W przypływie desperacji chciałem nawet prosić Gorna, żeby nauczył mnie tych swoich sztuczek z machaniem mieczem. Potem jednak przyszło otrzeźwienie: „Co jest, Milten?” – powiedziałem sam do siebie. – „Usiądziesz i będziesz płakał jak dziecko, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę? Weź się w garść, człowieku. Jeszcze nie wszystko stracone. Być może jest pewien sposób...” A tak przy okazji powiem wam coś w zaufaniu. Mam niejasne przeczucie, że w tym wszystkim maczał palce Xardas. Tak, tak. Nie wiem, czy już to wiecie, ale właśnie on stoi za znakomitą większością zmian, jakie się dokonały na kontynencie. Chyba on. Pewien do końca nie jestem, ale wszelkie przesłanki wskazują właśnie na to. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni, kiedy któryś z nas w końcu go spotka. Chodzą pogłoski, że był widziany właśnie tu, na mroźnej północy, ale sami wiecie, jak to z plotkami bywa. Równie dobrze może być gdzieś na drugim końcu kontynentu, wygrzewając kości na słońcu.
Chyba słyszeliście już opowieść Gorna? Tak? To dobrze, wiecie więc, jak wyglądało nasze przybycie. Jak również to, że postanowiliśmy się rozdzielić, by w różnych częściach królestwa szukać odpowiedzi na nurtujące nas pytania. Ja udałem się na północ, do Nordmaru, krainy śniegu i lodu. Tam bowiem chciałem rozpocząć swoje poszukiwania zaginionej wiedzy. Albowiem magia nie zawsze opierała się na runach. Co więcej, w swej pierwotnej postaci niewiele miała z nimi wspólnego. Magia runiczna, w formie, w jakiej dotychczas ją znaliśmy, to nic innego, jak uproszczona odmiana pradawnej Sztuki. Runy stanowiły duże ułatwienie, pozwalały w odpowiedni sposób ukierunkować energię maga, tak aby osiągnąć konkretny zamierzony efekt. Były niczym... Hmm... receptury. Tak, to chyba najlepsze określenie. Dzięki nim, posiadając odpowiednie umiejętności, mag mógł opanować drzemiącą w nim moc, nadać jej właściwą formę i następnie, po odpowiednim skanalizowaniu energii, doprowadzić do jej zewnętrznej manifestacji. Tak? Dobrze, przepraszam. Zagalopowałem się nieco. Postaram się mówić bardziej zrozumiałym językiem. Na czym to ja skończyłem? No tak, runy. Teraz całkiem straciły swoją moc. Więcej magii odnaleźć można chociażby w zwykłych kościach do gry. Jednak jest jeszcze nadzieja. Nadzieja na to, że znów będę posiadał moc równą dotychczasowej, a może nawet ją przewyższającą. Jak już wspominałem, pradawna magia wielce różniła się od tej nam znanej. Z tego, co udało mi się wyczytać w starożytnych zwojach, powinna ona działać mimo straszliwych zmian, jakie dotknęły Myrtanę. Teraz przede mną długa i żmudna droga. Niewiele już zostało na świecie ksiąg i kamiennych tablic z zapiskami zawierającymi tę wiedzę. A jeszcze mniej ludzi, którzy tą wiedzą dysponują i gotowi są podzielić się nią z innymi. Pamiętajcie więc: jeśli kiedykolwiek traficie na uczone zwoje, tablice czy księgi zawierające taką wiedzę, skorzystajcie z nich. Każdy chcący posługiwać się dziś magią musi również zabiegać o względy tych nielicznych, co posiadają odpowiednie umiejętności. I uważnie słuchać każdego słowa owych uczonych mężów.Poczekajcie chwilę. Cóż to za ślady? Czyżby...? Chyba tak. Na szczęście jest środek dnia, więc bestia pewnie śpi. A ci tutaj? Biedacy. Musieli tędy przechodzić nocą. Jeszcze tylko kilka kroków. Znów się udało. Więc o czym to ja...? No tak, wybrałem się na północ w poszukiwaniu pradawnej wiedzy. Byliście tu wcześniej? Nawet nie wyobrażacie sobie, jak głęboko potrafi przeniknąć to wszechobecne zimno. Zaczynam zazdrościć Diego tej wyprawy na południe. Chwała Innosowi, tutaj również można odnaleźć miejsca, gdzie na wpół zamarznięty człowiek ogrzeje przy kominku swoje kości. Okolica nie jest przecież całkowicie bezludna, wręcz przeciwnie – mają tu siedziby trzy wielkie klany twardych ludzi północy.
Pierwsi, z którymi miałem okazję się spotkać, to myśliwi i wojownicy Klanu Wilka. Ich zwiadowców można zresztą napotkać niemalże wszędzie. Zajmują się głównie polowaniem i wyprawianiem skór, w którym to rzemiośle osiągnęli niesłychaną biegłość. Nic więc dziwnego, że pochodzące od nich skóry kupowane są chętnie nie tylko przez sąsiednie klany, ale i w samej Myrtanie. Dotarcie do ich głównej siedziby nie było jednak proste. Jak się później boleśnie dowiedziałem, podobna wspinaczka czekała mnie w przypadku każdej osady Nordmarczyków. Budują oni bowiem swoje siedziby na niemalże niedostępnych skałach i graniach, w miejscach gdzie jedyną drogę do osady stanowi drewniany most przerzucony nad zdałoby się bezdenną przepaścią. Wcale im się nie dziwię, w podobnej okolicy to bardzo rozsądne, szczególnie biorąc pod uwagę coraz bardziej realne zagrożenie ze strony orkowych hord. Tylko czemu nie skonsultowali tego projektu z moimi biednymi nogami? Wróćmy jednak do Klanu Wilka. Kiedy dotarłem wreszcie na górę, zamarłem w bezruchu, sparaliżowany strachem. Na moście, na wprost mnie, stał wielki, śnieżny wilk. Stał i powarkiwał, obnażając przy tym największe kły, jakie dane było mi widzieć z takiej odległości. Wybiła moja godzina, pomyślałem, błagając Innosa o szybką śmierć. Zamknąłem oczy, czekając na nieuniknione, i nagle... „Fenris, do nogi!” - rozległo się z drugiej strony mostu. Ostrożnie otworzyłem oczy i z niedowierzaniem patrzyłem, jak groźna bestia, machając radośnie ogonem, podbiega do jednego z Nordmarczyków i siada obok swego pana. Wtedy również ujrzałem, że po osadzie spaceruje więcej takich oswojonych bestii. No tak! Klan Wilka. Przecież nazwa nie wzięła się z nikąd. Okazało się, że miejscowi druidzi od pokoleń zajmują się oswajaniem wilków, które pełnią rolę najlepszych chyba strażników, jakich można sobie wyobrazić. Usłyszałem od nich także ciekawą opowieść o bohaterze, który ma ponoć wytropić i zabić jakiegoś legendarnego Białego Wilka i posiąść dzięki temu niespotykane moce. Wątpię jednak, aby miało to cokolwiek wspólnego z moimi poszukiwaniami, więc cierpliwie wysłuchałem opowieści do końca i nie zadając już żadnych pytań, udałem się na spoczynek. Następnym z klanów, który miałem okazję poznać, był Klan Młota. Jak się domyślacie i ta nazwa nie jest przypadkowa. Założyli oni swoją siedzibę w miejscu, gdzie znajdowała się pradawna kuźnia i kopalnia magicznej rudy. To jedni z najzręczniejszych rzemieślników, jakich widziały moje oczy. Ich kowale, będący mistrzami w tym fachu, potrafią przemienić rudę w cokolwiek tylko zechcą. Niektórzy z nich, najlepsi z najlepszych, mogą także dostąpić największego zaszczytu – posiąść praktycznie zapomnianą już umiejętność kucia surowej magicznej rudy. Wiecie, że nie jestem zbyt wielkim miłośnikiem broni w tradycyjnym tego słowa rozumieniu. Jednak ich umiejętności i możliwości, jakie daje ta wiedza, zrobiły nawet na mnie kolosalne wrażenie. Niestety, zdaje się, iż podobnie sądzą Orkowie. Obawiam się, że właśnie to może stać się przyczyną nielichych problemów w najbliższej przyszłości. Są to jednak tylko spekulacje przewrażliwionego – być może – maga.Wracając jednak do sztuki kowalskiej. Mnie tego typu umiejętności raczej nie są potrzebne do szczęścia, jeśli jednakże preferujecie, niczym Gorn, siłową metodę rozwiązywania najbardziej palących problemów... Cóż. Uczcie się tej niełatwej sztuki. Kto wie, czy w jakimś krytycznym momencie umiejętność samodzielnego sprawienia sobie ostrza lub ulepszenia pancerza nie będzie jedynym sposobem na przetrwanie. Tym bardziej, że jak powiedzieli mi tutejsi mistrzowie, broń najlepiej pasuje do tej ręki, która ją wykuła. Uwierzcie, oni wiedzą, o czym mówią.
Byłem już w drodze do Klasztoru, o którym za chwilę, kiedy zetknąłem się z trzecią grupą Nordmarczyków. Klan Ognia, tak kazali się nazywać. Klan najmłodszy ze wszystkich, lecz wcale nie najsłabszy. Może nawet, dzięki fanatycznemu wręcz oddaniu Innosowi, najsilniejszy z wszystkich trzech? To czasy, kiedy ludziom potrzeba nie tylko siły i mocy, ale również wiary. Założony, co najciekawsze, przez przybysza z południa, wielkiego wojownika, który dzięki swym czynom stał się legendą jeszcze za życia. Pojawił się w Nordmarze, tak przepełniony wiarą i oddaniem Innosowi, że wkrótce wokół niego zaczęli gromadzić się wojownicy innych klanów. Z czasem z tej grupy wyodrębnił się nowy klan, którego symbolem został ogień, żywioł związany z naszym bogiem. Ich filozofię życiową można opisać kilkoma słowami: Innos, tężyzna i nienawiść do Orków. To jedni z najlepszych wojowników na kontynencie, twardzi, nieustępliwi, odważni jak mało kto. Nie chciałbym być w skórze Orka, który stanąłby przeciwko któremuś z nich. Spośród nich rekrutują się budzący u wroga postrach łowcy Orków. Najlepsi z najlepszych, którzy najczęściej wyruszają samotnie, by wykorzystując znajomość terenu i środowiska, znienacka niczym grom z jasnego nieba, spadać na obozujących w okolicy wrogów. Silna wiara i niebywałe umiejętności to bardzo niebezpieczna mieszanka. Na nasze szczęście, niebezpieczna tylko dla przeciwnika. Myślę, że czas się pożegnać. Zbliża się wieczór i warto poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. Wydaje mi się, że gdzieś w okolicy znajdę jakąś opuszczoną chatę drwali lub myśliwych, gdzie uda się przetrwać kolejną noc. Do Klasztoru, jeśli tylko wyruszę o świcie, powinienem dotrzeć w okolicach południa. Mam nadzieję, że znajdę tam odpowiedzi na przynajmniej część moich pytań. Znajduje się tam bowiem, poza głównym ołtarzem Innosa, wielka biblioteka, w której zbiorach z pewnością są księgi i manuskrypty z pradawną wiedzą. A nawet jeśli nie, to zawsze pozostanie mi modlitwa. Ale cóż to? Zauważyliście ten kształt na tle nieba? Tam, w oddali? Ja już kiedyś go widziałem...