Czyżbyśmy byli świadkami przełomu w dystrybucji gier? Brandon Scott postanowił wziąć kaganek oświaty we własne, spracowane na stanowisku menedżera ręce. W sklepie sieci GameStop, który nadzoruje, dzieciaki ze słabymi stopniami mogą co najwyżej popatrzeć na stojące na półkach pudełka. O zakupie nie ma mowy, albowiem potwierdzenie zdobycia dobrych ocen jest warunkiem koniecznym do zdobycia wypragnionego tytułu.
"(Dzieciak)Musi czytać książki. On umie grać w Maddena zanim nauczy się abecadła i liczenia - powinno być na odwrót! Prawdopodobnie będę miał przez to kłopoty, ale dla mnie gra jest warta świeczki. Dzieciaki zrozumieją, że komuś zależy" - powiedział Scott.
Okazuje się, że ma on poparcie rodziców: "Hmm, to ma sens. Dlaczego powinno się nagradzać dzieci, jeżeli nie idzie im dobrze w szkole?" - powiedział Robert Coulter.
Jeżeli jakiś nieletni chce kupić grę w sklepie Scotta, musi zjawić się z rodzicem, który potwierdzi, że jego dziecko dobrze się uczy. Menedżer odmówił już kilku osobom i o dziwo wróciły one później, ale z poprawionymi stopniami.
Jednak to nie jest jedyna zasada obowiązująca w tej filii GameStopu - "Wiedzą, że jak przychodzą tutaj, to nie mogą przeklinać, używać słowa na "N" i podciągają ubrania do góry. Jeżeli zdobędziesz same "A" (odpowiednik naszej szóstki), weźmiesz podpis od nauczyciela i przyjdziesz z rodzicem, to sam osobiście kupię ci nowiuteńką grę".
Postawa godna gromkich owacji na stojąco. Może gdyby i polskie sklepy zaczęły stosować taką politykę, to z for internetowych zniknęłyby wszelkiej maści upakarzające i palące w oczy "som", "ktury" czy "poniefasz".
PS. Słowo na "N" to nie "Nintendo", a obraźliwe określenie czarnoskórego człowieka, którego cytować nie wypada.