Rozprawa sądowa pomiędzy Epic Games a Apple trwa w najlepsze i nieoczekiwanie zyskała właśnie zupełnie nieoczekiwanego aktora. Mowa tu o firmie Sony, która jako jeden z wydawców gry Fortnite na swoich konsolach, pojawiła się w dokumentach, które opublikowano podczas postępowania i chociaż widnieje na nich zapis o zachowaniu w tajemnicy… to raczej nic z tego. Pamiętacie batalię graczy o możliwość zabawy międzyplatformowej z konsolami PlayStation, która zakończyła się uruchomieniem funkcji cross-play? Okazuje się, że ma ona swoją cenę.
Z informacji ujawnionych podczas rozprawy wynika, że niezależnie od tego, jak ciężkie działa Epic Games wytaczało przeciwko Sony w dyskusji dotyczącej funkcji cross-play, to ta pozostawała niewzruszona. Klimat zmienił się dopiero w 2019 roku, gdy Japończycy dostrzegli we wspomnianej funkcji sposób na wyprowadzanie środków z konkurencyjnych platform. Dodatkowo włodarze Epica zaproponowali solidną kampanię PR-ową, która wykreuje nowy wizerunek Sony. To jednak nie wszystko, bo chociaż cross-play ostatecznie się pojawił, to na określonych warunkach.
Okazuje się, że Sony bardzo wysoko wyceniło udział swojej infrastruktury w rozgrywkach sieciowych pomiędzy użytkownikami rozmaitych platform i dalece kontrolowało przepływ środków z mikropłatności. W przypadku gdy gra zarabiała co najmniej pół miliona dolarów w ciągu 12 miesięcy, korzystała z cross-playu a przychody z gry na PlayStation nie stanowiły równowartości przynajmniej 85% całości, to Sony domagało się dopłaty. Co równie ważne firma mogła dokonywać audytów u kontrahentów, gdy podejrzewała, że nie podzielili się oni zyskami z właścicielem PlayStation Network. Jak wyglądał sam podział?
Tu ważne były udział w przychodach i zaangażowanie infrastruktury PSN w odniesieniu do wszystkich użytkowników. Jeśli większość środków (85%+) przechodziła przez PlayStation Store, to wszystko było w najlepszym porządku. Nieco inaczej wyglądała sytuacja, gdy lwia część graczy danego tytułu grała na konsolach Sony, ale płaciła z mikrotransakcje gdzie indziej. Sony obliczało miesiąc do miesiąca różnicę pomiędzy procentem zaangażowania a wpłat, przeliczało na dolary, a potem domagało się dopłaty w wysokości 15% tej kwoty. Rzućcie okiem na poniższy przykład. Wszystko po to, by uniknąć sytuacji, w której gracze obciążają serwery, a potem nie płacą za siebie marżą od mikropłatności.
Z jednej strony zrozumiałe jest to, iż mówimy tu o biznesie, który musi na siebie zarabiać. Z drugiej hasło „for the players” nabiera tu zupełnie innego wyrazu. Co o tym sądzicie?