Przez długi czas po odkryciu ropy naftowej – która to nazwa po raz pierwszy została użyta już w 1556 w traktacie niemieckiego mineraloga Georga Bauera - surowiec ten nie znajdował zbyt wielu praktycznych zastosowań. Dopiero zwieńczone sukcesem badania nad jej destylacją, prowadzone przez polskiego aptekarza Ignacego Łukaszewicza, sprawiły, iż stała się ona surowcem eksploatowanym i wykorzystywanym. On właśnie założył w 1857 roku, w Klęczanach pod Jasłem, pierwszą na świecie rafinerię, produkującą nie tylko naftę, ale również smary, oleje i asfalt. Rozpoczęła się nowa era w historii świata. Na szersze wykorzystanie surowca nie trzeba było długo czekać – jak to zwykle bywa, po raz kolejny wojna stała się motorem postępu. Znaczny wzrost zainteresowania ropą datuje się bowiem na przełom XIX i XX wieku, kiedy to floty wojenne Anglii i Niemiec zaczęły zastępować na szeroką skalę parowe silniki okrętów napędzanymi właśnie ropą. Również pierwsza wojna światowa, choć niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, toczyła się między innymi o dostęp do bliskowschodnich złóż tego surowca. Głównymi konkurentami były tutaj właśnie Imperium Brytyjskie i Niemcy, którzy planowali nawet ustanowienie stałego połączenia kolejowego Berlin – Bagdad. Kto zaś wie jak potoczyłyby się koleje drugiej wojny światowej, gdyby Hitlerowi udało się opanować tereny roponośne w okolicach Morza Kaspijskiego? Wojny światowe dobiegły jednak szczęśliwie końca, świat podniósł się z recesji, zaś światowa gospodarka paliwowa rozwijała się w najlepsze w oparciu właśnie o ropę naftową. Na początku lat siedemdziesiątych miało jednak miejsce wydarzenie, które dało wiele do myślenia geoanalitykom – ropa naftowa po raz pierwszy została użyta jako broń ekonomiczna. Embargo zarządzone przez państwa OPEC sprawiło, że w ciągu dwóch lat cena za baryłkę surowej ropy wzrosła z utrzymującego się praktycznie 20 lat poziomu 1,90 $ do aż 11$. Skutki tej decyzji odczuł cały świat, szczególnie kraje tak zwanego „trzeciego świata”, dla których wzrost cen oznaczał najczęściej ciężką zapaść gospodarczą i jeszcze większe pogłębienie przepaści dzielącej je od krajów uprzemysłowionych. Co najciekawsze jednak, sytuacja ta doprowadziła z kolei do niebywałego umocnienia pozycji banków, przez które następował przepływ pieniędzy z obrotu surowcem. Sam sekretarz stanu H. Kissinger nazwał to później recyklingiem strumieni petrodolarów. Na kolejne, spektakularne akcje świat musiał czekać aż do lat dziewięćdziesiątych, kiedy to Irak napadł na Kuwejt, wykorzystując jako pretekst sporne, przygraniczne pole naftowe. Odpowiedzią była interwencja wojsk międzynarodowych w 1991 roku – z których większość stanowili oczywiście Amerykanie – zakończona wyzwoleniem Kuwejtu i w konsekwencji licznymi embargami nałożonymi na Irak. W marcu 2003 roku dochodzi do drugiej wojny w Zatoce Perskiej – tym razem celem ataku jest Irak. Oczywiście, nie będziemy się tutaj zagłębiać w formalne i mniej lub bardziej oficjalne przyczyny jej wybuchu – dość powiedzieć, że operacja militarna zakończyła się sukcesem. Dzięki temu obalono reżim Saddama Husajna i jego partii Baas, dając nadzieję na demokratyczne przemiany w państwie, jednocześnie jednak pozwoliło to amerykanom na kontrolowanie pól roponośnych (250 miliardów baryłek!) oraz umocniło pozycję dolara na petrorynku – Irak należał do nielicznych krajów rozliczających swe transakcje paliwowe w euro. Choć obecnie dość często mówi się o nieuchronnie wyczerpujących się zasobach paliw kopalnych i zbliżającym się kryzysie energetycznym – co mogłoby wyjaśniać takie działania jak wojna w Iraku – to jednak duża część ekspertów nie zgadza się z tą opinią. Po pierwsze bowiem, wszelkie „czarne scenariusze” dotyczą udokumentowanych zapasów, nie zaś ogólnych zasobów planety - wiele złóż znajdujących się pod dnem oceanów nie zostało jeszcze odkrytych. Kolejna sprawa to coraz bardziej zaawansowane technologie związane z wykorzystaniem alternatywnych źródeł energii, takich jak słońce, wiatr czy choćby metan w postaci hydratów. Większość „przerażających krzywych” na wykresach nie uwzględnia rosnącej roli tego typu źródeł energii. Poza tym pola roponośne nie są jedynym źródłem węglowodorów – nasza planeta posiada wciąż ich zasoby w ilości 240 krotnie przekraczającej bogactwo złóż ropy! Występują one bowiem również w piaskach smolistych i łupkach roponośnych, choć koszt produkcji paliw jest w tym przypadku – przynajmniej na razie – kilkukrotnie wyższy. Nie zmienia to jednak faktu, iż w świetle takich informacji trudno mówić o zbliżającym się kryzysie energetycznym. Na świecie jednak zawsze istniały, istnieją i istnieć niestety będą liczne punkty zapalne, które w efekcie mogą doprowadzić do eskalacji napięć, objawiającej się otwartym konfliktem zbrojnym. Najlepszym i zarazem najbardziej drastycznym przykładem może być Afryka, która już od wieków jest areną niezliczonych wojen i konfliktów. U ich podłoża leżą obecnie przede wszystkim nie – jak zwykło się uważać – kwestie religijne czy etniczne, lecz ekonomiczne. Kontynent ten obfituje w niezwykle bogate złoża cennych surowców, takich jak ropa, diamenty, złoto, miedź i kobalt, co w zrozumiały sposób musiało zainteresować największych graczy na arenie międzynarodowej. Tutaj jednak nie zdarzają się tak spektakularne akcje czy interwencje jak w Iraku czy Afganistanie – czołowi gracze zazwyczaj pociągają za sznurki spoza sceny, umiejętnie rozgrywając miejscowe antagonizmy i źródła konfliktów. Tak jest na przykład w Sierra Leone, gdzie podłożem trwającej 11 lat wojny były nie – jak przedstawiano to światu – konflikty etniczne, lecz chęć przejęcia kontroli nad wydobyciem diamentów. Podobna, siedmioletnia „diamentowa wojna” miała również miejsce w Liberii, gdzie przy okazji odkryto, że w kwestię nielegalnego handlu diamentami zamieszana jest miedzy innymi Al-Kaida. Dobrym przykładem może być obfitująca w złoża ropy delta Nigru, gdzie dopiero pod wpływem działań organizacji międzynarodowych zaprzestano rabunkowej polityki wydobycia. Wszelkie działania na korzyść miejscowych społeczności miały jednak charakter maskujący i medialny, co bardzo szybko doprowadziło do powstania tam ruchu oporu i wciąż mających miejsce ataków na instalacje wydobywcze wielkich koncernów. Jednak najbardziej chyba dramatyczna sytuacja miała miejsce w Kongo, kraju jak żaden inny obdarzonym bogactwami naturalnymi – znajdują się tam bogate złoża takich surowców, jak miedź, cynk, kobalt, srebro, złoto, diamenty, mangan, uran, german, ołów i żelazo. To najlepszy przykład tego, jak najbardziej krwawy konflikt od czasów II wojny światowej – ponad 4 miliony ofiar! – był tak naprawdę wojną wielkich interesów, podsycaną przez kompanie wydobywcze. Niemalże cała Afryka to w zasadzie wciąż rozjątrzone ognisko zapalne, które może w przyszłości stać się polem całkiem otwartej wojny między mocarstwami. Surowce czy wiara? Z naszej perspektywy najważniejszą i zarazem najciekawszą wydaje się być jednak polityka Rosji, która przecież wciąż pozostaje mocarstwem, na dodatek coraz częściej i głośniej uzurpującym sobie prawo do ustanawiania porządku zgodnie z własnym interesem. Nie można również całkowicie wykluczyć podjęcia prób siłowego rozwiązywania niektórych kwestii spornych – dużo w tej mierze zależy oczywiście także od polityki prowadzonej przez Sojusz Północnoatlantycki oraz Unię Europejską. Znamiennym faktem może być element rosyjsko-białoruskich manewrów wojskowych w rejonie obwodu kaliningradzkiego, którym jest symulacja deblokady tegoż okręgu. O chęci asymilacji byłych republik będących teraz samodzielnymi państwami i zwalczaniu wszelakich przejawów decentralistycznych wie chyba doskonale każdy. Jednym z elementów takiej polityki na pewno byłaby próba zwasalizowania lub nawet wchłonięcia Ukrainy, co z kolei mogłoby doprowadzić w skrajnym przypadku do przeniesienia działań wojennych na przygraniczne tereny Polski. Redukcja kontyngentów międzynarodowych na Bałkanach może po raz kolejny doprowadzić do destabilizacji regionu i – w dalszej perspektywie – do prób rozwiązania konfliktów metodą siłową. Wciąż nierozwiązanym pozostaje grecko-turecki spór o północny Cypr, który już kilkukrotnie stawiał te kraje na krawędzi wojny. Podobnie jest z nieuregulowaną do końca sytuacją w parapaństwach, na przykład Czeczenii czy Górskim Karabachu, gdzie miejscowe rządy ogłosiły niepodległość, nie uznawaną jednak przez żadne z suwerennych państw świata. Zaś z drugiej strony, państwa silne, jak Chiny i Uzbekistan, wciąż wymuszają na słabszych sąsiadach korekty granic. Zarzewiem przyszłych konfliktów surowcowych może stać się także Kirgistan, który jest w rejonie Azji Środkowej posiadaczem największej ilości regionalnych źródeł wody. Choć po „tulipanowej rewolucji” sytuacja w tym kraju wydaje się być opanowana, to wciąż daleko jej do pełnej stabilizacji. Wymienione wyżej przykładowe sytuacje nie muszą jednak doprowadzić do ogólnoświatowego konfliktu zbrojnego – wszelkie działania mogą mieć charakter regionalny, choć zapewne często z udziałem interwencyjnych sił międzynarodowych. Jak twierdzi amerykański politolog Samuel Phillips Huntington, w obecnych czasach przyczyny globalnego konfliktu będą zgoła inne. Minęły już bowiem czasy zimnej wojny, która miała podłoże ideologiczne, a wkroczyliśmy w erę, kiedy na pierwsze miejsce wracają spory kulturowe. Podziały religijne, szczególnie wyraźne pomiędzy Wschodem i Zachodem, doprowadzić mają do sytuacji, kiedy wojny toczyć będą się nie między poszczególnymi państwami, lecz cywilizacjami. Kwestią „odroczenia wyroku” dla Zachodu pozostaje w chwili obecnej brak wśród państw Bliskiego Wschodu silnego lidera, mogącego zainicjować takie procesy. Jeśli takowy wyłoni się w ciągu najbliższych lat, kwestia wojny między cywilizacjami może stać się rzeczywistością.
Scenariuszy dotyczących sytuacji politycznej i ekonomicznej w ujęciu globalnym może być jak widać wiele. Od przezwyciężenia problemów energetycznych, poprzez lokalne konflikty rozsądzane przez międzynarodowy arbitraż, aż do otwartej konfrontacji Zachodu z kulturą Wschodu lub też odradzającym się rosyjskim mocarstwem. Miejmy jednak nadzieję, że na te najbardziej drastyczne trafimy jedynie w rzeczywistości... wirtualnej.