Ksz. Ksz. Ksz. Arvid podniósł się z łóżka i wyjrzał za okno, tam skąd dochodziły odgłosy łamanych gałązek. Zlał się zimnym potem - być może to był jakiś dziwny leśny stwór? Przecież nie miał swych ostrzy, więc jak mógł się bronić? Ostrożnie wystawił głowę za okno, czuł we włosach chłodne nocne powietrze. Ktoś był na dole. Ktoś, nie coś, gdyż dokładnie widział obute nogi i ciągnącą się po trawie, połataną pelerynę. Głowy nie mógł dojrzeć, gdyż zasłaniała ją korona pobliskiego drzewa. Ów ktoś najwyraźniej niósł jakąś paczkę małych, szeleszczących przedmiotów. Dalej Arvid usłyszał, ja ta istota kładzie swoje brzemię na ziemi, a po dźwięku rozpoznał, iż był to… chrust. Obcy ułożył zeschłe drewno na ładny stos…
- Ignar Lirith
Po czym wycelował w nie palcem, z którego wystrzelił płomień. Młody łowca nagród prawie krzyknął z przerażenia. Jeśli miał do czynienia z magiem, lepiej było być cicho i nie wychylać się. Czarodzieje na ogół nie cierpią, gdy ktoś się wtrąca w ich sprawy. Cofnął się i już miał zamiar lec na łożu, gdy usłyszał:
- W końcu cię znalazłem, Czcigodny. - Był to głos Gandroa. Słychać było, jak druga osoba powoli kroczy po trawie na zewnątrz. Z pewnością elementee ziemi, sądząc po dość “ciężkim” odgłosie stawianych kroków.
- Wiedziałem, że pewnego dnia mnie znajdziesz, Gandorze - odpowiedział ten człek, którego Arvid słyszał wcześniej. Też znajomy głos. Brenor. - Jak każdy syn Ziemi kiedyś mnie znajduje. Widzę, że podążyłeś ścieżką druida, jak kazało ci dziedzictwo, a nie kapłana Nieskończonych Słońc. Dobrze. Usiądź przy mnie, porozmawiajmy.
“Druid?!” - zdziwił się Arvid, ale zaraz uspokoił. To nawet pasowało. Więź Gandora z naturą, jego nadludzka wręcz wiedza o roślinach… A więc druid. Cóż, może i Gandor był heretykiem. Ale był też przyjacielem, więc żadne tępienie mu się nie należało. Jeszcze rok temu byłby wściekły na starca. A dzisiaj… miał nieco bardziej otwarty umysł.
Zresztą i tak Arvid Maldafaroth Trzeci, morderca Desmonda, nie miał w tej sprawie nic do powiedzenia.
Ciekawość zabijała Arvida. Musiał zejść na dół, przyjrzeć się, posłuchać. Może dowie się czegoś, co nieco przybliży mu osobę Gandora albo przynajmniej tajemniczego do bólu Brenora. Po cichu ubrał się i wyślizgnął przez drzwi i po schodach. Słyszał, jak jego towarzysze, a także Draco w jednym z pokoi chrapią. Dziwnie to brzmiało, jakby ten ostatni miał tytaniczną wręcz chrypę. Zignorowawszy to, łowca wymknął się przez drzwi i cichcem podkradł się tak blisko dwójki rozmawiających, jak tylko się dało. Zdziwił się niemało.
Osoba obok Gandroa na pewno nie mogła być Brenorem, chociaż miała jego rysy i wyraz twarzy. Uszłoby nawet ubranie, bardziej przypominające szmaty od ubioru - wszak mógł się on przebrać. Ale Brenorem nie mógł być ktoś z jelenim porożem wystającym z głowy. To nienaturalne, niemożliwe. Chociaż… nie wiadomo było do końca, kim jest Brenor...