Fani jednej z najpopularniejszych serii wyścigowych doczekali się w tym tygodniu dwóch interesujących nowin. Czy pomysły EA pięknie rozkwitną i za kilka lat będą w stanie zachwycać?
Fani jednej z najpopularniejszych serii wyścigowych doczekali się w tym tygodniu dwóch interesujących nowin. Czy pomysły EA pięknie rozkwitną i za kilka lat będą w stanie zachwycać?
W historii kinematografii próżno szukać wielu przykładów doskonałych, górnolotnych czy choćby w miarę udanych adaptacji gier, choć oczywiście kilka można by przywołać. Nie ma się zatem czemu dziwić, że nasi Czytelnicy z nieufnością i ostrożnością, a w niektórych przypadkach nawet z całkowitą niewiarą, zareagowali na wieść, że Need for Speeda będzie można za circa dwa lata dla odmiany obejrzeć. Nie tak dawno temu zapanowała moda na kinowe produkcje, w których motywem przewodnim były wyścigi, najczęściej nielegalne. Trend na tego typu "sztukę" zapoczątkował bodaj obraz Justina Lee, Fast & Furious, znany w Polsce jako Szybcy i wściekli. W ślad za nim poszły mniej udane kopie, a jak to z nagle wypływającą modą bywa, rozmyła się w równie szybkim tempie, co wspinała się na szczyt. Jakoś wówczas Need for Speeda szał na filmy o prędkości ominął, jednak teraz pomysł powraca. Czy wypali? To zależy, pod jakim względem.
Nie mam bowiem wątpliwości, że wejście NfS-a do kin tylko spopularyzuje i tak chodliwą na rynku gier markę. Podzielam za to obawy Czytelników o jakość produkcji. Na pewno dobrze się dzieje, że film nie ma być oparty na żadnej części serii, a raczej korzystać z jej popularności i bazować na ogólnych założeniach. Duży znak zapytania to z kolei reżyser, którym jest mało doświadczony Scott Waugh. Taka odpowiedzialność i trudna do docenienia działka na początku kariery? No cóż, jak spadać, to z wysokiego konia. Ale ja życzę panu Waughowi, żeby okazał się niezłym woltyżerem, skoro już obracamy się w nomenklaturze jeździeckiej.
Znacznie bardziej optymistycznie brzmią za to doniesienia o tym, że Need for Speedem, już jako serią gier, ma się w większej mierze opiekować Criterion Games. Studio udowodniło w Hot Pursuit, że produkcje wyścigowe robić potrafi - i choć to jeszcze nie był szczyt tego, co wyśmienita niegdyś seria oferowała, to i tak przejawiała wyraźne znaki poprawy w porównaniu do tego, co działo się z nią za czasów, gdy zajmowała się nią wyłącznie ekipa EA Black Box. Niestety, od paru lat zespół, który przecież blisko dekadę temu dostarczył nam świetnego Undergrounda, wyraźnie złapał zadyszkę i nie potrafił doskoczyć do poprzeczki zawieszonej na słusznej wysokości. I w tym przypadku towarzyszy mi jednak nutka sceptycyzmu. Black Box zostało przemielone przez EA, które żądało nowego Need for Speeda co 12 miesięcy. Dziś studio nie potrafi dostarczyć gry wysokiej jakości nawet jeśli na produkcję dostaje dwa razy tyle czasu, co widzieliśmy na przykładzie The Run. Oby tą samą drogą nie poszli "Elektronicy" z Criterionem. Eksploatować zasoby trzeba mądrze, z czego zdawano sobie sprawę już w średniowieczu wprowadzając trójpolówkę. Może zatem EA nieco przewietrzy Black Box, przetransferuje do studia kilku utalentowanych twórców gier wyścigowych, którzy pod niejedną wirtualną maskę zaglądali i zostawi obie swoje załogi z dwuletnim cyklem produkcji? Nie powielajmy błędów, które wpędziły tę niezwykle zasłużoną serię w tak głęboki kryzys.