Film Borderlands jednak sukcesem. Ale nie takim jak myślicie

Radosław Krajewski
2024/11/07 10:30
2
0

Prezes Take-Two Interactive jest rozczarowany wynikami finansowymi ekranizacji Borderlands, ale dostrzegł również jasne strony kinowej adaptacji.

Ekranizacje gier przeżywają swój jeden z najlepszych okresów w historii, czego dowodem jest docenione przez fanów The Last of Us, czy Fallout. Zdecydowanie gorzej radzą sobie filmowe adaptacje, które wciąż szukają swojej złotej formuły. Nie udało się jej odnaleźć twórcom Borderlands i produkcja zarobiła w kinach zaledwie 32,9 miliona dolarów, przy budżecie wynoszącym 120 mln dolarów, co czyni film jedną z największych finansowych klap tego roku. Ze słabej postawy ekranizacji zdaje sobie sprawię Strauss Zelnick, prezes Take-Two Interactive, który jednak dostrzega pozytywne aspekty pojawienia się Borderlands w kinach.

Borderlands
Borderlands

Borderlands – film był klapą, ale napędził sprzedaż gier

Chociaż na kolejne części filmowej serii Borderlands nie ma co liczyć, to produkcja przyczyniła się do zwiększenia popularności growej marki. Zelnick w rozmowie z IGN przyznał, że kinowa produkcja nie zaszkodziła serii gier, ale nawet pomogła napędzić sprzedaż.

Oczywiście, że film był rozczarowujący. Ale faktycznie przyczynił się do sprzedaży większej liczby gier. Więc nie sądzę, żeby ta kinowa porażka w ogóle nas bolała, a wręcz przeciwnie, trochę nam pomogła. Mimo to podkreśla to, o czym mówiłem wiele razy, a mianowicie trudność przeniesienia naszej franczyzy na inne medium.

Niestety nie padły konkretne liczby i nie wiemy, jak cała seria Borderlands radziła sobie pod względem sprzedaży przy okazji premiery filmu. Ale podobną tendencję widzieliśmy w przypadku debiutu serialu Fallout, kiedy to wszystkie gry z tej serii ponowie trafiły na listy bestsellerów na Steam, osiągając wysokie wyniki.

GramTV przedstawia:

Lilith (Cate Blanchett), niesławna banitka z tajemniczą przeszłością, niechętnie wraca na swoją rodzinną planetę Pandora, aby odnaleźć zaginioną córkę najpotężniejszego skurczybyka wszechświata, Atlasa (Edgar Ramirez). Lilith zawiera sojusz z nieoczekiwaną drużyną - Rolandem (Kevin Hart), byłym elitarnym najemnikiem, który teraz desperacko pragnie odkupienia; Tiną Tiną (Ariana Greenblatt), szaloną ekspertką od wybuchów; Kriegiem (Florian Munteanu), umięśnionym i nierozgarniętym ochroniarzem Tiny; Tannis (Jamie Lee Curtis), naukowiec, która nie trzyma się rozsądku; i Claptrapem (Jack Black), przemądrzałym robotem. Ci nieprawdopodobni bohaterowie muszą walczyć z obcymi potworami i niebezpiecznymi bandytami, aby znaleźć i chronić zaginioną dziewczynę, która może posiadać klucz do niewyobrażalnej mocy. Los wszechświata leży w ich rękach – ale będą walczyć o coś więcej: o siebie nawzajem.

Reżyserem filmu jest Eli Roth, który wcześniej pracował przy Hostelu i Nocy Dziękczynienia. Za scenariusz odpowiada Craig Mazin, współtwórca Czarnobyla i serialowego The Last of Us. W obsadzie znaleźli się: Cate Blanchett, Kevin Hart, Jamie Lee Curtis, Jack Black, Ariana Greenblatt, Florian Munteanu, Haley Bennett, Edgar Ramírez, Bobby Lee, Olivier Richters, Janina Gavankar, Gina Gershon, Cheyenne Jackson, Charles Babalola, Benjamin Byron Davis, Steven Boyer, Ryann Redmond oraz Penn Jillette.

Komentarze
2
wolff01
Gramowicz
Dzisiaj 10:57

Bardzo mnie zastanawia dlaczego "Zachodnim" korpo tak ciężko jest przyjąć model japoński. Powstaje manga (czy gra) -> manga staje się popularna -> dostaje adaptacje -> adaptacja napędza większą sprzedaż mangi i sprzedaż blu-ray. Win-win. Albo model "media project" gdzie np. dostajemy gry, mangi, nowelki, anime i np. sztuki teatralne które łączą sie w jedną przemyślaną całość - o tym czy projekt się przyjmie decyduje widownia. No ale wiadomo że raczej tak szeroko zakrojonego projektu to się nikt na Zachodzie raczej nie podejmie, bardziej chodzi mi o to żeby wszystko było spójne. Nic im też nie broni rozszerzyć franczyzy z istniejącego produktu, tak jak to miało miejsce np z Fate albo Naruto. Może to też specyfika prawodastwa własności intelektualnej na "Zachodzie"? Zbyt dużo przeszkód biurokratycznych? Nie mam pojęcia...

Chyba problem leży też po tej stronie że są tam te przysłowiowe "garnitury" które nie rozumieją potrzeb klienta - cyferki mają się zgadzać, a cała reszta to to co wciśnie im marketingowiec. Zatrudniają więc byle kogo, kto robi byle adaptacje - nie interesuje ich zbytnio jej jakość, nie ma np. kontroli jakości/spójności z materiałem źródłowym itd. Film powstaje z przypadku, tworzony przez przypadkowych ludzi, jest z grubsza nieprzemyślany.

Tak więc logiczne jest że adaptacja filmowa spowoduje wzrost zainteresowania tytułem, ale miło by było jakby nie robili tego na odpierdziel.

dariuszp
Gramowicz
Dzisiaj 10:47

To proste. Wystarczy robić dobre filmy a nie złe.

Nie wiem czemu nikt im tego nie wytłumaczył ;-)