Dosłownie sterta.
Dosłownie sterta.
Nawet jeśli nie czujemy wyglądu Xboksa One, to oczywistym jest, że to efekt ciężkiej pracy i dziesiątek odrzuconych - z przeróżnych względów - prototypów. Niektóre mogły być zbyt odważne, inne zbyt zachowawcze, kolejne z kolei odpustowe lub tandetne. Są też kwestie praktyczne. Co z tego, że to ładne pudełeczko skoro nie upchniemy do niego podzespołów? Porzucone pod drodze projekty ułożone jeden na drugim wyglądają tak:
Było ich zatem sporo. Nie wszystkie sprostały postawionym wymaganiom, które brzmiały: prostota, elegancja, jakość. Nad wyglądem sprzętu pracowało około 30 osób. Po zebraniu wystarczającej liczby szkiców wysłano je do modelarzy, którzy przygotowali prototypy do testowania w warunkach bojowych. Czytaj: w salonach.
Jeśli przyjrzymy się bliżej bazgrołom, to zobaczymy projekt bliźniaczo podobny do bryły użytej przez Sony w PlayStation 4.
Wybrano chyba najbardziej zachowawczy z prototypów, odważne połyskliwo-matowe wykończenia dodając pod sam koniec produkcji. Efekt może nie powalać (choć na pewno znajdzie swoich amatorów), ale nie powinien gryźć się z żadnym wystrojem wnętrza czy zmuszać do unikania kontaktu wzrokowego z półeczką pod telewizorem.
Zresztą, i tak po dwóch godzinach przestajemy zwracać uwagę na walory wizualne konsoli. Ludzie stawiali w salonie GameCube'a i żyją.