Nieco gorzej było z graczami ceniącymi sobie ponad wszystko dobrą zabawę w pojedynkę. Musieli oni zadowolić się złożonymi niejako na siłę misjami i liczyć na boty lub po prostu przerzucić się na tytuły konkurencji. Ja również od zawsze zaliczałem się do tej drugiej grupy i być może właśnie przez to nigdy seria FPS’ów od DICE nie pochłonęła mnie na więcej, niż kilka godzin. Nie miałem ochoty ani czasu, by szlifować umiejętności w trybie multiplayer, a potyczki z botami szybko stawały się nużące. Wszystko jednak wskazuje na to, że już niebawem może się to zmienić za sprawą najnowszej części gry.
Battlefield: Bad Company to kolejna po Modern Combat gra z serii, przygotowana wyłącznie z myślą o konsolach - tym razem Xbox 360 i PlayStation 3. Jest to też tytuł nieco inny od swojego starszego rodzeństwa, mający w końcu szansę trafić w gusta graczy preferujących potyczki singleplayer. Wniosek taki wyciągnęliśmy po przetestowaniu udostępnionych nam fragmentów trybu dla pojedynczego gracza. Przy okazji spróbowaliśmy też zabawy wieloosobowej, ale o tym później. Przede wszystkim w Bad Company mamy fabularyzowaną kampanię, w której główną rolę odgrywa czwórka nietuzinkowych wojaków. Narratorem opowiastki jest zaś jeden z nich, "nowy", Preston Marlowe, starający się zaaklimatyzować i przywyknąć do niekiedy niekonwencjonalnego zachowania swoich kolegów. Szczególnie przypadł mi tu do gustu dość impulsywny i często dowcipny George Gordon Haggard Jr., występujący swego czasu w jednym z trailerów, gdzie pozdrawiał swoją mamę, nie zważając na toczące się w tle walki. Nie zdradzimy Wam niuansów historii, ze względu na to, że zaprezentowano nam zbyt mało wydarzeń z kampanii. Nie zmienia to jednak faktu, że zapowiada się ona co najmniej interesująco. Odnieśliśmy wrażenie, że autorzy scenariusza podpatrywali w przerwach na kawę film Złoto Pustyni (Three Kings) z Georgiem Clooneyem i Markiem Wahlbergiem. W pewnym bowiem momencie dla czwórki naszych bohaterów zaczyna liczyć się coś więcej, niż wypełnienie misji i patriotyzm – są nimi hipnotycznie połyskujące sztabki złota. Już pierwsze scenki przerywnikowe pokazały, że z tymi panami nie będziemy się nudzić. DICE wielokrotnie prezentowało trailery ukazujące głównych bohaterów, obfitujące w humorzaste wstawki. I faktycznie, grając w Bad Company, można się uśmiechnąć od czasu do czasu, dzięki dialogom oraz samemu zachowaniu postaci (notabene mamy tu bardzo dobry motion capture). Ot, mały przykład dwójki mundurowych, grających w marynarza za plecami dowódcy w jednej z cut-scenek. Postaci da się polubić już po małym fragmencie gry, co z pewnością możemy zawdzięczać solidnej pracy aktorów podkładających głosy oraz kunsztowi pracy grafików. Modele oraz ich animacja to kawał dobrej roboty. Czasem odnosiliśmy wrażenie, że sylwetki żołnierzy odstają nieco od reszty oprawy wizualnej, która nie wzbudziła w nas szczególnego zachwytu.Najważniejsze jednak jest to, że w Bad Company gra się bardzo przyjemnie, o ile preferuje się wolniejszy niż np. w Call of Duty 4 styl rozgrywki. Gameplay nie zalewa nas falą intensywnych działań, nie rzuca we wrzący wir dziesiątków wrogów i równie licznych eksplozji. Walki okazały się bardziej – nazwijmy to – kameralne. W trakcie zabawy atakowały nas grupki czterech, pięciu jednostek nie sprawiających zbyt wielkiego wyzwania. Miejscami mapa była przez to pusta – ot, spore połacie wiejskich terenów, na których nic się nie działo, gdy zbaczaliśmy z głównego, skryptowanego szlaku. Z drugiej jednak strony, zaletą w grze jest to, że przeciwnika da się zajść od frontu bądź podjechać np. Hummerem z tyłu i wystrzelać z zamontowanego nań działka.
Tryb wieloosobowy to co prawda gameplay na wysokim poziomie – gracze trafiali się nam konkretni, potrafili współpracować i całkiem sprawnie wespół przeprowadzali ataki, ale bardziej przypadł nam do gustu zalążek historii dla pojedynczego gracza. Ciekawi bohaterowie, humor wpleciony niemalże w każdą scenę, przyjemna rozgrywka – wszystko to przekonuje, że najnowszy Battlefield może dostać wciągającą kampanię, na co bardzo liczymy.
Mimo że udostępniono nam ledwie mały fragment gry, można już napisać co nieco o oprawie. Ta natomiast sprawiała ogólnie bardzo pozytywne wrażenie, choć z pewnością do najładniejszych na 360 nie należy. Z jednej strony mamy świetnie oteksturowane i animowane modele postaci głównych bohaterów oraz znakomite udźwiękowienie - zarówno w kwestii odgłosów pola walki, jak i muzyki. Z drugiej zaś strony - otoczenie obfitujące w sporo średniej klasy widoków. Ot, choćby woda – wygląda jakby przeniesiono ją z poprzedniej generacji, podnosząc tylko odrobinę rozdzielczość. Owszem, to jedynie graficzne detale, które nie umniejszają dobrej zabawie, ale piszemy tu o grze na Xboksa 360, zdając sobie sprawę z możliwości tego sprzętu. Wystarczy spojrzeć choćby na Call of Duty 4 w ruchu. Generalnie, gra wzbudza pozytywne emocje. Udowadnia, że możemy spodziewać się interesującego, zrealizowanego w filmowym stylu trybu singleplayer z charakterystycznymi bohaterami, a także dopracowanego i emocjonującego multiplayera. Przy tym drugim fani poprzednich części (głównie Modern Combat) z pewnością będą bawić się znakomicie. Jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, już pod koniec czerwca powinniśmy zarazić się gorączką złota. Warto czekać.