Weekend z grą Crysis: Warhead - dzień pierwszy

Lucas the Great
2008/09/19 20:15

Delta Force – prawda i mity

Insygnia spadochroniarskie - jeśli już jakiekolwiek, to takie nosi Delta Force

Delta Force – prawda i mity

Delta Force – prawda i mity, Weekend z grą Crysis: Warhead - dzień pierwszy

1st Special Forces Operational Detachment-Delta, czyli coś, co świat cywili zna pod nazwą Delta Force, to jedna z objętych najwyższą klauzulą tajności jednostek specjalnych USA. Złośliwie (i w duchu teorii spiskowych) można stwierdzić, iż to najbardziej tajna z jednostek, o których w ogóle Ameryka pozwoliła dowiedzieć się światu. Istnieje od 31 lat, a dalej większość informacji o niej to plotki i domniemania. Nic dziwnego, że rozbudza wyobraźnię i skłania do rozmaitych, często niezbyt mądrych spekulacji. Dzięki temu od 1986 roku powstało już sporo filmów, w których bohaterami są żołnierze z Delty (już samo pojęcie "żołnierze" jest tutaj w pewnym sensie wyznacznikiem ignorancji). Kreują one obraz, który powiela się w świadomości konsumentów popcornu, generując coraz większy margines błędu. Tak czy inaczej, Delta Force to już element popkultury. My zaś spróbujemy oddzielić ziarno od plew i sprawdzić, ile popularny wizerunek ma wspólnego z prawdą o 1st SFOD-D.

Informacji o niepodważalnej wartości jest niewiele. Należy pamiętać, że jeśli priorytetem jednostki specjalnej ma być pełna tajność operacji, to każda informacja docierająca do świata może być sfabrykowaną dezinformacją. W pierwszej części artykułu zbierzemy to, co raczej jest pełną prawdą. To oficjalne i – co ważniejsze – nieszkodliwe dla działalności 1st SFOD-D dane. Dalej przedstawimy pulpę popkulturową, czyli hollywoodzko-growy obraz Delta Force. Spekulacje i niepotwierdzone wieści pozostawimy (przynajmniej na razie) entuzjastom teorii spiskowych.

Suche fakty

Był rok 1977. Zdając sobie sprawę z narastającego problemu terroryzmu i konieczności zapobiegania zagrożeniom nawet nim dotrą do USA, pułkownik Charles Beckwith przeforsował powstanie nowej jednostki specjalnej. Jej oficjalna nazwa to 1st Special Forces Operational Detachment-Delta (Airborne) – można z tego wywnioskować iż mamy do czynienia z jednostką operacyjną z pionu oddziałów spadochroniarskich (lub po prostu do owego pionu przypisaną). W Pentagonie często używa się zastępczo nazwy Combat Applications Group, wśród żołnierzy funkcjonuje obiegowy skrót Delta, zaś poza wojskiem mówi się o nich Delta Force. Teoretycznie jednostka istnieje w strukturze Armii Amerykańskiej, ale tak naprawdę to jedynie biurokratyczny zapis. 1st SFOD-D odpowiada bowiem bezpośrednio przed JSOC (Połączonym Dowództwem Operacji Specjalnych). Z tego powodu jedyne sensowne informacje o jednostce można znaleźć w Departamencie Obrony USA, a nie w US Army. A to poważne utrudnienie...

Pułkownik Charles Beckwith w 1977 roku był świeżo po bardzo pouczającej wycieczce. Otóż w ramach wymiany oficerskiej wylądował w brytyjskiej jednostce SAS (Special Air Service). Był pod wrażeniem systemu szkoleniowego i możliwości bojowych oraz operacyjnych angielskich komandosów. Nic więc dziwnego, że tworząc nową jednostkę, wzorował ją właśnie na SAS. System kwalifikacji i szkolenia oraz część założeń operacyjnych wręcz bezczelnie skopiował. Delta obecna w nazwie jednostki pochodzi zaś z przeszłości pułkownika. W 1964 roku w Wietnamie dowodził bowiem grupą komandosów (kryptonim B-52) zajmującą się głębokim rozpoznaniem w ramach operacji Projekt Delta.

GramTV przedstawia:

Nie wiadomo, kiedy świat dowiedziałby się o operatorach Delty (bo właśnie „operator” a nie „żołnierz” to właściwe określenie dla członków 1st SFOD-D), gdyby nie nieudolność lotniczego personelu wsparcia podczas operacji Eagle Claw w 1980 roku. Chodziło o wydobycie amerykańskich zakładników przetrzymywanych w teherańskiej ambasadzie USA. Lotnictwo, mające dowieźć i zabrać tyłki grupy uderzeniowej z miejsca walk, popełniło serię skandalicznych błędów. Dzięki temu zamieszaniu cały świat dowiedział się o Delcie, a Pentagon powołał do istnienia jednostkę 160th Special Operations Aviation Regiment (SOAR), znaną jako Night Stalkers – speców od dostarczania i wydostawania komandosów z obszaru działań. Inna sprawa, że na stronie Departamentu Obrony można znaleźć informację o nagrodzie przyznanej dowództwu Szwadronu Lotniczego należącego do 1st SFOD-D – więc najwyraźniej Delta powołała też do istnienia własny transport...

Akcja w Teheranie jest też ważna z innego powodu – zafundowała Delcie etykietkę jednostki przeznaczonej do odbijania zakładników. Mimo iż rozmija się to z prawdą, funkcjonuje do dziś jako obiegowy stereotyp. Tymczasem podstawowe zadania Delta Force to działania antyterrorystyczne, przeciwdziałanie powstaniom i operacje interwencyjne. Dzięki niewiarygodnej wręcz elastyczności i swobodzie gwarantowanej przez rozmaite klauzule tajności operatorzy Delty są w stanie wykonywać zróżnicowane misje – wymieniane są tu właśnie akcje odbijania zakładników, eliminacja wrogich jednostek sabotażowych i infiltracyjnych tudzież chirurgiczne uderzenia na terenie wroga. Ponieważ mówimy o działaniach poza granicami USA, warto zaznaczyć, iż 1st SFOD-D ma przy tym za zadanie sprawiać, by nikt nie łączył tego z machinacjami Wujka Sama. Łatwo z tego wywnioskować, że możemy nigdy się nie dowiedzieć, ile i jakich operacji przeprowadziła na świecie Delta. Nieliczne, o których dowiedziała się opinia publiczna, utwierdzają jednak w przekonaniu, iż operatorzy 1st SFOD-D to jedni z najlepiej wyszkolonych komandosów na świecie, odnajdujący się w każdej sytuacji.

Dobrze udokumentowanym przykładem możliwości Delta Force jest operacja w Somalii z 1993 roku. Operatorzy zostali przydzieleni do Grupy Zadaniowej Rangersów, a celem było schwytanie w Mogadiszu dwóch adiutantów Mohameda Farah Addida. Wydarzenia te barwnie (i bardzo wiernie) sportretował Ridley Scott w Helikopterze w ogniu, więc przypomnijmy jedynie w skrócie telegraficznym kluczowe fakty. W wyniku zestrzelenia dwóch śmigłowców Blac Hawk całość operacji była zagrożona. Operatorom Delty udało się jednak opanować sytuację, przejąć dowodzenie nad rozproszonymi Rangersami i zakończyć misję sukcesem. W wyniku starć zginęło 17 Amerykanów i ponad 1000 bojowników (oraz cywilów...) somalijskich. Wśród ofiar znalazło się dwóch operatorów Delty: Gary Gordon i Randy Shughart, snajperzy, którzy za cenę życia bronili załogi jednego z zestrzelonych śmigłowców. Jako pierwsi od czasów Wietnamu (i jako jedni z raptem około setki ludzi w sumie) otrzymali za to Medale Honoru.

Jedną z pewnych informacji jest też to, że 1st SFOD-D ma priorytetowy dostęp do całego uzbrojenia USA, w tym broni i technologii prototypowych. Dokładnie rzecz ujmując, to Delta testuje w warunkach bojowych wszelakie wynalazki, od opinii operatorów głównie zależy kwestia ich wdrażania na większą skalę. Dostęp do uzbrojenia nie ogranicza się do sprzętu wykorzystywanego przez USA. Operatorzy szkoleni są w używaniu wszelkich nowoczesnych broni z całego świata. Co więcej, ze względu na konieczność maskowania swej obecności, potrafią się też posługiwać wszelakimi popularnymi w rozmaitych rejonach pukawkami, z naciskiem na te firmowane nazwiskiem Kałasznikowa. 1st SFOD-D nie posiada własnego umundurowania ani oznaczeń. Operatorzy nie są zobowiązani do jakichkolwiek standardów związanych z doborem cywilnego ubrania, a z mundurów korzystają jedynie podczas operacji wymagających wtopienia się w inne jednostki. Nie obowiązują ich regulacje dotyczące długości włosów i zarostu. Nie dotyczy ich faktycznie nic, bo Pentagon nigdy nie opublikował zestawu wytycznych i standardów dla Delty. Taki dokument prawdopodobnie istnieje, lecz jest głęboko utajniony – kto wie, może znajduje się w znanej z teorii spiskowych prezydenckiej Księdze Tajemnic?

Popkulturowe mity

Stek bzdur, jaki wygenerowało Hollywood na temat 1st SFOD-D, przyprawia o zawrót głowy. Istnieją aż trzy serię filmowe poświęcone Delcie, a co jedna z nich to lepsza. Pierwszą zapoczątkował film z 1986 roku, zatytułowany po prostu Delta Force. Już sam plakat mówi wiele: widzimy dwóch panów – Lee Marvina i samego Chucka Norrisa – w gustownych czarnych mundurkach AT z bazookami w rękach. To dynamiczne, płytkie jak kałuża kino akcji. Delta w nim to banda bohaterskich gości od prowadzenia masowej wyrzynki paskudnych złoczyńców (w tym wypadku terrorystów porywających samolot). A przecież mówimy o jednostce od operacji infiltracyjnych i chirurgicznych uderzeń z minimalnym zamieszaniem robionym dookoła siebie. Pewne nie do końca oficjalne (i mogące być planową dezinformacją) źródła mówią, że przeszkolonych do bezpośrednich działań szturmowych operatorów jest 250, a oprócz nich 1st SFOD-D posiada prawie 700 osób o innych specjalizacjach. Wywiad, informatyka, mechanika, infiltracja, elektronika, łączność... Tak czy inaczej, heroiczno-głupawa wizja kontynuowana jest w dwóch kolejnych filmach z 1990 i 1991 roku. Druga część była już tak koszmarnym gniotem, że do wzięciu udziału w trzeciej nie zgodził się Chuck Norris...

Niewiarygodnie złym filmem jest też Delta Force Commando z 1987 roku. De facto jest to tak koszmarne i durne kino, że warto toto obejrzeć, by przestać narzekać na wiele innych produkcji – naprawdę przewartościowuje podejście do filmów akcji. Dla prawdziwych hardocrowców zostaje jeszcze druga część tego hiciora. Ciekawym (z pełną złośliwością, jaką można zawrzeć w tym słowie) dziełem jest też seria Operation Delta Force, czyli pięć filmów telewizyjnych nakręconych w latach 1997-2000. Najbardziej rozbraja chyba to, że Delta Force podlega tam admirałowi (czyli należy do struktur US Navy – a przecież to miejsce jest zajęte przez DEVGDU, morską jednostkę w stylu 1st SFOD-D). Serię warto zobaczyć chociażby po to, by śledzić przetasowania aktorskie – głównego bohatera gra ciągle kto inny, w tym odtwórca innej roli poprzedniej części. Postaci z drugiego planu również mieszają się za sprawą zmian twarzy... Dla smakoszy złego kina ucztą może być też nakręcony w 1999 roku niewiarygodny gniot Delta Force One: The Lost Patrol. Nieco lepiej prezentuje się (ale jedynie w porównaniu) Special Ops: Delta Force.

Jak widać, 1st SFOD-D nie ma szczęcia do dobrych filmów bazujących na legendzie jednostki. Wszystkie te kiczowate produkcje powielają obraz komandosów od rozwałki setki wrednych typków. Maszyn do zabijania, najchętniej w otwartej strzelaninie z użyciem broni ciężkiej. Fakt, gdy nie ma innego wyjścia, Delta używa M-60, ale nic cięższego raczej. Ich ulubionymi zabawkami na przestrzeni lat były (wnioskując z ujawnionych operacji) H&K MP5SD, M-4 w wersji Carabine i HK-416 (które to zresztą testowali, zaopiniowali i położyli łapki na 500 pierwszych wyprodukowanych egzemplarzach). W zasadzie jedynym sensownym filmem dotyczącym Delty jest wspomniany już Helikopter w ogniu, ale dotyczy to przecież bardzo nietypowej sytuacji i działania operatorów 1st SFOD-D w ramach dużej grupy zadaniowej, w której znaleźli się też Rangersi, SEALS, Night Stalkers i inni.

Gry nie są też miłe dla Delta Force, bo sprowadzają operatorów do roli jednostki FCS (Future Combat System) albo zwykłych, szturmowych jednostek operacyjnych. Nawet produkcja oparta na licencji Helikoptera w ogniu. Na tym tle Crysis i Crysis: Warhead prezentują się o tyle ciekawie, iż uwzględniają rolę Delty jako testerów nowych technologii i specjalistów od głębokiego rozpoznania. Zostało to zgubione w polskim tłumaczeniu, ale zarówno Nomad, jak i Psychol, rozkazy odbierają bezpośrednio od JSOC, czyli tak, jak powinno być. Zgadza się także liczebność oddziału wysłanego na wyspę – podstawowa grupa operacyjna Delty liczy 4-5 osób. W dalszym ciągu jednak wszystko jest nieco zbyt jawne, a kierowani przez nas bohaterowie specjalizują się w masowej rozwałce. Czyli niby Delta, ale nie do końca – chociaż biorą udział w schrzanionej operacji, a w tych wypadkach operatorzy wielokrotnie udowadniali, że potrafią walczyć jak mało kto. I że nie liczą się ze swym życiem, jeśli od tego ma zależeć powodzenie operacji i życie innych.

Komentarze
33
Usunięty
Usunięty
25/09/2008 03:33

Jestem mniej więcej za połową Warheada, no i mnie się podoba. Niby nic na dobrą sprawę nowego, ale jak dla mnie gra ma to coś co przykuwa na dłużej, nie jest łatwo się oderwać. No i sensownie dobrane poziomy trudności - zacząłem od razu na Delcie i gra się bardzo przyjemnie. Co do optymalizacji, na standardzie, z paroma opcjami na highu i obniżonymi cieniami gra chodzi płynnie w 1280x800 w trybie DirectX 10 na moim laptopku, więc źle nie jest. O wiele bardziej wymagający wydaje mi się na dzień dzisiejszy Stalker - Czyste Niebo, płynnie chodzi mi tylko na minimalu i w trybie DirectX 9.0c. Zaznaczam, że w Crysisa podstawowego nie grałem (jedynie kiedyś w demo), ale tutaj też można się spokojnie podkradać, więc nie jest tak, że w Warheadzie jest tylko jedna, dynamiczna droga. Są po temu jednak jak gdyby większe możliwości, a gra wybacza parę błędów.

Usunięty
Usunięty
22/09/2008 23:05

Pierwsza część Crysisa zebrała bardzo wysokie oceny wśród recenzentów zarówno w czasopismach , jak i internecie , ale czy słusznie to już jest bardzo sporna kwestia. Dla wielu graczy Crysis był wielką porażką z bardzo niską grywalnością , podczas gdy inni gracze zachwycali się grafiką i otwartymi przestrzeniami i to im w zupełności wystarczyło , jaka ta gra jest zależy przede wszystkim od gustu , a nie często się to zdarza wśród gier.

Lucas_the_Great
Redaktor
Autor
21/09/2008 13:50
Dnia 21.09.2008 o 11:12, Przemolec napisał:

Nastepnym razem, moze raczylbys podac źródło, z ktorego KOPIOWAŁEŚ tekst! Tłumaczenie praktycznie słowo w słowo... http://www.globalsecurity.org/military/agency/army/sfod-d.htm

To podaj konkretne miejsca tłumaczenia "słowo w słowo" - ja ich nie widzę. Dawaj, pokaż gdzie jest to "kopiowanie".Oni po prostu podają też to, co jest pewnikami - fakty są takie same, bez względu na autora tekstu. :)




Trwa Wczytywanie