Zaczęło się pewnie niewinnie: wydawcy podpisując umowy z sieciami dystrybucyjnymi wylądowali w sytuacji ograniczonego manewru. Panie - powiedział negocjatorowi handlowiec - powiedz no mi, co takiego wyjątkowego będzie miała moja sieć, skoro sprzedaje feftylion waszych gier? Tu przedstawiciel wydawcy podrapał się po głowie. Jakieś koszulki to w sumie drogo wyjdzie, bo faktycznie w sieci owej sprzedają się koszmarne ilości gier. No i do twego to oznacza inne pudełka na tę edycję, większe, wiec zamówienie na podstawowe będzie mniejsze, a do tego szansa na przestrzelenie się z ilością egzemplarzy robi się podwójna... Nagle nad jego głową rozbłysła magiczna żarówka: dajmy coś cyfrowego!
Zapraszamy do zapoznania się z całością felietonu: