Niemożliwe stało się możliwe. Gra Duke Nukem Forever trafiła do tłoczni. Co więcej, wygląda na to, że to nie jedyny powrót po latach, jakiego możemy się spodziewać - ot, chociażby CEO studia Obsidian chciałby kontynuować Planescape: Torment. Pozostaje jednak pytanie, czy powtórzenie sukcesu gier kultowych jest w ogóle możliwe?
Czasu na roztrząsanie tego tematu pod kątem gry Duke Nukem Forever zostało mi niewiele, bo skoro gra ma status "gold", to tylko patrzeć, a do dziennikarzy trafią wersje recenzenckie. Co prawda wszystko się może jeszcze zdarzyć - na przykład Obcy z orbity spalą wszystkie ciężarówki z płytami - ale szanse na ujrzenie Księcia po latach wzrosły znacząco. Zresztą, to taki przypadek, w którym nie uwierzę w nic, dopóki nie dostanę finalnego produktu do ręki. Ta gra jest przykładem szczególnym, bo jej opóźnienia same z siebie stały się elementem kultury masowej. "Wkrótce po premierze DNF" - to powiedzonko przez lata funkcjonowało jako drwiące zawieszenie czegoś w przyszłości absolutnie nieziszczalnej. Sam sobie tym gębę wycierałem długo, aż za którymś razem wpadłem i będę musiał wypić piwo, którego sobie nawarzyłem.
Całość mojego dzisiejszego felietonu z cyklu W samo południe znajdziecie klikając w przycisk poniżej: