Hollywood stale nęci Rockstar łatwym zarobkiem na kinowej adaptacji Grand Theft Auto, ale Houser i spółka robią rzeczy po swojemu. A na to w królestwie sztucznych uśmiechów, poprawności oraz badań fokusowych nikt im nie pozwoli.
Hollywood stale nęci Rockstar łatwym zarobkiem na kinowej adaptacji Grand Theft Auto, ale Houser i spółka robią rzeczy po swojemu. A na to w królestwie sztucznych uśmiechów, poprawności oraz badań fokusowych nikt im nie pozwoli.
Houser w rozmowie z Guardianem zdradza.
Wiele razy składano nam propozycje, ale nigdy nie były wystarczająco dobre. Pieniądze nigdy nie uzasadniały ryzykowania klejnotami koronnymi. Nasze badanie gruntu w Hollywood zawsze sprawiało, że wracaliśmy biegiem do gier. Wolność robienia co nam się żywnie podoba jest niemożliwa do przecenienia.
W momencie zbliżenia się do Hollywood ludzie wydają się chętni - lub zmuszeni - do oddania kontroli. Bezpłciowe podejście na zasadzie "publiczności się to nie spodoba" jest dokładnie tym, czego się wystrzegamy. Zawsze staramy się szukać innowacji i nowości. Wejście do świata, gdzie nie jest to pożądane byłoby okropne.
Houser widzi w GTA większy potencjał do przeniesienia na telewizyjny ekran w formie serialu, ale nie zanosi się, by kiedyś ten pomysł zrealizowano.
W kinie jest wciąż wiele chwały do zdobycia, ale nie powinno się robić w życiu niczego tylko dla chwały. Łatwiej wyobrazić sobie GTA jako serial, to bliższa forma, ale i tak myślę, że stracilibyśmy zbyt wiele decydując się na to.
Mamy wielki, otwarty, wystarczający na 100 godzin świat, gdzie gracz decyduje co robi, co zobaczy i jak to zobaczy. Świat, w którym możesz zrobić wszystko, od obrabowania banku przez lekcję jogi po oglądanie telewizji, w dowolnym momencie. Jak zmieścić to w dwu czy dwunastogodzinne doświadczenie, które odbiera to, co najważniejsze: wybory graczy i swobodę?
Doskonałe pytanie.
Przypominam lojalnie, że premiera GTA V już za równy tydzień - 17 września.