BlackSite: Area 51 - rzut okiem

Roland
2007/12/16 18:33

Nudna wycieczka do Strefy 51

Nudna wycieczka do Strefy 51

Nudna wycieczka do Strefy 51, BlackSite: Area 51 - rzut okiem

UFO, Strefa 51, istoty pozaziemskie... Tematy tak chwytliwe, że raz po raz wykorzystywane przez autorów książek czy filmów. Trzeba przy tej okazji wspomnieć tak popularne wśród kinomanów na całym świecie tytuły, jak chociażby Roswell, Tajemnice Smallville, Wojna światów czy Znaki. Próbę wyjaśnienia tajemnicy Strefy 51 (co graniczy z cudem, jako że Amerykanie strzegą jej jak oka w głowie) podjęło wielu pisarzy. Na księgarnianych półkach można znaleźć między innymi książkę Bartosza Rdułtowskiego pod tytułem Zapomniana tajemnica Strefy 51. Natomiast tym, którzy nie mają zbytniej ochoty na czytanie, pozostaje sięgnąć po najnowszą pozycję autorstwa panów z Midway – BlackSite: Area 51.

Już jakiś czas temu spróbowali oni swoich sił w tej tematyce, wydając w 2005 roku Area 51. Niestety, próbę tę trudno nazwać sukcesem – zarówno wydanie pecetowe, jak i konsolowe nie do końca sprostało wymaganiom graczy (średnia ocen w Internecie to ledwie ponad 60%). Jednak nie zrazili się i postanowili po raz drugi podjąć wyzwanie. W ten oto sposób na rynku pojawiła się BlackSite: Area 51. Czy tym razem udało się spełnić nadzieje wielbicieli tematów nie z tej ziemi?

Zabawa w żołnierzyki

W BlackSite: Area 51 wcielamy się w dowódcę oddziału Delta Force, Aerana Pierce'a. Przed zawitaniem do Strefy 51 zostajemy wysłani na misję do Iraku. Naszym zadaniem nie jest tutaj bynajmniej stłumienie irackiego ruchu terrorystycznego, ale sprawdzenie bunkra, w którym ukrywana jest broń chemiczna. Sytuacja na miejscu nie wygląda najlepiej – część naukowców nie żyje, a część zmutowała w wyniku styczności z chemikaliami. W efekcie musimy uporać się tutaj z licznymi mutantami, którzy nie dość, że brzydcy i silni, to jeszcze potrafią strzelać z karabinów. Jednak to tylko początek tego, co BlackSite: Area 51 ma do zaoferowania. Po powrocie z Iraku mijają trzy lata, po czym trafiamy na kolejną misję. Tym razem miejscem akcji jest Rachel, miasto położone wreszcie w pobliżu tytułowej Area 51. Udajemy się tam w celu okiełznania buntu lokalnej milicji. Sprawa jest na pozór prosta, jednak – jak zwykle w takich opowieściach bywa – na miejscu okazuje się nieco bardziej skomplikowana.

Po przeczytaniu powyższego akapitu można dojść do wniosku, że BlackSite: Area 51 to pozycja niezwykle ciekawa. Jednakże pozory lubią mylić. O ile fabuła jest całkiem interesująca, to już sama rozgrywka rozwiewa nadzieję na długie, pełne emocji wieczory. Pierwsze chwile spędzone z grą są, co tu dużo gadać, nudne. Zmutowani naukowcy i żołnierze nadbiegają to z lewa, to z prawa i szarżują w stronę naszą i naszego oddziału. Wygląda to mniej więcej tak – kilka kroków do przodu, zatrzymanie się, strzelanie do kolejnych grup mutantów, kilka kroków do przodu, znowu postój... i tak w kółko. Pomiędzy tym wykonujemy pomniejsze zadania, jednakże nie są one w stanie zrekompensować nudy, jaka nas spotyka w czasie strzelanin. Pokieruj Delta Force

Jednym z elementów wyróżniających BlackSite: Area 51 spośród pewnej części shooterów miało być kierowanie oddziałem. Nie jest ono zbytnio skomplikowane i tak naprawdę ogranicza się do korzystania z jednego klawisza. Za jego pomocą możemy zarówno skierować kolegów z zespołu w dowolne miejsce, jak i nakazać im otworzenie ognia w stronę wybranego przeciwnika. Nic odkrywczego i tak na dobrą sprawę można się obyć i bez tego. Na szczęście żołnierze z BlackSite: Area 51 to istoty myślące, potrafiące same dojść do tego, czy teraz trzeba iść, czy strzelać, czy otwierać drzwi (co ciekawe, z niektórymi nie możemy sobie sami poradzić, tylko musimy czekać na nadejście kompanów).

Trzech na jednego

Przez większość czasu po drugiej stronie lufy spotykamy humanoidalne stwory, które na pewnym etapie swojej ewolucji postanowiły wykształcić macki tudzież szpony i w ten sposób uciec od stereotypu „zielonego ludzika”. Mamy tu więc do bólu ograny katalog ufoludków znanych z filmów i innych gier. Poza typowym mięchem armatnim nie raz i nie dwa trafią się też nieco ciekawsi wrogowie. Ciekawsi – nie znaczy jednak: ciekawi. Głównym problemem Blacksite: Area 51 jest brak jakiejkolwiek wyobraźni projektantów. Wszystkich przeciwników już gdzieś widzieliśmy, nie zostało nam pokazane kompletnie nic nowego. Doskonałym przykładem jest Fire Brute – wielkie, czteronożne, żółwiopodobne bydlę, które ubić można jedynie poprzez trafienie rakietą w świecący, czuły punkt na plecach. Nie byłoby to aż takie złe, gdyby nie fakt, że gra sama mówi nam, co trzeba zrobić, tym samym zabijając jakąkolwiek przyjemność z szukania słabych stron wroga.

GramTV przedstawia:

Z pustego i Salomon...

Z pewnością nie ujrzymy napisu „The End” bez tego, co duzi panowie lubią najbardziej (poza władzą, szybkimi samochodami i gorącymi kobietami) – wielkich giwer. Pod tym względem panowie z Midway również się nie popisali. Arsenał nam ukazany zdążył się już przewinąć przez dziesiątki gier. Poza standardowym wyposażeniem każdego żołnierza – pistoletem, karabinem szturmowym i snajperskim oraz wyrzutnią rakiet – mamy dostęp do kosmicznych technologii. Na największą uwagę zasługuje tu cacko przypominające nieco Nailguna z serii Quake. To szybkostrzelna pukawka, której naboje odbijają się od ścian, wcale nie tracąc przy tym na sile uderzenia (idealne do zdejmowania przeciwników kryjących się za załomami). Poza tym warta uwagi jest też wyrzutnia plazmy. Jak sama nazwa wskazuje, giwera ta wypluwa z siebie ogromną kulę śmiercionośnej energii.

Ogólnie rzecz biorąc, cały arsenał zachowuje się wyjątkowo poprawnie, choć nie mamy tu z pewnością do czynienia z przełomem. Świetnym pomysłem jest za to możliwość noszenia tylko dwóch rodzajów broni na raz i wpływ jej ciężaru na szybkość poruszania się bohatera. Wiadomym jest, że szybciej będziemy biegać, trzymając jedynie nóż i pistolet, a nie ciężki karabin w dłoniach, wyrzutnię rakiet na plecach i wiadro naboi u pasa. Irytującą z kolei funkcją, która niechybnie świadczy o konsolowym rodowodzie gry, jest coś na wzór automatycznego celowania. Celownik sam przykleja się do wroga i pomaga nam trafić. O ile jest to w pełni uzasadnione przy używaniu pada, to przy myszce zwyczajnie irytuje i sprawia, że gra staje się zbyt łatwa.

Kupą, mości panowie!

Powiedziane już zostało, że gra dosłownie zalewa nas hordami wrogów. Wszystko to byłoby naprawdę super (przecież Serious Sam właśnie na tym zdobył popularność), gdyby nie fakt, że moduł odpowiadający za ich sztuczną inteligencję wyjątkowo kuleje. Przeciwnicy zachowują się jak najzwyklejsze w świecie mięso armatnie. Możemy zapomnieć o jakiejkolwiek taktyce, chowaniu się za przeszkodami, okrążaniu czy wycofywaniu się po posiłki. Nic z tych rzeczy. Gdy dojdzie już do starcia, kosmici dobiegają do nas i atakują frontalnie, dopóki nie padną. Byłoby to do przełknięcia w wypadku wielkich i umięśnionych stworów, ale tak zachowują się wszyscy! Sztuczna inteligencja w BlackSite: Area 51 po prostu kuleje.

To nie koniec listy zażaleń. Kiepsko wygląda też sytuacja z działaniem oddziału w momentach oskryptowanych. Dla przykładu: podczas ponownego spotkania ze wspomnianym Fire Brute’em zdarza się taka sytuacja – walczymy z tym draństwem, mając ze sobą dwójkę kompanów. Ci, zobaczywszy co się szykuje, biegną na z góry ustalone pozycje i polecają nam odwrócić uwagę bestii. Wskakujemy zatem za kierownicę stojącego nieopodal jeepa i okrążamy wroga, cały czas otrzymując obrażenia, gdyż kosmita nawet nie myśli spuścić nas z oka. W tym czasie oddział siedzi spokojnie za stertą worków z piaskiem i poleca nam, byśmy osobiście zastrzelili Brute’a. Byłoby to wykonalne, gdybyśmy… mieli przy sobie wyrzutnię rakiet. Cóż, w takim razie ładujemy etap od nowa, znajdujemy wyrzutnię i ponownie wkraczamy na arenę. Scenariusz rozgrywa się dokładnie tak samo, jak za pierwszym podejściem. Nasi kompani siedzą i patrzą, a my próbujemy raz po raz odwrócić uwagę bestii. Po kilkunastu próbach w końcu się nam udaje. Niestety, opisana tutaj sytuacja to nie pojedynczy wypadek, tylko standard. Multiplayer nie do końca

BlackSite: Area 51 to gra krótka. Aby przedłużyć żywotność produktu, autorzy zamieścili, poza opcją rozgrywki dla pojedynczego gracza, tryb multiplayer. Jest jednak pewien problem – chcąc zagrać z innymi graczami, trudno znaleźć choćby dwóch chętnych do zabawy. Nic dziwnego, w końcu gra jest pod tym względem, podobnie jak pod wieloma innymi, sztampowa. Poza standardowymi trybami (deathmatch, capture the flag, team deathmatch itp.) nie mamy tu niczego ciekawego czy odkrywczego. Dodatkowym minusem jest ograniczenie liczby graczy na jednej mapie do dziesięciu. Raczej trudno rozkręcić ostrzejszą potyczkę na dość sporych mapach multi, mając jedynie kilka osób przeciwko sobie.

Jak wygląda Strefa 51?

BlackSite: Area 51 oparta jest na silniku Unreal 3. Nie trzeba chyba wspominać, że dzięki użyciu tej technologii gra wygląda bardzo zadowalająco i jeśli tylko spełnimy wymagania sprzętowe, nie zawodzi ani o jotę. Pomimo użycia bardzo szarej tonacji i nałożenia filtru sprawiającego wrażenie wyprania z kolorów, obraz jest naprawdę ładny. Jedyne, do czego można się przyczepić, to wyjątkowo słaba synchronizacja ruchu ust z kwestiami mówionymi. Prowadzi to do wielu absurdów w rodzaju agonalnych krzyków lub wołań o pomoc wypowiadanych przez daną postać z zamkniętymi lub lekko tylko rozchylonymi ustami. Na szczęście to detal, na który mało kto zwróci uwagę. Warstwa dźwiękowa również zasługuje na pochwałę. Cieszą zwłaszcza niezwykle soczyste odgłosy eksplozji i wybuchów oraz strzały z poszczególnych rodzajów broni. Muzyka, choć pojawia się tylko w kluczowych momentach, jest dobrze dopasowana i nie denerwuje.

Warto do Strefy 51?

BlackSite: Area 51 to gra mocno, mocno przeciętna. Nawet ładna grafika i nie najgorzej przedstawiona fabuła raczej nie uratują tego tytułu od upadku. Zabójcami są dla niego przede wszystkim nuda i wtórność. Wszystko już było, każdy element tej gry widzieliśmy już w innych pozycjach. Często były one również zrealizowane dużo sprawniej i lepiej niż tu. Jeśli więc chcemy święta spędzić w towarzystwie kosmitów, obcych technologii, a jednocześnie nie stracić przy tym zawartości portfela, to pomóżmy sobie i reszcie domowników, weźmy szmatkę, odkurzmy półkę z grami i znajdźmy coś innego – chociażby dyskietki z UFO: Enemy Unknown.

0,0
null
Plusy
  • całkiem interesująca fabuła, dobra oprawa audiowizualna
Minusy
  • wszechobecna nuda, wszystko już gdzieś było, kiepska sztuczna inteligencja
Komentarze
38
FPSProjekt
Gramowicz
19/02/2008 08:55

prawdopodobna polska premiera 17.03.2008 CD Projekt

FPSProjekt
Gramowicz
22/01/2008 18:32
Dnia 20.01.2008 o 12:11, Emillo2 napisał:

przewidywana premiera w Polsce 17 lutego 2008, wydawca CD Projekt

już przesunięta na marzec 2008

FPSProjekt
Gramowicz
20/01/2008 12:11

przewidywana premiera w Polsce 17 lutego 2008, wydawca CD Projekt




Trwa Wczytywanie