Praktycznie wszystkie tytuły, będące wytworem jego nieprzeciętnego umysłu, były w jakiś sposób innowacyjne, by nie rzec wręcz – rewolucyjne. Czasem nawet, jak miało to miejsce w przypadku Magic Carpet, wyprzedzały nieco swoją epokę. Do tego stopnia, że niewielu pecetowców mogło wtedy pochwalić się sprzętem, który dawał sobie radę z tym tytułem. Zdarzały się jednak i mniej udane produkcje, jak na przykład Black&White, który mimo rewelacyjnych założeń i innowacyjnych pomysłów (zabawa w boga – widział to ktoś wcześniej w takiej formie?), okazał się grą zwyczajnie nudną.
Przyznać trzeba jedno – wiek gry sprawia, że na nie najnowszym już sprzęcie, powiedzmy, klasy procesor ~2GHz, 512 RAM, karta graficzna GF6600, możemy sobie pozwolić z powodzeniem na maksymalne ustawienia opcji graficznych. Mimo to widać od razu, że tytuł ten ma już swoje lata. Kanciaste i toporne modele postaci, ich twarze oraz wiele tekstur zdradzają jego wiek oraz konsolowe pochodzenie. Jednakże bajkowa – czasem wręcz cukierkowa – grafika ma w sobie na tyle dużo uroku, iż nie odpycha nas od ekranu.
Sam design zarówno bohaterów, jak i lokacji może budzić jednak pewne kontrowersje. Postaci są wyraźnie przerysowane, często ocierając się wręcz o karykaturę, szczególnie w przypadku co ważniejszych eNPeCów. Dla nas, taki właśnie styl idealnie wpasowuje się w przyjętą konwencję, jednak może stanowić sporą przeszkodę dla miłośników ultrarealistycznej i „poważnej” formy. Graficznie grze dużo bliżej bowiem do kreskówki, niż takiego choćby Gothica, czy Morrowinda.
Tutaj też pozwolimy sobie na największy zarzut w stosunku do polskiej wersji – jest to niestety tylko lokalizacja kinowa. W większości gier jakoś specjalnie to nie przeszkadza, tutaj jednak mamy do czynienia z sytuacją nieco bardziej skomplikowaną. Otóż bardzo wiele przydatnych informacji, oraz po prostu ciekawych, dowcipnych i smakowitych tekstów słyszymy będąc już „w grze”. Czy to zwykłe plotki i teksty na temat naszego bohatera, czy jakieś wskazówki od Mistrza Gildii, tudzież innych eNPeCów – wszystko to pozostawione zostało w oryginalnej, angielskiej wersji. Przesadą byłoby stwierdzenie, że nie da się bez tego dobrze bawić, jednak wiele smaczków i ciekawostek nie będzie dostępnych dla niezbyt biegle władających językiem wyspiarzy.
Początek rozgrywki może kogoś, kto jedynie przebiegł oczami po zapowiedziach, nieco zaskoczyć. Zaraz, zaraz, niby takie niesamowite możliwości stworzenia w pełni własnego herosa, a tu na starcie żadnego wyboru? Dostajemy pod swoją kontrolę jakiegoś dzieciucha (nawet płci wybrać sobie nie można) i biegamy szukając prezentu dla siostry? To ma być ta wielka swoboda? Jednak po kilku pierwszych epizodach, powoli zaczynamy rozumieć rewelacyjny zamysł Molyneux.
Fakt, postać, którą zaczynamy przygodę jest zawsze i niezmiennie taka sama, co wynika przede wszystkim z założeń scenariusza. Jednak możliwości, jakie dostajemy w swoje ręce w kwestii późniejszego na nią wpływu nie mają sobie równych po dziś dzień. Co prawda zawsze będzie to ta sama twarz, jakże jednak możemy zarówno ją, jak i resztę ciała odmienić! Kilkadziesiąt uczesań i stylów zarostu, tatuaże na różnych częściach ciała, to tylko wierzchołek góry lodowej.
Najważniejsze zaś, że nie są to li tylko ozdobniki. Każda fryzura, czy tatuaż mają określony wpływ na to, jak jesteśmy przystojni oraz jak wielki szacunek okazywać nam będą mieszkańcy Albionu. Od tego zaś zależy nie tylko nasze dobre samopoczucie jako gracza (bo któż lubi wysłuchiwać złośliwych komentarzy, czy wręcz otwartego naśmiewania się z wyglądu?), ale również powodzenie herosa wśród wirtualnych partnerek i partnerów. A od tego z kolei zależy, czy znajdziemy sobie żonę, co z kolei może się przekładać na realizację któregoś z pomniejszych zadań.
Gra, mimo cukierkowej często grafiki i baśniowej atmosfery, nie jest bowiem przewidziana dla młodego widza. Pomijając takie drobiazgi, jak możliwość obcięcia głowy przeciwnikom, wraz z dodatkiem dostajemy m.in. możliwość zabawienia się z panienkami w domu publicznym, a nawet jego przejęcie i prowadzenie ku wielkiej radości spragnionych uciech mieszkańców Albionu. Co najciekawsze, wirtualnie współżyć możemy również z osobami tej samej płci. Wszystko zaś, łącznie z orientacją seksualną herosa, jest skrzętnie notowane w bardzo rozbudowanym menu statystyk.
Aby jeszcze bardziej uatrakcyjnić i urozmaicić rozgrywkę, autorzy przygotowali całkiem sporą ilość dodatkowych mini-gierek. Mamy i zawody w kopaniu kurczaka, i konkurs strzelecki, nie zapomniano również o hazardzistach, którzy przegrać mogą zarobione w pocie czoła złoto w jednej z kilku gier. Oczywiście uczestnictwo w nich nie jest obowiązkowe, jednak potrafią one dość skutecznie odstresować przed kolejnym powtórzeniem nieudanego zadania.
Cień Xboksa
Wspominaliśmy o powtarzaniu zadań. Zapomnijmy bowiem o możliwości zapisania gry w dowolnym momencie – co prawda można to robić, ale tylko pod warunkiem, że nie rozpoczęliśmy któregoś z ważniejszych questów. Wtedy bowiem, możemy dokonać zapisania jedynie statystyk postaci - wyjście z gry, bądź niepowodzenie, oznacza rozpoczynanie zadania od samego początku. Jest to tym bardziej uciążliwe, że w kilku przypadkach mamy do wyboru przynajmniej dwie ścieżki postępowania. Komu jednak chciałoby się zaczynać wszystko od początku, żeby sprawdzić, czy druga wersja postępowania sprawdzi się lepiej? Musimy przyznać, ze to dość frustrujący i dyskusyjny sposób na przedłużenie żywotności tytułu.
Tytuł: Fable: Zapomniane Opowieści Gatunek: cRPG Wymagania sprzętowe: sprawdź tutaj + niebanalna, inna, sporo możliwości + humor + tamagotchi dużo bardziej wciągające niż B&W Minusy: - krótka i łatwa - konsolowe dziedzictwo, czyli sfrustrowany pecetowiec - kinowa wersja tłumaczenia Czas na opanowanie: 30 min. Poziom trudności: niski Producent: LionHead Studios Wydawca: Microsoft Game Studios Polski wydawca: CD Projekt Cena: 59,90 zł Wersja: polska, kinowa Strona www: http://www.lionhead.com/fabletlc/