Widać wielu z nas nie jest wystarczająco godnymi, by kąpać się w blasku next-genowego oświecenia.
Widać wielu z nas nie jest wystarczająco godnymi, by kąpać się w blasku next-genowego oświecenia.
Pokaz bezczelnej arogancji i dumy ze strony Microsoftu trwa po tym, jak firma zdecydowała się dzielnie trwać przy swoim DRM w postaci konieczności podłączania konsoli do Sieci przynajmniej raz na 24 godziny z powodów określanych jako "potrzebne" i "konieczne". Na urywku wywiadu, który możecie widzieć, Don Mattrick odpowiada na pytania Keighleya dotyczące osób bez połączenia z Internetem.
"Całe szczęście mamy w naszej ofercie produkt, skierowany również do osób bez połączenia z Siecią - mowa o Xbox 360", powiedział Mattrick. Oczywiście, jego wypowiedź traktująca osoby cierpiące na brak połączenia z Siecią jako przedpotopowych biedaków, którzy i tak nie zrozumieliby kolejnej generacji, nie jest jedyną. Podobne słowa wypowiedział Phil Spencer w rozmowie z redaktorem growego bloga bloga Destructoid.
"Pozwól, że skorzystam z analogii, choć nie wiem, czy będzie ona tą najlepszą. Powiedzmy, że żyję w miejscu, gdzie nie mam zasięgu sieci komórkowej. W takim wypadku nie pobiegłbym kupić nowej komórki. Teraz, mogę poruszać się przez różne miejsca, w których mój telefon stanie się aktywny". Szkoda tylko, że to, do czego komórka jest przeznaczona, a więc komunikacja na odległość, z samej definicji i przyczyn technologicznych wymaga połączenia z odpowiednią siecią, kiedy stawianie takiego wymogu dla grania bez możliwości wsparcia takiego działania konkretnymi argumentami jest po prostu smutne. Phil dodał: "Ekosystem Xboksa 360 jest wspaniałym miejscem dla kogoś, kto nie ma połączenia z Siecią. Stworzyliśmy urządzenie natywnie połączone z Internetem w postaci Xbox One i myślimy, że doświadczenia idą w tym kierunku".
Jako wierny posiadacz X360, jest mi po prostu smutno. Jasne, choć znajdzie się jeszcze kilkanaście powodów, to always-online można tłumaczyć również przez wspomaganie pracy konsoli przez wykonywanie części obliczeń w chmurze, choć wątpię, by różnica w efekcie była rzeczywiście kolosalna. W tych słowach nie widzę nic poza aroganckim upieraniem się przy swoim, "bo tak i już". Oczywiście, jest całe mnóstwo osób, którym taki wymóg przez większość czasu przeszkadzać nie będzie, ale fakt, że utrudnia się życie nam, graczom, inwestującym w przyszłość danej marki, nie jest niczym pozytywnym. Szczególnie, gdy cała ta PR-owa papka pełna jest tego samego, dumnego korporacyjnego tonu, podpartego tak właściwie niczym.