Były pracownik studia Gameloft Auckland informuje o licznych nadużyciach, jakich dopuszczał się jego pracodawca. Firma nie chce komentować stawiających ją w niekorzystnym świetle doniesień.
Były pracownik studia Gameloft Auckland informuje o licznych nadużyciach, jakich dopuszczał się jego pracodawca. Firma nie chce komentować stawiających ją w niekorzystnym świetle doniesień.
- Rozpoczynanie pracy o 9.30 rano i kończenie o 2.30 w nocy, by następnego dnia stawić się w biurze o 8.30 nie było niespotykane - relacjonuje. - Zdarzało się nawet, że byłem wzywany do biura przez głównego producenta o 11.30 wieczorem - dodaje. W wyniku przepracowania nawet "najbardziej rzetelni" programiści popełniali błędy.
- Nikt nie jest tu trzymany wbrew własnej woli, jeśli nie chce pracować ponad godziny zapisane w kontrakcie - ripostują przedstawiciele nowozelandzkiego oddziału Gameloftu. Watson podkreśla jednak, że umowy z pracownikami łamią tamtejsze prawo w zakresie zdrowia i bezpieczeństwa, a "obowiązujące w kontrakcie, racjonalne godziny pracy" oznaczają tyle, że od zatrudnionych wymaga się dyspozycyjności w takim wymiarze, jaki zarząd uzna za słuszny.
Watson zarzuca swemu pracodawcy ustalanie kuriozalnych deadline'ów. Zaznacza jednak, że gdyby pracownikom zapewniono odpowiednie warunki do zregenerowania sił, być może udałoby się zamykać projekty w wyznaczonym czasie. Zarząd dopuszczał się według jego relacji nadużyć, by zapobiec zamknięciu studia, zajmującego się w głównej mierze produkcją gier na telefony komórkowe. Zdaniem Watsona, i tak jest ono bliższe niż mogłoby się wydawać.
Jak podaje games.on.net, przedstawiciele Gameloftu odmówili udzielenia komentarza do powyższych rewelacji.