FaceBreaker – recenzja
Bijatyka na wesoło łącząca prostotę rozgrywki z wesołym jej charakterem – to brzmi całkiem zachęcająco. W końcu możliwość odprężenia się, po ciężkim dniu, piorąc po twarzy kilku gości, na pewno wprawi nas w lepszy humor... Taki miał być FaceBreaker. Czy aby na pewno spełnia to zadanie – dowiecie się z naszej recenzji.
Boks z pozoru wcale nie wydaje się być śmieszną dyscypliną. Zalane krwią spuchnięte twarze, rozcięte łuki brwiowe, wstrząśnienia mózgu, połamane żebra, rozwalone nosy i odgryzione uszy... Czy to aby na pewno brzmi jak dobra zabawa? Tak, o ile mowa o wirtualnej wersji okładania się pięściami, w której nie czyha na nas żaden 80-kilowy potwór, chcący zrobić nam krzywdę za pomocą kilku sierpowych, a do tego w każdym momencie możemy przerwać pojedynek i udać się chociażby do kuchni, by uzupełnić płyny. Bardzo dobrą symulacją boksu był Fight Night Round 3 – w tej grze dzięki kilku prostym, aczkolwiek ogromnie efektywnym zabiegom naprawdę można było poczuć się jak na ringu. Teraz jednak twórcy tej serii zostali zaprzęgnięci przez EA do stworzenia tytułu, który ma nas przekonać, iż wspólne okładanie się pięściami to wspaniała zabawa zarówno dla doświadczonych, jak i niedzielnych graczy. Czy aby na pewno ich wysiłki odniosły zamierzony skutek? Odpowiedź na to pytanie znajdziecie w naszej recenzji FaceBreaker – najnowszej produkcji spod znaku równie świeżej marki EA – Freestyle.