Steampunkowa zabawa na całego
Gdy mówi się o RTS do głowy przychodzą zwykle dwie konwencje. Cycaste elfki i czołgi z II Wojny Światowej. Microsoft i Big Huge Games sprawili jednak graczom miłą niespodziankę. Rise of Nations: Rise of Legends to bardzo luźna kontynuacja historycznego RTS-a. Tym razem jednak nie ma odbijania od matrycy kolejnego standardowego produktu. Nowa gra ze stajni BHG to zupełnie inny wymiar rozrywki. Bardzo przyjemny świat, w którym prym wiedzie magia i technika.
O filmowym urwaniu głowy
Dawno, dawno temu, za wzór do naśladowania uchodziły intra i przerywniki filmowe produkcji Blizzarda, a konkretniej wspaniała strategia Starcraft. Przez długi, długi czas nikt na PeCetowym rynku nie potrafił zrobić tego równie dobrze co oni. Nie tak dawno temu nadszedł Warhammer 40K. Trzeba przyznać, że pod względem dynamiki zgniótł leciwe już dzieło Blizzarda. Nie chodziło bynajmniej o dokładniejsze modele, czy nowe technologie. Szybkość, patos utrzymany w konwencji świata; to zadecydowało o nowym królu na tronie. Po co te dywagacje? Otóż, jeśli ktoś myślał, że intro do W40K jest dynamiczne, potężne i najlepsze wśród filmów w grach, ten się srogo mylił. Graficy odpowiedzialni za Warhammera, zabrali się bowiem za stworzenie filmu do gry Big Huge Games. Można spokojnie stwierdzić, że przeszli samych siebie. Wprowadzenie do Rise of Legends wręcz urywa głowę. Czegoś takiego jeszcze nie było! Intro jest zrobione niemal doskonale. Co prawda króluje w nim patos i podniosły nastrój, ale nie w sposób obrzydliwy i nachalny. Sceny walk wyreżyserowano perfekcyjnie i doprawiono genialną symfoniczną muzyką. Można je oglądać wiele razy, i tak szybko się nie znudzą. A potem już następuje wkroczenie w świat gry.
O tym jak krecik rzekł – AIO!
Rzecz dzieje się w świecie o uroczej nazwie Aio. Zamieszkują go dwie nacje – Alinowie i Vinci. Alinowie przypominają silnie umagicznioną Persję i bliski wschód. Parają się głównie magią ognia, piasku i szkła. Ich jednostki to wszelakie ogromne skorpiony, smoki i dżiny. Vinci natomiast to typowy włoski renesans. Ich jednostki latające żywcem przeniesione są z rycin niejakiego Leonarda, zaś miasta to niemalże wielkie żyjące machiny. Vinci przodują w zastosowaniu najnowszych zdobyczy technologii, takich jak choćby mechaniczni ludzie, czy ogromne czołgi, zwane Molochami. Sielanka? Milutko? Nie do końca. W krainie bowiem pojawia się ktoś jeszcze...
Już sam pomysł takiego świata zasługuje na uznanie. Steampunk to piękny temat, jednakże rzadko wykorzystywany w grach komputerowych. Dobrze, że temat ten teraz powraca, gdyż nie powinien ograniczać się tylko i wyłącznie do tytułów takich jak Arcanum czy Thief. Ścieranie się Magii i Maszyny to miła odmiana w lekko zatęchłym już światku elfek, krasnoludów i niedobrych Niemców.
O maszynach, magii i południowo-amerykańskich kosmitach
Historia nie jest szczególnie błyskotliwa. Vinci targani są wewnętrznymi wojnami. Na czoło wysuwa się aktualny Doża tej nacji. Podczas pracy na tajemniczym wykopalisku, zabija on paru ludzi, wśród których jest brat pewnego wynalazcy Giacomo bohatera, którym przyjdzie graczowi pokierować. Nadrzędnym celem jest skopanie niektórych części ciała Doży, jednak szybko okazuje się, że to wcale nie takie proste. Do gry bowiem wkraczają tajemnicze siły. W pogoni za swym wrogiem, Giacomo najpierw podbije ziemie Vinci, potem zaś wyruszy na suche pustynie zamieszkane przez Alinów. Końcowym zaś etapem jest walka z tajemniczymi Cuotl i przybyszami z gwiazd – samozwańczymi bogami.
Zasługują oni na osobny opis. Ich struktury i jednostki jako żywo przypominają azteckie świątynie i twory rodem z Ameryki Południowej. Majestatyczne totemy, mechaniczne jaguary i tubylcy żywcem wzięci z lasów deszczowych to trzon wojsk Cuotli. Ich ziemie to gęsta duszna dżungla i pełno bagien.
O krainie bohaterskich pustaków
Pierwsze skrzypce w grze gra Giacomo. Imię brzmi swojsko, nieprawdaż? Niestety, do jego legendarnego imiennika naszemu bohaterowi daleko. Tamten Casanova zdobył w sumie ponad setkę kobiet, ten natomiast zaledwie dwie. A i tak nie mógł się zdecydować.
W grze pojawiają się oczywiście i inni herosi. Przeróżnych generałów, wodzów wojsk wszelakich jest około dwudziestu. Tylko, że... Co z tego? Wszystkie te postacie są bezbarwne i płytkie. Nie można się oprzeć wrażeniu, że gdzieś drzemie potencjał, tylko scenarzystom zabrakło pomysłów na zgrabne poprowadzenie fabuły i rysu psychologicznego. Dlatego, że to strategia? Bzdura. Pierwszy niech rzuci kamieniem ten, który nie pamięta tak filmowo barwnych kreacji jak Raynor, Fenix czy Kerrigan. Choćby w takim Kohan II pojawiają się bohaterowie, jak Melchior, godni zapamiętania, o głębi i porządnej historii.
Fabuła w Rise of Legends stylizowana jest nieco na taką epicką opowieść, ale staje się tylko pretekstem do urządzania szybkiego ataku. Jest tam tyle świetnych pomysłów, tyle barwnych szczegółów, które aż czekają na dopracowanie. Nie doczekały się niestety i gracz szybko zapomina, jak kto ma na imię i jaka jest jego historia. Liczy się tylko to, że potrafi przywalić z moździerza, bądź uleczyć sojuszników. Smutne, ale prawdziwe.
O kolorowych mapkach i strzelbach wszelakich
Gra składa się z trzech kampanii prowadzonych w trybie podbicia świata. Ekran gry podzielony jest na prowincje, które trzeba zdobywać i rozbudowywać o dzielnice dające różne bonusy. Przesuwanie po mapie statuetki symbolizującej bohatera odbywa się w turach. Każde przejście na teren neutralny czy zajęty przez wroga owocuje uruchomieniem misji. Tym razem już w trybie czasu rzeczywistego. Dodatkowo, w niektórych scenariuszach można zdobyć punkty Dominacji. Służą one do ułatwiania sobie życia w trakcie wykonywania misji. Można dzięki nim na przykład ekspresowo uleczyć jednostki lub też przeciągnąć na swoją stronę część wrażych wojsk.
W prawie każdej prowincji jest także miasto bohatera. Można w nim budować różne dzielnice, których właściwości pozostają różne w zależności od nacji. Także na ekranie głównym rozwija się drzewko technologiczne, dające nowe umiejętności, czary czy jednostki. To samo dotyczy bohaterów. Każdy z nich posiada jakieś specyficzne cechy wyróżniające go spośród innych. Wachlarz zdolności jest dość szeroki. Leczenie, tworzenie jednostek, zatruwanie, obniżanie zdolności itd. Prawda jest jednak taka, że najbardziej przydają się herosi nastawieni na ofensywę. Nie ma to jak Giacomo, generał Battaglion czy choćby piękna Lenora.
O części strategicznej, szybkiej i morderczej
Z początku lekka odmienność gry może nieco oszałamiać. Nie buduje się tu baz, lecz zdobywa specjalne placówki, które zamieniają się w miasta. Poza tym jest kilka budynków, np. produkujących jednostki, bądź broniących miasto. Oprócz nich są jeszcze kopalnie, w których górnicy wydobywają Timonium. Zasoby w grze są tylko dwa. Rzeczone Timonium i złoto. Jedynie Cuotle, zamiast złota, gromadzą energię. W miastach zastosowany jest system dzielnic, czyli niejako „przybudówek”. Generalnie koncept jest taki sam dla wszystkich trzech ras, ale pojawiają się delikatne różnice. Na przykład, Cuotle nie posiadają dystryktów kupieckich, lecz energetyczne. Nie prowadzą oni handlu, lecz przemocą zdobywają inne miasta i neutralne placówki.
Każda nacja zdobywa także punkty nauki, za które kupuje technologie. Technologii jest cztery, każda ma kilka stopni rozwoju. Są oczywiście inne dla każdej nacji. Każda rasa ma także swoją moc narodową. Vinci na przykład potrafią spowodować wyniszczenie przemysłowe, Alinowie wezwać nagle armię, zaś Cuotle strzelić gwiezdnym pociskiem. Jest to dość przyjemna rzecz i czasem potrafi nieźle namieszać w ogniu walki.
Jednostek nie jest zbyt wiele, ale to dobrze świadczy o grze. Troszkę piechoty, kilka machin oblężniczych, samoloty. Wystarczy, na szczęście nie są to już czasy Total Annihilation, gdzie była masa wojska, tylko nie do końca wiadomo po co...
Samych misji jest kilka rodzajów. Najczęściej chodzi o dokumentne zrównanie wroga z ziemią. Ale czasem zdarza się i ochranianie konwojów, czy też obrona własnych terytoriów. Trzeba przez kilka minut wytrzymać na danej pozycji. Co ciekawe, poza zadaniami głównymi, często pojawiają się poboczne. Nie są one wymagane do ukończenia etapu, ale zawsze to osobista satysfakcja jak również dodatkowe punkty rozwoju bohaterów.
Sama akcja zaś? Jest szybko. I to piekielnie szybko. W normalnym trybie gry można grać tylko przez kilka misji. Potem w ruch idzie numeryczny plus. Walki są dynamiczne, czasem niemal epickie, ale przejrzyste. Często w późniejszych misjach kampanii jest tak, że bohater wraz ze startowym wojskiem może od razu zrobić kuku oponentowi. Jedyne co boli, to fakt, że w kampaniach zawsze walczy się z tymi samymi nacjami. Vinci kontra Vinci, Alinowie kontra Mroczni Alinowie etc. Szkoda, bo przyjemniej byłoby pograć także przeciwko innym rasom. Jest to jednak wymóg historii i nie można oprzeć się wrażeniu, że stanowi tylko prezentację stron konfliktu.
Inna sprawa to wykorzystywanie jednostek. Z chwilą gdy ma się dostęp do potężniejszych machin oblężniczych, użyteczność piechoty spada na łeb, na szyję. Dlaczego? Dzięki już dość popularnej, ale niesamowicie przyjemnej opcji rozjeżdżania wrogów. Prowadzi to do sytuacji, gdy wróg zalewa nas chmarami piechoty, po której radośnie zaczyna jeździć Moloch czy inny Totem. Jednostki lotnicze są ciekawe, jednakże generalnie nie ma sensu ich używać, chyba że jest to niezbędne do ukończenia misji. Cała zabawa zawiera się w kilku oddziałach piechoty do blokowania wroga. Po nich idzie druga linia ataku, np. słoneczne działa, czy armaty Vinci. Mogą być też od razu potężne machiny wojenne, które obracają w perzynę całe armie.
O fajerwerkach, ograniczeniach i wierzchołkowym buforze
Gra od strony graficznej prezentuje się wręcz przepięknie. Jednostki są genialnie zaprojektowane i wykonane z niesamowitą dbałością o szczegóły. Choć tereny bywają czasem nieco jałowe, nie przeszkadza to w niczym. To nie Oblivion, by podniecać się falującą trawą. Liczy się funkcjonalność i znaczenie strategiczne „podłoża”. Wygląd budowli w niczym nie ustępuje oprawie graficznej bohaterów czy mobilnych wojsk. Są charakterystyczne dla każdej z nacji. Vinci tworzą wielkie miasta, pełne obracających się trybów i machin. Twierdze Alinów to przepiękne smukłe budowle, pełne światła, zaś świątynie Cuotli są zimnymi, czasem niemal surowymi monumentami ku czci fałszywych bogów. Walki pełne są błysków, wybuchów i ognistych kul. Wszystko jest jednak doskonale czytelne i gracz cały czas sprawuje kontrolę nad sytuacją.
Ciekawym elementem w grze jest nader nieźle rozbudowany ekran opcji graficznych. Niektóre z nich odblokowują się dopiero gdy np. karta graficzna ma 256 MB RAM. Mimo tego, nawet na karcie z 64MB i obsługą shaderów gra wygląda bardzo ładnie i szczegółowo. Ma ona jednak czasem nieprzyjemny zwyczaj wyskakiwania do Windows. Nie raz w ogniu walki zdarzyło się, że ekran pociemniał, po czym wyskoczyła wiadomość „can’t lock/read vertex buffer”. Gorzej, że po załadowaniu gry w tym samym momencie wyskakiwał dokładnie ten sam błąd. Pomagał tylko restart komputera. Nie było to jednak aż tak uciążliwe, gdyż gra przyciąga jak magnes.
Próbować swych sił w Rise of Legends mogą nawet użytkownicy nieco słabszych komputerów. Co prawda podczas naprawdę wielkich starć, czy w okolicach końca kampanii gra lubi się przycinać, ale zawsze można zmniejszyć detale. Nawet na minimalnych ustawieniach wszystko prezentuje się ładnie, schludnie i, co najważniejsze, funkcjonalnie.
O tym, jak bębenki przeżywają orgazm
Na osobny akapit zdecydowanie zasługuje muzyka. Jest ona po prostu genialna. Nie da się tego inaczej ująć, trzeba jej po prostu posłuchać. Doskonałe symfoniczne motywy, marszowe utwory, przeplatane smyczkowymi partiami sprawiają, że chce się walczyć. I nie tylko, bowiem muzyka jest zapisana w formacie WMA, zatem nic nie stoi na przeszkodzie, by słuchać jej w wolnych chwilach. Jest ona oczywiście nieco inna dla każdej nacji. I tu już pojawia się mały zgrzyt. Ścieżki dźwiękowe przeznaczone dla Vinci to marszowe, niemal podniosłe utwory. Doskonale komponują się z mechanizacją tej rasy. Zawodem natomiast są Alinowie. Autorzy tak jasno dawali do zrozumienia z jakiej konwencji korzystają. Czyż nie byłoby miło zatem stworzyć czegoś na kształt ścieżki dźwiękowej do Prince of Persia? Niestety, jest jakieś smętne zawodzenie, które tylko działa na nerwy. Na deser zostało zaś najlepsze, czyli Cuotl. Tam ludzie odpowiedzialni za muzykę rozwinęli skrzydła. Przy pierwszym razie opada szczęka. Doskonałe motywy, duszne, ponure, często z użyciem sekcji dętych. Po prostu sam miód i orzeszki! Warto szczególnie zwrócić uwagę na utwór który zwie się „DomiNation-mix”. Przygrywa on nader często podczas kampanii Cuotl i jest dziełem geniusza.
O polskich niuansach
Gra została poddana całkowitej polonizacji. Należy przyznać, że stoi ona na dość wysokim poziomie. Aktorzy nie buchają na prawo i lewo ekspresją, ale rzetelnie podkładają głosy. Wszystkie teksty w grze zostały przetłumaczone całkiem nieźle. Właściwie jedynym zabawnym potknięciem jest nader odważna forma słowa „pilotaż”, zaprezentowana na jednym ze screenów.
Występuje też czasem dziwne zjawisko. Podczas krótkich filmów wprowadzających do misji, nie zawsze postać mówi. Czasem ukazuje się tylko tekst, zaś głosu nie ma. Jest to nader dziwna sprawa, gdyż nie ma w grze opóźnień i niezależnie od poziomu detali, występuje taka sama usterka.
Nie przeszkadza to jednak zbytnio, bowiem reszta tłumaczenia jest zrobiona bardzo dobrze.
O tym czy warto zagrać i dlaczego odpowiedź brzmi „TAK!”
Nowy produkt Big Huge Games to niewątpliwie przełamanie pewnych konwencji w gatunku RTS. Steampunkowy świat przyciąga z niesamowitą siłą. Gra jest skonstruowana dość przyjemnie i nawet ktoś, kto nie jest wytrawnym strategiem, będzie zadowolony. Pojawia się kilka niezłych pomysłów, wspaniała grafika i świetnie skomponowana muzyka. Co najważniejsze, rozgrywka nie nudzi. Misje są bardzo dynamiczne i szybko rozgrywane. Fabuła, choć nieco sztampowa i prowadzona nieco „obok” grania, nie jest straszliwie głupia. Gra się przyjemnie, choć wiadomo, że chodzi tylko o szybki atak i odkrywanie kolejnych aspektów RoL.
Innymi słowy, grę można polecić z czystym sumieniem zarówno starym wyjadaczom, jak i nowicjuszom. Choćby ze względu na nieco odmienne podejście do tematu.