Jak zwykle nikt Wam nie każe zgadzać się z przedstawionym w tekście punktem widzenia. Można i nawet trzeba wygłaszać na forum własne opinie... Najpierw jednak wypadałoby zapoznać się z treścią felietonu:
Zawarte w dzisiejszym tytule zdanko to klasyka amerykańskiego stylu życia – a przynajmniej jego celuloidowej wersji obecnej w do bólu pozytywnych produkcjach telewizyjnych sprzed mniej więcej pół wieku. „Kochanie, wróciłem!” - takimi słowami zwykł anonsować swój powrót do domu ojciec rodziny, przekraczając próg po mniej lub bardziej znojnym dniu pracy. Taka cukierkowa do bólu wizualizacja „zdrowego”, patriarchalnego wzorca z żoną – kurą domową w tle. Nie będziemy dziś jednak mówić o Ameryce. Tematy związane z socjologią, psychologią i kobietami rozwałkowaliśmy zaś sobie wspólnie wiele miesięcy temu w dłuższej serii felietonów, więc póki co do nich wracać nie będziemy. Skąd więc taki tytuł?
Pełen tekst znajdziecie tutaj
PS: Prosimy tym razem o nie bicie Naczelnego za mocno, ze względu na pewną niezbyt dla niego radosną okoliczność - czyli wczorajsze przekroczenie granicy wiekowej, określanej czasem jako "wiek chrystusowy". ;)