Były to następujące numery serii wydawniczej: zeszyt 26 (nr 8/1993), pt. Droga bez powrotu; zeszyt 27 (nr 9/1993), pt. Wiedźmin Geralt; zeszyt 28 (nr 10/1993), pt. Mniejsze zło; zeszyt 30 (nr 2/1994), pt. Ostatnie życzenie, zeszyt 31 (nr 1/1995), pt. Granica możliwości; i wreszcie zeszyt 32 (nr 2/1995) opatrzony tytułem Zdrada. Wszystkie te albumy zostały później wydane w hardcoverowej dwutomowej antologii.
Albumy owe z całą pewnością stanowiły interesujący i ambitny projekt, czy jednak wyszedł on obronną ręką spod ostrzału czytelniczych ocen? Zatem pora przyjrzeć mu się bliżej:
Droga bez powrotu, to opowieść o czasach sprzed narodzin Geralta, akcja toczy się grubo ponad stulecie przed wydarzeniami znanymi z sagi o wiedźminie. Głównymi bohaterami są wojownik Korin i Druidka Visenna. Osoby, których zderzenie na szlaku umożliwiło nam... śledzenie późniejszych przygód naszego ulubionego wiedźmina, czyli ni mniej, ni więcej, a jego rodzice. Ludzie, których nigdy nie dane mu było bliżej poznać (a w praktyce w ogóle). Czytelnicy z pewnością pamiętają treść opowiadania, które posłużyło za kanwę komiksu, podobnie rzecz ma się z kolejnymi albumami, prezentującymi odpowiednio: sławetną przygodę z królewną zamienioną w strzygę, opowieść o fatalnym końcu kariery siejącej postrach creydeńskiej księżniczki Renfri, szaloną i brzemienną w skutki historię spotkania Geralta i Yennefer oraz wysoce edukacyjną wyprawę na smoka w towarzystwie uroczego Borcha Trzy Kafki alias złotego smoka... Swoistym novum okazuje się komiks Zdrada, ukazujący wspomniany już pomysł na opowiadanie, który koniec końców nie został przez Sapkowskiego wykorzystany w formie czysto literackiej. Uzyskujemy tu wgląd w młodzieńcze lata tego, który później kazał zwać siebie Geraltem z Rivii. Obserwujemy chłopaków przechodzących mordercze, nieraz tragiczne w skutkach treningi, a od czasu do czasu wyrywających się spod czujnego baczenia nauczycieli, by poszukać rozrywki. Na szczęście tej jest zawsze pod dostatkiem – elfki, nimfy i świeżo upieczone czarodziejki też mają swoje potrzeby... Fabuła przedstawia konflikt pomiędzy wiedźminami, a królem i jego urzędnikami, jak również niezbyt rycerską rywalizację dwóch wiedźmińskich szkół: Wilków (której wychowankiem jest Geralt) i Kotów. Dzięki tej opowieści sporo się wyjaśnia – zarówno niska liczebność cechu, jak i niezbyt przychylne traktowanie jego członków przez zwykłych ludzi (choć to ostatnie ma więcej przyczyn). Jest to fabuła ciekawa, aczkolwiek szczerze mówiąc, nader grubymi nićmi szyta – komiks ma jednak swoje prawa i siłą rzeczy opowiadane przezeń historie podlegają pewnym uproszczeniom. Zapewne utwór literacki byłby bardziej przekonujący, cóż gdy pisarz nie miał doń „melodii”... Natomiast warto powiedzieć, iż motyw przyjaźni pomiędzy głównym bohaterem, a kompanionem ze szkoły, uwypuklający jego tragiczny rys, został zaproponowany przez Bogusława Polcha. Co ciekawe, ówczesna adaptacja jest w zasadzie zasługą Polcha. Powstała ona, gdyż rysownik ów zakochał się w świecie wykreowanym przez Sapkowskiego i uznał, że opowiadania o Geralcie stanowią rewelacyjny wręcz materiał na komiks. Początkowo zarówno Andrzej Sapkowski, jak i Maciej Parowski byli do tegoż pomysłu nastawieni sceptycznie. Ten pierwszy nie widział w ogóle sensu i potrzeby w przekładaniu swoich tekstów na formę komiksową, zaś drugi uważał, iż „scenariusze powinno się pisać pod wpływem odrębnego natchnienia”, ponieważ istnienie tekstu, do którego trzeba się odwoływać, straszliwie ogranicza wyobraźnię scenarzysty. Nie mówiąc już o tym, że czytelnicy z pewnością chcieliby zobaczyć wszystko, co sobie wyobrażali, w „całości”, a tak nie da rady, albowiem komiks to zupełnie inne medium. Ponadto, w opinii ówczesnego Redaktora Naczelnego „Nowej Fantastyki”, utwory ASa mogłyby stanowczo zbyt wiele stracić wskutek takiego przekładu. W końcu zgodził się on wszakże na to, by pełnić funkcję adaptatora. Zgodnie z prawami adaptacji, przeniesienie książki na karty komiksu nie może być wierne – to medium, które stawia na płynność kadrów, na obraz i żywą akcję. Prócz wyboru najbardziej „obrazowych” momentów i odpowiedniego ich zespolenia w spójną całość, Parowski wzbogacił fabuły albumów o szereg wątków bądź scen, które zostały zasygnalizowane przez twórcę wiedźmina w innych opowiadaniach aniżeli te, co posłużyły za kanwę scenariusza oraz o swoje własne wnioski na podstawie lektury. To jednak nie wszystko. W komiksach tych pojawiły się również postacie i scenki, które nie występowały wprawdzie w pierwowzorach literackich omawianych zeszytów „Komiksu”, ale za to dodały tu sporo smaczku. A co ważne, pozostając w zgodzie z typem humoru – chwilami sarkastycznego i cynicznego, chwilami zaś przaśnego – obecnego na kartach utworów Sapkowskiego oraz przyjętą przez niego literacką konwencją. Konwencja ta aż prosi się o określenie mianem „postmodernistycznej”, choć sam pisarz zżyma się na nie straszliwie, utrzymując, iż to etykietka sztucznie do jego twórczości przylepiona. Jak twierdzi, żeby zostać określonym mianem postmodernisty, trzeba mieć taki zamiar. On zaś nigdy nie wykazywał owej tendencji, natomiast wykreowany przezeń świat to Never-Never Land, rzeczywistość alegoryczna, nie mająca aspiracji do zgodności z jakąkolwiek epoką, wykorzystująca wszelkie baśnie, mity i całkiem współczesne opowiastki (swoją drogą, to nie kłóci się bynajmniej z definicją postmodernizmu, a nawet wręcz przeciwnie...). Dlatego też zamieszkujące ją istoty mogą spokojnie używać takich sformułowań, jak „sterylny” czy „koegzystencja”. I dlatego także Parowski zdecydował się na określony styl adaptacji, w której (zeszyt 31) na drugim planie spokojnie może pojawić się na przykład... Jontek zawodzący za swą Haliną (sławna opera pt. Halka). Zresztą to jeden z co bardziej zabawnych, dławiących wręcz wywołanym śmiechem pomysłów. Albo Jaskier może marudzić (zeszyt 31), iż w balladzie musiał zastąpić erotyczną scenę z udziałem Renfri i Geralta kocurem i kotką w rui (obrazek z zeszytu 30). Czytelnicy stanowczo powinni uważnie przyglądać się tak zwanemu drugiemu planowi, jak również starannie śledzić dialogi w omawianej komiksowej serii... a znajdą tam całe stosy perełek. Skoro jednak jesteśmy już przy drugim planie i kadrach, warto ustosunkować się do strony graficznej albumów. Niestety... Ilustracje owe można w najlepszym razie określić mianem kontrowersyjnych... Bogusław Polch postanowił odejść od kojarzonego z nim, jako artystą, sposobu realizacji komiksów – chciał pokazać, iż potrafi operować inną kreską aniżeli ta, którą zastosował w serii o Funkym Kovalu bądź w Danikenowskiej serii, której bohaterką jest kosmitka Ais, dowódczyni wyprawy na prehistoryczną Ziemię. Tamtą hiperrealistyczną, stechnicyzowaną kreskę zastąpił nazbyt karykaturalną, groteskową. Postacie, które, wnosząc z opisu Sapkowskiego, są urzekające, w wyniku twórczych zabiegów autora rysunków jawią się niczym ostanie szkarady, ofiary zakazanych eksperymentów genetycznych. Każdy, kto ujrzałby w naturze stworzonego przezeń elfa (elfki wyszły znacznie lepiej, choć do uznanych piękności im daleko), wstrząsnąłby się ze wstrętu lub zapłakał ze współczucia nad nieszczęściem owej istoty o zdeformowanym obliczu. Fizjonomie kobiet, jak również ich nieproporcjonalne kształty, nie prowokują okrzyków zachwytu – a już szczególnie zjawiskowa ponoć Yennefer. Widać wyraźnie, iż twarz Renfri zainspirowana została rysami nieżyjącej już Dany Polch, małżonki ilustratora, a zarazem kolorystki większości z omawianych albumów. Cóż, końcowa wersja nie stanowi komplementu dla owej, w młodości nad wyraz atrakcyjnej, kobiety. Natomiast na pochwałę zasługują ramiona i ręce Zerrikanek – wreszcie ktoś zwrócił uwagę na fakt, że klanowe wojowniczki parające się mieczem winny posiadać potężną muskulaturę. Większość czytelników i czytelniczek nie pała również entuzjazmem na widok wiedźmina obdarzonego „kucykiem” i nazbyt filuterną grzywką... Pochwalić należy jednak kompozycję kadrów. W większości przypadków ruch – a zwłaszcza sceny walk – został bardzo dobrze oddany. Lecz kolory stanowią już kwestię dyskusyjną. Zarówno barwy użyte przez Bogusława, jak i przez Danę zdają się jednak nazbyt pastelowe, za dużo różów i żółci, podczas gdy świat wiedźmina (a w każdym razie te konkretne historie) aż prosi się o kolorystykę bardziej typową dla noir...Podsumowując zatem, trzeba powiedzieć, iż eksperyment zmiany stylu raczej się nie powiódł. O ile wysłany w adaptacyjny bój, jako scenarzysta, Parowski powrócił z tarczą (i to nawet niezbyt wyszczerbioną), o tyle rysownik Polch, z całym dlań szacunkiem, jednak na tarczy... Owe sześć albumów stanowi bardzo interesującą, archiwalną pozycję na rynku wydawniczym, z którą warto się zapoznać, choćby z jako swego rodzaju ciekawostką pokazującą, w jaki sposób można postrzegać postać wiedźmina i wydarzenia z nim związane. Lecz pod względem strony wizualnej budzi w najlepszym razie mieszane uczucia.