Bez paniki, proszę. Nie musi to wcale oznaczać końca długiej przygody.
Bez paniki, proszę. Nie musi to wcale oznaczać końca długiej przygody.
Prawo handlowe przeciwdziała zaklepywaniu znaków handlowych "na czarną godzinę", zmuszając ich posiadaczy do udowadniania co jakiś czas, że faktycznie są w celach komercyjnych wykorzystywane. Sony najwyraźniej albo o tym obowiązku zapomniało, albo nie miało, czym się Biuru Patentowemu pochwalić. Efekt - koncern stracił prawa do znaku handlowego The Last Guardian. Zobaczcie sami na stronie urzędu lub obrazku poniżej.
Czyli, co - wyczekiwany od lat The Last Guardian umarł po cichu? Wątpię. Po pierwsze, Sony już raz prawa do tej nazwy straciło. Koncern miał wówczas miesiąc na złożenie stosownego podania, by Ostatni Stróż wrócił w prawowite ręce. Wielce prawdopodobne, ze teraz też mogą się na podobny przepis powołać.
Druga opcja to plan przemianowania gry. Osobiście jej nie kupuję. Nazwa The Last Guardian niesie ze sobą ogromny, nie zawsze pozytywny bagaż, ale nie wierzę, by Sony porzuciło tak rozpalającą graczy każdym występem zbitkę słów.
Jasne, nie można na pewno wykluczyć, że pozbycie się znaku to ostateczne odcięcie respiratora od The Last Guardian. Shuhei Yoshida nie wygląda jednak na kłamczucha. Wierzę mu, gdy mówi, że gra wychodzi na prostą.