Kiedy krótki epizod iracki, stanowiący niejako prosty samouczek, dobiegnie końca, zaczyna się prawdziwa część scenariusza. Zabiera nas ona na tereny pustynnej Newady, dwa lata później niż rozgrywało się wprowadzenie. Okazuje się bowiem, że USA znajduje się w stanie wojny domowej, a wojskowi ekstremiści zajęli słynną Strefę 51 (tak, tą od UFO i agenta Muldera...). Ponieważ - jak to zwykle przy okazji Strefy 51 bywa - okazuje się, że znajdują się tam materiały niebezpieczne i mogące skompromitować władze, więc pozostałe wierne rządowi siły wojskowe szykowane są do uderzenia od strony miasta Rachel. W praktyce wykonanie misji powierzone zaś zostaje naszemu bohaterowi, Aeranaowi Pierce’owi.
Pod względem fabularnym BlackSite: Area 51 nie jest odkrywcza, a wydarzenia obserwuje się ze względnym zainteresowaniem. W grze zabrakło przerywników filmowych, a o szczegółach misji i konfliktu dowiadujemy się z rozmów NPC-ów. Dodatkowo z poziomu menu mamy dostęp do zbieranych na poszczególnych etapach akt, w których po prostu spisane są najważniejsze informacje. Nie do końca takie rozwiązanie buduje klimat, bowiem na poziomie gry po prostu biegniemy i strzelamy, nie zawracając sobie głowy otoczką fabularną. A skoro o strzelaniu mowa, warto poruszyć kwestię uzbrojenia. Z grubsza arsenał podzielić można na bronie krótkie, długie, amunicję, granaty oraz beczki z paliwem. Amunicję znajdujemy w specjalnych skrzyniach i czasami gubią ją wrogowie. Generalnie, broń dostajemy z przydziału. W odróżnieniu od wielu innych shooterów - przeciwnicy bowiem jej nie gubią. Wspomniane beczki z paliwem służą rzecz jasna do przeprowadzania eksplozji, tym skuteczniejszych, jeśli w ich pobliżu znajdują się przeciwnicy. Z kolei wśród pukawek znaleźć można pistolet MK23, stacjonarną wieżyczkę XM312, strzelbę snajperską na pięć naboi, strzelbę plazmową o zasięgu rażenia 5 metrów, rozpylacz, przeciwpancerną wyrzutnię rakiet oraz najskuteczniejszy i najczęściej używany karabin szturmowy z magazynkami na 45 naboi. Dostępnych broni nie ma jakoś ekstremalnie dużo, ale w zasadzie wyczerpują one właściwe dla gier tego typu spektrum zagadnień. Każda ma odmienny sposób działania i przydaje się w innych okolicznościach. Szkoda jedynie, że nie uwzględniono w nim alternatywnych trybów strzelania, bo w dzisiejszych czasach to w zasadzie norma (choć oczywiście snajperka i karabin szturmowy mają zoom). Skoro strzelamy, warto wiedzieć do czego/kogo. Nie chcąc jednak psuć graczom zabawy, powiemy tylko tyle, że choć początkowo wydaje się, że wśród przeciwników znajdują się tylko wrodzy żołnierze, to jest to wrażenie błędne i warto trochę pograć, by zobaczyć co jest dalej. Ogólnie rzecz biorąc, wrogowie nie są jacyś trudni do pokonania, choć bywa, że mają swoje ulubione metody ataku, które mogą napsuć nam trochę krwi. Ich projekty w prostej linii przekładają się na jakość graficzną całej gry, a że mamy tu do czynienia z tytułem kilkuletnim, nie ma się co dziwić, że o ekstazę trudno.Letnia gra, za przyzwoitą cenę
W sumie jednak grafika, mimo upływu czasu, broni się jako tako. Gra hula na jednej z wczesnych wersji Unreal Engine, generując w miarę udane elementy oświetlenia scen, cieni czy animacji postaci (choć – przypomnijmy – na miarę czasów, w jakich powstała). Ładnie zaprojektowano również tych (dosłownie) kilku większych przeciwników, których napotkamy na swej drodze.Trzeba jednak powiedzieć, że BlackSite: Area 51 wielkim hitem się nie okazała. Gra jest dość prostą strzelaniną pozbawioną większej finezji, która może dostarczyć paru godzin niezobowiązującej rozgrywki. To w gruncie rzeczy tytuł budżetowy, który bezpośrednio po premierze próbował nas przekonać, że jest czymś więcej. Biorąc zatem pod uwagę fakt, że obecnie ukazuje się wznowienie w jednej z tanich serii, które kupić można za ok. 30 PLN, cena wydaje się adekwatna do jakości. Jeśli ktoś grę pominął i ma wolną gotówkę, można zagrać.