G2A odpowiada na internetowe zamieszanie

Wincenty Wawrzyniak
2019/07/05 20:30
0
0

Firma opublikowała tekst będący oficjalnym oświadczeniem na temat zamieszania z kampanią reklamową w Google.

Parę dni temu pisaliśmy o tym, jak jeden z serwisów społecznościowych, Twitter, zapełnił się wpisami najróżniejszych deweloperów gier, którzy rozpoczęli dyskusję o kampanii reklamowej serwisu G2A. Deweloper ze studia No More Robots, Mike Rose pisał o reklamie jego gry Descenders w promocyjnej cenie w sklepie G2A, która wyświetla się przed linkiem do oficjalnego sklepu i w dodatku nie da się jej w żaden sposób wyłączyć. Prosił, aby gracze ściągali jego gry z nielegalnych źródeł, zamiast klikać we wspomniane reklamy. Do dyskusji szybko włączyło się sporo innych twórców, aż sprawa stała się na tyle duża, że pozostało czekać na odpowiedź G2A. I rzeczywiście ją dostaliśmy – dzisiaj, na oficjalnej stronie serwisu:

Pora wyłożyć karty na stół. Zapłacimy deweloperom dziesięciokrotną wartość każdej pierwotnej kwoty, którą stracili przez zwracanie klientom pieniędzy za nielegalnie nabyte klucze sprzedane za pośrednictwem G2A. Zasada jest prosta: deweloperzy muszą jedynie udowodnić, że dana gra rzeczywiście została zakupiona w ich sklepie za pomocą skradzionej karty kredytowej.

Chcąc zapewnić szczerość i przejrzystość, zamierzamy zlecić uznanej na świecie niezależnej firmie przeprowadzenie bezstronnego rozpatrzenia stanowisk obu stron – sklepu dewelopera oraz rynku handlowego G2A. Koszty trzech takich pierwszych audytów bierzemy na siebie, a każdym następnym podzielimy się pół na pół.

Firma sprawdzi, zgodnie ze standardami dostawców usług płatniczych, czy jakiekolwiek klucze sprzedane w serwisie G2A zostały pozyskane w sklepie dewelopera za pomocą kradzionych kart kredytowych. Jeśli tak, G2A gwarantuje, że odda wówczas wszystkie pieniądze, które deweloper stracił na zwrotach… pomnożone przez 10.

G2A odpowiada na internetowe zamieszanie

Firma zamierza publikować absolutnie wszystko – w dalszej części oświadczenia dowiadujemy się, że proces będzie tak przejrzysty, jak tylko się da. G2A będzie informować o każdym etapie wspomnianej kontroli, więc internet dowie się, jacy deweloperzy zgłosili się do audytu oraz jaki był wynik. Serwis zaprasza zainteresowanych deweloperów do kontaktu. Później G2A wyliczyło swoje wpływy na interesy studia No More Robots na mniej, niż 1%:

Każdego miesiąca na rynku G2A sprzedaje się około milion gier. Statystycznie, 8% tych gier to produkcje niezależne, czyli gry indie. O tym jednak później – teraz skupmy się na zarzutach Mike’a Rose’a oraz jego najnowszej grze Descenders. Gra – swoją drogą, bardzo dobra – została opracowana przez RageSquid i wydana przez firmę Rose’a, No More Robots. Firma nie ogłosiła wprawdzie, ile kopii sprzedała, jednak bazując na liczbie recenzji na platformie Steam (ponad 1 000) oraz statystykach, które wskazują na to, że średnio 1 na 80 osób decyduje się tę grę zrecenzować, możemy przypuszczać, że Descenders posiada około 50 000 osób. Alternatywą może być tutaj liczba podana przez SteamSpy –około 32 000 osób.

Mike Rose nigdy nie zapytał nas o sprzedaż jego gry, aczkolwiek postanowiliśmy to sprawdzić z ciekawości – ile kluczy do gry Descenders, od premiery gry w maju, przybyło na rynek G2A. Wynik: 5. Nie 5 000. Nie 500. Jedynie 5.

Przed oficjalną premierą gry, na naszym rynku dostępnych było 226 kluczy. Nawet, jeśli weźmiemy pod uwagę 231 kluczy, stanowią one 0.72% (szacunek SteamSpy) lub 0.46% posiadanych kopii, być może nawet mniej, jeżeli więcej kopii było w dystrybucji. Co to oznacza? Dwie rzeczy:

1. No More Robots jest dobre w radzeniu sobie z tymi kluczami, których nie chcą udostępniać na wolnym rynku.

2. G2A nie ma znaczącego wpływu na działalność No More Robots.

Dlaczego więc Mike Rose publicznie namawia ludzi do piracenia własnych gier?

GramTV przedstawia:

Odpowiedzią na to pytanie jest według G2A bardzo prosta: chwyt marketingowy. Później firma odniosła się do zarzutów o sprzedaż kluczy zdobytych za pomocą skradzionych kart kredytowych. Dowiadujemy się, że zdobycie kodów w ten sposób jest o wiele trudniejsze, niżby się to mogło wydawać. Poza tym w kolejnych słowach firma stwierdza, iż jest to zwyczajne kłamstwo, ponieważ żadna poważna firma nie działałby na swoją niekorzyść umyślnie. Co prawda, to prawda.

G2A zaznaczyło także w oświadczeniu, że nie ma możliwości sprawdzenia kluczy. Na koniec firma zapewnia, że wspiera deweloperów między innymi przez bezinteresowne promowanie gier deweloperów w swoich mediach społecznościowych. Istnieje również program G2A Direct, a także możliwość zajrzenia do bazy wszystkich sprzedawanych kluczy – twórcy mogą więc blokować podejrzane kody. G2A przyznało również, że oczywiście, nie jest idealnym sklepem. Przypomina, że G2A Shield, czyli mocno krytykowana tarcza, została usunięta, a jej miejsce zajęła gwarancja zwrotu kosztów (Money-Back Guarantee). Jeśli natomiast chodzi o reklamy na samej górze wyszukiwarki, według G2A sytuacja przedstawiona na filmiku z tweeta Mike’a Rose’a była zwykłym błędem technicznym, który zgłoszono już do Google.

Znamy więc dokładną linię obrony G2A, znamy szczegóły, ale… Pozwólcie, że podsumujemy to ostatnim akapitem oświadczenia:

Czy to koniec? Raczej nie.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!