Wszyscy wiemy, jakie są orki – czasem w żartach kopniaka sprzedadzą, czasem z łokcia w łepetynę stukną-pukną. No zdarzy się, że jak który głodny czy sfustrotowany, to i zeżreć braciaszka potrafi, albo o ścianę jaskini ciśnie w złości. Ale żyć się jakoś da. Niestety, złe czasy przyszły dla nas braciaszkowie, złe bardzo. Pojawił się On. O proszę, jak teraz słuchawy nastawiają, hehehe. No to, jak gadałem, pojawił się On. Wołają go Sareth. Powtórzyć? Sa-reth! A ty co tam tak majchrem w tej desce dłubiesz, Gżdyl? Co żeś znowu wymyślił? Pismo? Co za głupota, słyszeliście? Jakieś pismo sobie wymyślił i teraz dłubie, jakby po grzybach był. Dobra, koniec tych śmiechów. Tak Gżdyl, możesz sobie robić te swoje notatki, tylko innym nie przeszkadzaj.
O czym było? A tak, Sareth. Wbijcie sobie dobrze to imię do waszych pustych łbów, bo nie raz jeszcze o bladziuchu usłyszycie. To teraz nasz największy wróg, przy nim orki, paokai, wielkie pająki, czy ghule, są jak świeży móżdżek na deser. Bladziuchy nas za bardzo nie lubią, to dobrze wiecie. Niektóre nas nawet nienawidzą, polują, ledwie zobaczą, to od razu utłuc chcą. Ale ten ze wszystkich najgorszy, najbardziej zawzięty i niebezpieczny. Szwenda się całymi dniami i nocami po jaskiniach, czy kanałach i tłucze braciaszków z innych klanów, aż jucha strumieniami bluzga. Jeszcze nie było, żeby któremu przepuścił – jak już zobaczy, nie ma zmiłuj. Przez parę jaskiń będzie gonił, ale dopadnie i łeb ukręci. Podobno taką rzeźnię w okolicach Świątyni Pająka urządził, że najtwardszym orkom bebechy na drugą stronę powywracało, kiedy to zobaczyli. Sami widzicie, że jest on wielce niebezpieczny i dlatego właśnie opowiem wam teraz, braciaszkowie, jak radzić sobie w przypadku spotkania tego bladziucha. Po pierwsze... Jedno trzeba mu przyznać – potrafi się tym żelastwem posługiwać. W pojedynkę nie macie z nim żadnych szans. Chociaż, jak tak na was, bando popaprańców, patrzę, to myślę, że i w dziesięciu byście mu rady nie dali. Ile to jest dziesięć? A skąd mam to niby wiedzieć? Ale orki tak gadają, to i powtarzam. Tymi naszymi pałkami, to się możemy najwyżej po głowach postukać. Pyszczor! Nie to miałem na myśli! Opuść te szmaty i słuchaj dalej... Braciaszkowie obserwowali go z ukrycia i teraz opowiem wam, co bladziuch nosi u pasa i w łapie. Najpierw o mieczach może. Na początku go z jakimś krótkim majchrem widzieli, takim zwykłym, choć ostrym diabelnie. Wtedy jeszcze, jak się w kilku obskoczyło, to przez łeb dawało radę go wymacać. Szybko jednak dorwał gdzieś paskudzioch dłuższe machadło, chociaż nadal proste i zwyczajne. Prawdziwe kłopoty zaczęły się jednak, gdy wpadły mu w łapska te ostre - jak brzytwa naszego wodza - lekko zakrzywione miecze. Potrafił nimi jednym machnięciem orkowy łeb od korpusu oddzielić, jakby trawę kosił. Ale to jeszcze nic przy tym, co później znalazł. Miecz jakby z płynnego metalu zrobiony, żywym ogniem palący. Straszna to broń, ale bardziej przerażającą teraz przy sobie nosi. Póki co, żaden z braciaszków nie widział, żeby bladziuch go użył, ale jak tylko się silniejszy zrobi, to mówię wam – wtedy się dopiero zacznie! Tak, jasne Grzybuch, ty jak zawsze im wszystkim pokażesz. Lepiej przestań żreć te muchomory. Oprócz mieczy, niemiluch nosi przy sobie też cały zestaw różnych kozików na każdą okazję. Jedne na ten przykład potrafią truciznę wlać do juchy, inne zamrozić na jakiś czas, jeszcze inne świecą mu światełkiem, jak się umarluch w pobliżu pojawi. Niebezpieczny to człowiek i na wszystko przygotowany. I żeby tylko to! Cwany jest i jak trzeba, to byle co schwyci i przez łeb pociągnąć potrafi. Opowiadali, że kiedyś na kilof, co go spod ściany był wziął, czterech braciaszków na raz nadział! Do tego czasem takie kije specjalne nosi, długie, jakby tak ze trzech naszych jednego na drugim postawić. Sraluch, przestań się popisywać i złaź z głowy Podrzutka! No i te kije nie dość, że długaśne, znaczy podejść trudno, to jeszcze niektóre z magią mają coś wspólnego. Znaczy jeden szaman orkowy opowiadał, zanim zdechł do końca, że by może i bladziucha uciupał, ale ten tym kijem mu całą magie odebrał jakby. A braciaszek, co widział, mówił, że innym drągiem cwaniuch jakby czary tych chudych umarluchów wsysał. Do tego nie dość, że z łapy dobrze wymiata, to jeszcze......z łuku ciupie i w blachach łazi
Pamiętajcie, jak wam tylko coś koło ucha gwizdnie – od razu gleba, albo za winkiel! Strzela paskudzioch celnie, jakby strzały wzrokiem prowadził. A łuków też ma różnych i różnistych, jakby je zbierał, czy co? Takie zwykłe ma, dłuższe i krótsze, ale i parę specjalnych w arsenale posiada. Jeden taki, jak trafi, to chmurę trującego świństwa wypuszcza, inny co cię w biegu w lodowy posąg zamieni, albo inny, co w drugą stronę, ogniem przypalić potrafi. I niech sobie nie myśli jeden z drugim cwaniak, że jak po kamieniach gdzieś wysoko wlezie, to tyłek uratuje. Bladziuch cwany jest, jak mało który i przysposobił sobie takie łuczysko, co strzałę z liną wypuszcza, po której potem sam na górę włazi. Dobrze by było jeszcze, jakby z tym wszystkim goły latał. I co rżysz, matole? Gołego bladziucha żeś nie widział, czy co? No właśnie. Ale goły nie lata, tylko się w coraz mocniejsze blaszyska wtrynia. Jak jeszcze w tej siatce metalowej latał, to można było gdzieś ostre wciepać. Ale teraz, to tak zakuty łazi, że nawet orkowe tasaki odbijają się jak od skały. Może by i dało gdzieś jaką szparę wymacać, ale kto teraz do niego podejdzie tak blisko? Dobrze, że blaszyska ciężkie i chrzęszczą okrutnie, to przynajmniej słychać, kiedy lezie paskudnik i się skitrać łatwo. Ale nie zawsze, bo spryciuch sobie i takie obstalował, że choćby uszy nie wiem jak który nadstawiał, to nie usłyszy. Tak Zgniluch, wiemy o tym paokai i twoich uszach! Załóżcie mu ten worek z powrotem... No to dalej. Cieńsze to i łatwiej wtedy udziubać bladziucha, ale najpierw to trzeba go usłyszeć albo zobaczyć, zanim swoim kozikiem uśmiech któremu poszerzy. Oprócz tego, nauczył się jeszcze, zupełnie jak my braciaszkowie, że nic tak dobrze gęby od przodu nie chroni, jak jej zasłonięcie tarczą. To i nosi często jakąś przy sobie i pysk blady zasłania. Ale najgorsze z tego wszystkiego na koniec zostawiłem. Bo wiedzcie, zgrajo popaprańców, że go ktoś... To się już we łbie nie mieści! Zgadza się, Glizdek, w twoim na pewno się zmieści. Skoro pusty, jak orkowy bęben... No już, spokój! Koniec rechotania, banda. Sprawa poważna jest, bo sami wiecie, jak to z magią – przed tym ani odskoczyć, ani się za tarczą schować. Tylko dygać ile w nogach, zanim jednego z drugim jakiś czaruch przysmaży. A ten bladziuch sporo nauczony.Sami widzicie, bando zgniluchów, że ten bladziuch, to bestia z jaką się dotąd nie spotkaliśmy. Dlatego musicie być ostrożni, braciaszkowie. I działać w dużych grupach, tylko wtedy może udać wam się jakoś przeżyć. Zapamiętajcie sobie dobrze to imię: Sareth. Sa-reth. Wbijcie sobie to dobrze do tych pustych łbów. Ale nie pałką! Niech go któryś ocuci...