Prorok, bo tak nazywają go fanatyczni członkowie Bractwa Nod, przez długi czas odnawiał swoje siły po porażce w drugiej wojnie o tyberium. Cały świat myślał, że zginął i że na świecie wreszcie nastanie pokój. O tym, że Kane wcale nie zginął i że wrócił na pole bitwy, dowiedzieliśmy się już w Command & Conquer 3: Wojny o tyberium. Teraz, w Gniewie Kane'a, cofamy się w czasie o kilka lat. Zabawę rozpoczynamy w momencie, gdy Prorok wstaje z ziemi, otrzepuje się z kurzu i przymierza się do powrotu na scenę.
W proch się obróciłeś, z prochu powstaniesz
Zanim ten powrót na scenę nastąpi, będziesz musiał pomóc Kane'owi w odbudowaniu armii Bractwa Nod. Organizacja musi z powrotem nabrać sił, aby z powodzeniem walczyć o kontrolę nad tyberium. Właśnie to jest naszym zadaniem w misjach składających się na pierwszy akt. Poza nim są jeszcze dwa – drugi skupia się na kulisach trzeciej wojny o tyberium, a trzeci to powrót cyborgów, którymi kierowało kiedyś AI CABAL. Łącznie daje to nam trzynaście pełnych akcji misji. Jak nietrudno się domyślić, wszystkie przechodzimy jako dowódca Bractwa Nod – konkretnie zaś wcielamy się w AI o kryptonimie Legion. Po pozostałych stronach konfliktu możemy opowiedzieć się w nowym trybie, ale o nim później. Podczas kampanii dla pojedynczego gracza mamy okazję poznać wiele nowych aspektów, dotyczących długoletnich wojen o tyberium. Gniew Kane'a odsłania przed nami nieznane dotąd fakty, co jest niebywałą gratką dla wielbicieli serii Command & Conquer. Poza tym, że dowiadujemy się wreszcie, co działo się z Kane'em, kiedy zniknął z pola bitwy. O tym, jak wartościowa to wiedza dla fanów, nie trzeba chyba pisać. Do boju, fanatycy Kane'a! Jakość misji w Gniewie Kane'a jest z pewnością zadowalająca. Większość z nich polega na tym samym, czyli na budowaniu bazy, tworzeniu armii i niszczeniu stanowisk wroga. Zdarzają się także ponadprogramowe zadania, takie jak przejęcie wskazanych budynków, a nawet utrzymanie ich przez pewien czas. W każdym bądź razie to, co przygotowali projektanci, nie jest niczym nowym. Tak naprawdę wszystko już mieliśmy w poprzednich odsłonach i nic nas tutaj nie może zaskoczyć. Czy to wada? Trudno ocenić. Na pewno ci, którzy grali w „podstawkę” (a można założyć, że jeśli ktoś kupuje dodatek, to miał do czynienia także z „podstawką”), poczują się tutaj jak ryby w wodzie. Poza tym przecież od pierwszego Command & Conquer ciągle dawano nam te same zadania do wykonania i mimo to dało się w tej grze zakochać. Nieodłączną częścią Gniewu Kane'a, podobnie jak wszystkich poprzednich gier z serii, są przerywniki filmowe. Wystąpiła w nich również dwójka nowych aktorów – Natasha Henstridge i Carl Lumbly. Tę pierwszą mogliśmy poznać między innymi w filmie pod tytułem Gatunek, a tego drugiego na przykład w Battlestar Galactica (panowie z Electronic Arts wyjątkowo przepadają za aktorami z tego serialu). To, co zaprezentowali przed kamerą, to po prostu dobra robota. Natomiast prawdziwą klasę pokazał Joe Kucan, który ponownie wcielił się w postać Kane'a. To, ile on wkłada sił i energii w swoje ekranowe wystąpienia, jest godne podziwu. Brawa dla tego pana. Wspomniany tryb, w którym możemy stanąć po stronie nie tylko Bractwa Nod, ale i GDI bądź Scrinów, nosi nazwę Globalnego Podboju i jest całkowitą nowością w serii. Jego akcja rozgrywa się na strategicznej mapie, obejmującej całą kulę ziemską. Każda ze stron konfliktu stawia na niej bazy i przemieszcza swoje siły uderzeniowe – wszystko nieco podobnie jak w serii Total War.Tak wygląda to w uproszczeniu, ale w gruncie rzeczy Globalny Podbój jest nieco bardziej skomplikowany. Bazy musimy rozbudowywać i usprawniać w nich systemy obronne. Oddziały należy poszerzać i uzupełniać. Aby poprawiać budżet, trzeba przejmować kontrolę nad miastami (te przechodzą na naszą stronę, gdy postawimy w ich pobliżu naszą bazę). Wypada także dbać o budynki specjalne, dzięki którym możemy skorzystać z różnych usprawnień, takich jak działo jonowe. Oczywiście raz po raz toczymy bitwy z naszymi wrogami. Do nas należy wybór, czy chcemy rozegrać daną potyczkę osobiście (przenosimy się wtedy na trójwymiarowe pole walki), czy pozostawić jej symulację komputerowi.
Autorzy Globalnego Podboju zasługują na pochwałę. Nie jest to prostacki sposób na wydłużenie czasu obcowania z grą, ale całkiem niezły tryb, który na pewno przypadnie do gustu wielbicielom Command & Conquer. Do tej pory mogliśmy się bawić w uniwersum gry jako dowódcy w czasie rzeczywistym, a także jako komandos w Command & Conquer: Renegade, ale jeszcze nie było okazji, aby wskoczyć w buty prawdziwego stratega. Wprawdzie Globalny Podbój po kilku godzinach zaczyna się nudzić, jednak nie zmienia to faktu, że przez te kilka godzin zabawy jest naprawdę dużo. W trybie wieloosobowym pojawiło się sześć nowych frakcji. Nie są to całkiem nowe strony konfliktu, ale odłamy tych, które znamy z "podstawki". Z podobnym pomysłem spotkaliśmy się już w Command & Conquer: Generals. Każdy z tych odłamów posiada swoje zalety i wady. Na przykład jedna z frakcji świetnie radzi sobie z kontrolowaniem umysłów (Scrinowie), inna natomiast ma świetną piechotę. Taka nowość przynosi w rozgrywce multiplayerowej pewien powiew świeżości. Po skończeniu kampanii dla pojedynczego gracza czeka nas kontynuacja zabawy dzięki opcji wieloosobowej. Polecamy. Takiego gniewu się spodziewaliśmy. Jest niezła kampania dla pojedynczego gracza, nowy tryb rozgrywki, nowe strony konfliktu w trybie wieloosobowym... Czego można chcieć więcej od dodatku? Brakuje tylko może kampanii, w której moglibyśmy pokierować GDI i Scrinami. Ale można się spodziewać, że taką możliwość dostaniemy w drugim dodatku. Dajemy sobie bowiem paznokcie obciąć, że taki się pojawi.