną rolę odgrywał nóż i pięść. W ciemnościach zazwyczaj nikt nie miał czasu na branie jeńców.

Chaos pogłębiały problemy z tzw. „świerszczami”, małymi urządzeniami zbudowanymi z 2 kawałków blachy. Po naciśnięciu jednej z nich, zabawka wydawała z siebie głośne „klik”. Dzięki nadawanymi za ich pomocą sygnałami, żołnierze mieli się identyfikować w ciemnościach. Niestety, wiele z nich zepsuło się, a część skoczków chowała je tak głęboko, że miała kłopoty z wyjęciem urządzenia po „oklikaniu” ich. Niektórzy zginęli od ognia swoich towarzyszy.

Oczekiwanie Wieczorem 6 czerwca dowódca 82 Dywizji miał pod swoją komendą zaledwie 1.500 żołnierzy (z 6350 zrzuconych tego dnia). Po 24 godzinach dołączania zagubionych grupek liczba ta zwiększyła się do 2.000 ludzi. Jednak wywołany chaos miał swoje zalety. Niemcy nie byli w stanie określić, co jest celem natarcia spadochroniarzy. Każdy niemiecki pododdział musiał przygotować się do odparcia ataku z każdej strony, co uniemożliwiło zorganizowany kontratak. Sytuację zagmatwała akcja dywersyjna, polegająca na zrzuceniu przez C-47 kukiełek wyposażonych w petardy odpalające się po lądowaniu, co jeszcze bardziej utrudniało identyfikację nieprzyjaciela.

Świt przyniósł poprawę sytuacji. O 6:30 rozpoczęła się główna część operacji, desant wspierany przez ponad 6 tyś. jednostek pływających, w tym 1.213 okrętów. Siły inwazyjne liczyły 1.600.000 żołnierzy (10.5 tys. strat przy lądowaniu), osłanianych przez 10 tys. samolotów. Brytyjczycy osiągnęli swoje cele względnie łatwo, ale na plaży Omaha doszło do rzezi (2 tys. zabitych). W dużej mierze odpowiadają za to sami Amerykanie. Według instrukcji, czołgi „DD” powinny zjeżdżać do wody w odległości 5,5-4,5 km., w tym wypadku stało się to 10 km od brzegu. Z powodu zalania wysokimi falami 27 z 32 wozów zatonęło. Następnego dnia „All Americans” nawiązali kontakt z oddziałami podążającymi z plaży „Utah”, ale dopiero 10 czerwca wszystkie przyczółki połączyły się w jeden.

Kurtyna opadła 82 Dywizja uczestniczyła w walce przez pełne 33 dni, tracąc 5.245 ludzi. Siły Sprzymierzonych wyrwały się z rejonu Normandii dopiero 28 lipca, po krwawych i nieudanych próbach zdobycia Caen przez Montgomery’ego. Desant w Normandii nie był pierwszym zadaniem „All Americans”, ani ostatnim. Mimo trudności, jej członkowie, tak samo jak wszyscy żołnierze biorący udział o operacji „Overlord”, dali z siebie wszystko. To właśnie o takich ludziach Churchill powiedział "kwiat amerykańskich i brytyjskich mężczyzn zaściele plaże". Po D-Day, powinien dodać „i pola Normandii”.

Tekst powstał dzięki współpracy z serwisem historycznym Histmag.org

Komentarze
35
Usunięty
Usunięty
14/07/2007 18:48

Mam nadzieje ze nowy MoH będzie miał naprawdę dobry klimat i grywalność juz nie moge sie doczekac kiedy plyta zawiruje u mnie w kompie :D.

Usunięty
Usunięty
14/07/2007 10:52

Bardzo fajny tekst... Aż się chce zainstalować MOH :)

Usunięty
Usunięty
14/07/2007 03:13
Dnia 13.07.2007 o 20:44, Luk Zombi napisał:

BTW A pamięta ktoś dialog z "Kompanii Braci" -Grzmot -Kurwa -Żołnierzu na hasło grzmot odpowiada się błyskawica :D

Cóż, cytat niczego sobie ale pozbawiony cenzury...A co do lądowania na plaży Omaha to zgadzam się z Lee1234, Szeregowec Ryan wymiata pod tym względem...A serii MoH można rzec że stał się znakiem ffirmowym :D




Trwa Wczytywanie