Fabuła Tales from the Borderlands: Zer0 Sum jest intrygująca już od samego początku. Oto pierwszy z dwójki głównych bohaterów przybywa w pewne miejsce, by już po chwili dostać w głowę kolbą od karabinu i zostać związany przez zamaskowanego i niezbyt rozmownego typa. Po skrępowaniu dosłownie ciągnięci jesteśmy w nieznanym nam kierunku, a nasz porywacz głosem nieznoszącym sprzeciwu "prosi" o opowiedzenie całej historii od początku. Tak poznajemy wydarzenia z perspektywy Rhysa - pracownika korporacji Hyperion, który zamiast spodziewanego awansu zostaje sprzątaczem. By zagrać na nosie nowemu szefowi kradnie on samochód i dziesięć milionów, by zgarnąć mu sprzed nosa transakcję, w której do kupienia jest bezcenny artefakt. W przygodach towarzyszy mu oddany współpracownik i trochę gapa - Vaughn. Drugim z grywalnych bohaterów jest Fiona. Gdy swoją opowieść dokańcza Rhys to ona zaczyna opowiadać o dotychczasowych wydarzeniach. Początkowo wraz z siostrą stały po drugiej stronie barykady, sprzedając wspomniany artefakt. Transakcja nie dochodzi jednak do skutku, a rodzeństwo chcąc nie chcąc zjednoczyło siły z pracownikami Hyperionu, aby odzyskać utracone przez nich pieniądze. Z czasem jednak stawka przekracza dziesięć milionów dolarów, a cała czwórka trafia na ślad czegoś znacznie cenniejszego. Niestety o tym, jak go poszukiwali, co stało się po drodze, dlaczego niedawni współpracownicy z przymusu plują w swoją stronę jadem, a także kim jest zamaskowany jegomość i dlaczego porwał i skrępował obu głównych bohaterów - tego w pierwszym epizodzie się nie dowiadujemy.
Co jest zresztą całkowicie zrozumiałe, bo scenariusz nakreślony został z myślą o pięciu odcinkach. W pierwszym z nich twórcom udało się na tyle zaciekawić opowiadaną historią, że chyba każdy z niecierpliwością będzie wyczekiwał na kolejne epizody, aby poznać finał całej historii. Co jednak ważne, wcale nie oznacza to, że po Tales from the Borderlands: Zer0 Sum pozostawia niedosyt. Akcja już od samego początku jest szybka. Rhys traci pracę i udaje się na Pandorę, by dokonać wspomnianego zakupu. Przy okazji walczy z całą zgrają uzbrojonych i niebezpiecznych bandytów przy pomocy specjalnego, bojowego robota, a później penetruje niebezpieczną bazę. Fiona wraz z siostrą to oszustki i złodziejki, które w ten sposób zarabiają na życie. Nie ufają nikomu i jedyną wartością jest dla nich własny zysk. Rhys jest cynikiem i egoistą, towarzyszy mu natomiast nierozgarnięty Vaughn - razem ta czwórka tworzy przedziwny zespół, w którym aż kipi od śmiesznych sytuacji i gagów. Scenarzyści nie poskąpili bowiem dobrego humoru i czytając dialogi nie raz można dosłownie buchnąć śmiechem. Dodatkowo jest tu także całkiem sporo samej rozgrywki, w której eksplorujemy pomieszczenia czy walczymy z bandytami. Raz za pomocą wspomnianego robota, a innym razem biorąc udział w wyścigu na śmierć i życie z najpodlejszymi mieszkańcami Pandory. Będzie co wspominać.
Całość podlana natomiast jest bardzo dobrą oprawą audiowizualną. Pod względem technologicznym nie stoi ona na najwyższym poziomie, ekrany wczytywania oglądamy chwilami zdecydowanie zbyt długo, a dialogi potrafią się trochę przyciąć. Ale komiksowa, znana z Borderlands kreska wprost idealnie nadaje się do przedstawienia w przygodówkowej i satyrycznej formie, co tylko podkreśla klimat i humor poszczególnych sytuacji. Poszczególne lokacje namalowano naprawdę dobrze, podobnie jak i modele postaci. I choć nie wszędzie zadbano o odpowiednią ilość detali, jest to drobiazg, na który łatwo przymknąć oko. Dodatkowo aktorzy głosowi wykonali kawał świetnej roboty, urzeczywistniając całą historię i dodając jej dodatkowe smaczku.
Oczywiście nie można pominąć kwestii porównania z sobą Gry o Tron oraz Tales from the Borderlands. Uniwersa różnią się od siebie jak ogień i woda, ale można je porównać pod względem pracy wykonanej przez Telltale Games. I pod tym względem - porównując jedynie pierwsze odcinki - zdecydowanie wygrywa Tales from the Borderlands. W Grze o Tron udało się twórcom uchwycić klimat uniwersum i powagę sytuacji, jednak całość została ograniczona przez powolne w środku odcinka tempo i bardzo wyraźnie odczuwalne fikcyjne wybory, które i tak nie przekładają się na rozgrywkę. W Tales from the Borderlands także świetnie oddano klimat uniwersum, ale oprócz tego rozgrywkę wyposażono w więcej interaktywnych elementów, zdecydowanie więcej akcji, sporą ilość humoru i większe tempo wydarzeń. I choć brak tu momentów, gdy czujemy, że naprawdę możemy wpłynąć na przebieg wydarzeń - paradoksalnie gra na tym zyskuje, bo nie czujemy się, że twórcy próbują oszukać nas poprzez fałszywą nieliniowość. Dlatego o ile następny odcinek Gry o Tron sprawdzę z czystej ciekawości, na nowy epizod Tales from the Borderlands rzucę się jak wygłodniałe zwierzę, by połknąć go w całości z uczuciem nieposkromionego głodu.
Bo jest to po prostu świetna gra, i choć wykonana w tradycyjny dla Telltale sposób, to udało się twórcom uniknąć potknięć, przez które cierpi Gra o Tron. Stworzyli za to grę, która wciąga, intryguje, śmieszy, pozwala utożsamić się z bohaterami i wczuć w ich sytuację. I to nawet wtedy, gdy serii Borderlands nie wiemy praktycznie nic. I za to taka, a nie inna ocena.