Przez indyki rozumiemy tu rzecz jasna niezależnych twórców, a nie te ptaki nieloty. Jest wcześnie, lepiej tłamsić potencjalne nieporozumienia w zarodku. Zatem do rzeczy.
Przez indyki rozumiemy tu rzecz jasna niezależnych twórców, a nie te ptaki nieloty. Jest wcześnie, lepiej tłamsić potencjalne nieporozumienia w zarodku. Zatem do rzeczy.
Sony kocha gry niezależnie i ich autorów, a ci lgną do producenta PlayStation, bo to dobry interes. Sony pozwala samemu wydawać gry i - przynajmniej na razie - zapewnia ekspozycję, więc trudno im się dziwić. Z podziwu nad niezależną sceną wciąż nie może wyjść nawet sam szef koncernu, Jack Tretton.
Zawsze obawialiśmy się, że wielcy wydawcy zaczną robić nijakie gry dla wszystkich. Stało się odwrotnie.
Z jedno, dwuosobowych ekip czy studenckich projektów wyłaniają się twórcy na miarę Stevena Spielberga. Tam wystarczy mieć kreatywny umysł, by stworzyć grę, której brakuje 100 milionów dolarów i szlifów 300-osobowego zespołu, ale nie błysku geniuszu.
To dobrze rokuje. Kreatywność rozkwita. To dobre dla medium, bo potwierdza, że jest rozrywką głównego nurtu. Zapewnia, że dla każdego znajdzie się coś miłego.