Oczywiście domyślacie, się, co mnie sprowokowało, prawda? SimCity się kłania. Bardzo sympatyczna gra, która jednakże wymusza na nas bycie online. Co ciekawe, nie jest to nowy eksperyment, Electronic Arts wkracza na ścieżkę przetartą, ale już zarośniętą. Ubisoft może powiedzieć been there, done that. Francuski koncern wymyślił sobie, że połączenie z siecią będzie najdoskonalszą formą DRM. Tyle, że Ubi już się w to nie bawi. Ktoś tam, w Paryżu, walnął się kolanem w czoło, co zaowocowało u owej osoby powrotem pamięci. Każdy człowiek bowiem wie, że kij jest fajny, dopóki jest też marchewka...
Tak więc włodarze z Ubisoftu postanowili nagradzać graczy za bycie online, nie zabraniając im zabawy offline. Najnowsza odsłona "hirołsków" i Anno 2070 są świetnymi przykładami tego, jak należy rozmawiać z graczami. W zasadzie dałoby się ostatnie Anno umieścić w Sèvres, jako wzorzec. Tymczasem Electronic Arts zdaje się nie znać casusu Ubi, idzie w zaparte i broni dawno straconej pozycji. Jasne, fajne są opcje społecznościowe w SimCity, nawet bardzo fajne. Założę się, że gracze by to docenili i chętnie kupowali grę, gdyby nie to, że nie dano im wyboru. Po prostu poczuliśmy się jak uczestnik pewnego teleturnieju, który wybrał bramkę z czarnym kotkiem, opisaną jako Zonk. Gracz pecetowy to odmiana komputerowego power-usera. Cenimy sobie możliwość wyboru. Śmiejemy się z użytkowników "japka", że twórcy iOS założyli im kajdany z jedynie słusznych opcji. SimCity wywołuje gniew.
W efekcie fajna gra dostaje od użytkowników zera na metacritic. Pewnie, że to gówniarstwo czystej wody, ale nie powstało z powietrza. Jasne, że oceny użytkowników obchodzą... nikogo. Na pewno zaś nie panów od podliczania kasy w koncernach. Te oceny mogą jednak być rodzajem papierka lakmusowego. Ten papierek dziś przybrał barwę tak czerwoną, że sugeruje skażenie. EA już drugi raz w tym roku uszczęśliwia na siłę posiadaczy piecyków. Poprzednim przypadkiem była gra Crysis 3 (bardo fajna przecież), w której dla zachowania najwyższej jakości zablokowano możliwość jej odpalenia pod starszymi wersjami DirectX. A przecież obie konsole to leciwe maszynki, będące na poziomie technologicznym DirecX 9. Tam się dało, na PC nie.
Tak jakoś wyszło, że w tych weekendowych rozkminach póki co poruszam tematy bardzo niesympatyczne dla graczy. To nie jakieś moje abstrakcyjne założenie, po prostu ostatnio pojawiają się paskudne trendy w naszej branży. Swoją drogą gadałem o tym przymusowym trybie online w SimCity z Elektronikami. Mówiłem, że to ryzyko, bo Origin nie jest platformą w pełni dopracowaną. Usłyszałem radosny śmiech i tłumaczenie, że przecież mają to wszystko przetestowane i sprawdzone, no bo SWTOR. Podczas przedpremierowej sesji mogłem powiedzieć "a nie mówiłem" gdy Origin przestał współpracować na prawie dwie godziny. Nie powiedziałem tego, trochę szkoda...
Uszczęśliwienie nas, graczy, skończyło się na tym, że mnóstwo ludzi nie może się połączyć z usługą sieciową, czyli nie może grać. A nie jest to jakaś gierka F2P, tylko produkt z nabitą ceną sugerowaną 169,90 zł! Wydać sto siedemdziesiąt złociszy (no dobra, mniej, bo nikt nie sprzedaje gier za cenę sugerowaną) i nie móc zagrać = tyle przegrać. A wystarczyłaby opcja offline, klienci byliby zadowoleni, nawet przeżyliby czasowe problemy z dostępem do pełnej, sieciowej wersji. Po raz kolejny wylano dziecko z kąpielą. Piraci ucierpieli na pewno, ale za cenę szału legalnych nabywców.
Jak myślicie, kto jeszcze (i jak) nas uszczęśliwi na siłę? Czy naprawdę korporacje nie mogą się uczyć na błędach konkurencji? Przecież Ubisoft do dziś ma spaprana reputację, mimo tego, że aktualnie jest jednym z najbardziej sympatycznych dla graczy koncernów... Taki brud nie odkleja się szybko, tu nie działa typowa karencja sieciowa "dwa tygodnie i zapomniane".