Demo gry Need for Speed: The Run domyślnie zawiera jeden samochód, Lamborghini Gallardo LP 550-2 Valentino Balboni, ale wysyłając zaproszenie znajomemu poprzez Xbox Live od razu uzyskamy dostęp do drugiego auta, 2012 Porsche 911 Carrera S. Swoje umiejętności możemy sprawdzić na dwóch trasach – w pierwszej z nich słońce wciąż daje się we znaki i skutecznie utrudnia kierowanie samochodem, w drugiej natomiast, dla kontrastu, naszym głównym przeciwnikiem jest lawina śnieżna. Można zatem podejrzewać, że w pełnej wersji gry będziemy mieli do czynienia z bardzo zróżnicowanymi lokacjami.
Need for Speed: The Run, pod względem sposobu prowadzenia pojazdu, niewiele różni się od innych części serii, w tym Need for Speed: Undercover, gdzie wystarczy wciąż wciskać pedał gazu, by dojechać do mety, a auto, gdy wjedzie w przeszkodzę, odbija się od niej i skręca w prawidłowym kierunku. Jedyną różnicą pomiędzy obiema produkcjami jest to, że w The Run zaimplementowano silnik Frostbite 2.0, a zatem otoczenie jest podatne na rozmaite zniszczenia. Możemy więc wjechać z impetem w barierki i spaść w przepaść, ale momentalnie zostaniemy przywróceni na trasę. Model jazdy przypadnie do gustu mniej wymagającym odbiorcom, ale entuzjaści nieco bardziej wymagających tytułów powinni omijać nowego NFS-a wielkim łukiem. Żałuję, że – przynajmniej w demie – gra nie stanowi żadnego wyzwania nawet na najwyższym poziomie trudności, gdzie mamy zaledwie jeden flashback (na najniższym jest ich aż dziewięć), a przeciwnicy – niezależnie od wybranego poziomu – zachowują się niemal identycznie.
Demo gry Need for Speed: The Run powinno zachęcić do zakupu, ale w istocie zniechęca. Na niezbyt wysokim poziomie stoi również warstwa technologiczna produkcji. Oprawa graficzna jest jedynie poprawna i niestety prezentuje się gorzej niż w wydanym przed kilkoma laty Split/Second oraz ciut lepiej od tej, którą możemy zobaczyć w przytoczonym już Need for Speed: Undercover. Plusem są natomiast auta – te zostały pieczołowicie odwzorowane i ogląda się je z przyjemnością. Mam nadzieję, że w finalnej wersji pojawi się coś na wzór Autovisty z Forzy Motorsport 4 i będzie je można obejrzeć z bliska. Za pierwszym podejściem etap z lawą może się nawet podobać, ale gdy przejedziemy tę trasę dwa lub więcej razy zauważymy, że poziom ów został maksymalnie oskryptowany i czar pryska. Jeśli zaś chodzi o dźwięki wydawane przez poszczególne pojazdy, tutaj również EA Black Box nie spisało się najlepiej – brzmią one wyjątkowo nierealistycznie.
Ja z kolei miałem okazję, podczas mającej miejsce kilka dni temu w Londynie konferencji EA Winter Showcase 2011, zaliczyć cztery zupełnie nowe wyścigi w różnych lokacjach. Różnice nie ograniczały się zresztą jedynie do scenerii – każdy z etapów rządził się odmiennymi zasadami, co zapewne miał nam pokazać spore ich zróżnicowanie. Przyznam też, że moje ogólne wrażenia odnośnie Need For Speed: The Run nie są tak krytyczne, jak w przypadku Harpena. Ale po kolei...
Startowy poziom rozgrywający się w San Francisco był chyba najprostszym ze wszystkich zaprezentowanych. Siedząc za kierownicą BMW musiałem najpierw „śledzić” poprzedzające mnie samochody, a następnie – po dojechaniu do miejsca, gdzie uruchomił się odpowiedni skrypt – rozpoczął się regularny wyścig. Najciekawszą jego częścią było bez wątpienia kluczenie między pojazdami na moście (Golden Gate?), choć z jego wygraniem nie było oczywiście najmniejszych problemów.
Kolejne stanowisko to z kolei maszynka Porsche i próba czasowa z kilkoma checkpointami. Tutaj należało już zachować szczególną ostrożność, droga była relatywnie wąska i dość kręta, dodatkowo zaś pobocza często zaścielały leżące blisko asfaltu kamienie. Próby ostrego ścięcia szerokich łuków na przełaj spaliły również na panewce. Jeśli wyjedziemy za daleko poza trasę, gra natychmiast informuje nas o tym, że rozwalaliśmy samochód. Nawet jadąc powoli po względnie płaskiej łące. To wybitnie mi się nie spodobało. Na osłodę dostałem za to przymusowy przejazd przez gruntową, wąską drogę miedzy skałkami. Poziom trudności nieco wyższy niż poprzednio, choć wciąż nie stanowiący większego wyzwania.
Przyznam tutaj, że nie miałem okazji obcować z konsolowymi wersjami demo, jednak to co zobaczyłem kilka dni temu, nieco zmieniło mój stosunek do NFS: The Run. Co ciekawe, na bardziej pozytywny. Pierwsze zapowiedzi zniechęciły mnie zupełnie do gry, zresztą do dziś uważam, że wszelkie fragmenty QTE nie są tam wcale potrzebne. Spodobała mi się natomiast po prezentacji szeroko pojęta różnorodność. Widać, że ekipa Black Box szuka w ten sposób (po ostatnich nieudanych próbach) nowej recepty i robi to dość odważnie.
Sam model jazdy i uczucie prędkości porównałbym do Underground. Jest to czysty arcade, odbijanie się od ścian, skał i murków, to część taktyki, a nawet poważnie poobijany samochód nie zmienia zbytnio swoich właściwości jezdnych i osiągów. Jednym sposobem, by zostać zmuszonym do powtórki jest czołówka z innym pojazdem, dzwon w element otoczenia, czy też wyjechanie zbyt daleko poza trasę.
Need For Speed: The Run jest bez wątpienia dość nietypową produkcją w tym segmencie. Początkowo byłem strasznie zajarany, licząc na pozostawiającą wybór i quasi-sandboksową, nową wersję kultowego Road Race. Po bliższych zapowiedziach i prezentacji fragmentów z QTE byłem z kolei załamany. Teraz, po pograniu na tych czterech trasach, znów nieco bardziej optymistycznie patrzę na nową grę Black Box. Może z tego wyjść całkiem niezła, nietypowa i ciekawie zaaranżowana ścigałka dla „niedzielnych kierowców” w filmowym klimacie. Bardziej wymagający i stawiający na symulację gracze powinni zdecydowanie poszukać czegoś innego.