Niniejsza recenzja oraz ocena dotyczą wyłącznie trybu dla pojedynczego gracza. W poniższym tekście nie jest opisany multiplayer, którego przetestujemy i opiszemy po starcie publicznych serwerów. Wtedy też na naszych łamach ukaże się dalsza część recenzji Killzone 2 oraz pełne podsumowanie i ocena końcowa.
Wyprawa na Helghan
Dawno już nie było takiego nagłośnienia gry konsolowej. Killzone 2 to modelowy przykład, że naprawdę niewiele potrzeba, by o danym produkcie było głośno. Wystarczył słynny już trailer z 2005r. pokazywany na targach E3. Ukazywał on rozgrywkę z najgorętszego tytułu (wedle zapowiedzi) na PS3, na którą wielu dało się złapać. Cała farsa polegała bowiem na tym, że w tamtym czasie prace Guerrilla Games nie były w aż tak zaawansowanym stadium. Jak tłumaczyli później oficjele z Sony, oni chcieliby, żeby ta gra wyglądał tak po premierze. Od tego czasu hype na nowego Killzone'a rósł z dnia na dzień, każdy kolejny trailer czy screenshot był dokładnie analizowany. Holendrzy dali sobie cztery lata i w końcu możemy sami sprawdzić, czy ich najnowsze dzieło jest tak wyjątkowe. Czy Sony wykładając pieniądze na ten tytuł spełniło swoje oczekiwania z 2005 roku czy też padło ofiarą własnej marketingowej mistyfikacji?
Audiowizualny orgazm
Można powiedzieć krótko: Killzone 2 w kwestii oprawy audiowizualnej na konsolach w zasadzie nie ma sobie równych. W niektórych miejscach wygląda nawet lepiej niż na słynnym zwiastunie, a gra jako całość dostarcza graczowi audiowizualnego orgazmu. Świetnie zrealizowane intro z przemową wyrazistego Visariego przenosi nas na pokład statku New Sun, lecącego na planetę Helghan. Szybka przesiadka do lądownika i po raz kolejny jesteśmy raczeni rewelacyjnie renderowaną scenką, którą przerywa twarde lądowanie i oddanie sterowania w ręce gracza. Przejścia są tak płynne, że chwilami ciężko odróżnić czy biernie przyglądamy się prezentowanym wydarzeniom czy już czynnie uczestniczymy w akcji. Przemierzając kolejne etapy nie ma co liczyć na duże zróżnicowanie. Tu cały czas mamy do czynienia z wszechogarniającą nas atmosferą wojny, przygnębienia, wszystko jest tu szarobure i brudne. Mowa tu nie tylko o wnętrzach budynków, w których spędzimy sporo czasu, ale także o ulicach, na których toczymy walki z Helghastami czy pustyni, na której czyhają na nas wyszkoleni snajperzy armii wroga.
Wszędzie tam, przy każdej akcji, towarzyszy nam świetnie skomponowana muzyka, która staje się interaktywnym tłem dla naszych działań. Choć poziomy mogą wydawać się monotonne to taki był zamysł twórców – przez całą grę utrzymywać gracza w przekonaniu, że na Helghan nie przyleciał w celach turystycznych, i trzeba przyznać, że udało im się to bardzo dobrze, choć nie rewelacyjnie. Zdarzają się bowiem i słabsze tekstury, ale podejrzewam, że niektórzy gracze w ogóle tego nie dostrzegą. Jedyne co potrafi bardziej zirytować to sekundowe przerwy na doładowanie się poziomu, ale pod uwagę należy wziąć fakt, że tu wszystko generowane jest na bieżąco z czytnika, nie musimy nic instalować na dysk twardy, za co w dzisiejszych czasach należy się autorom szacunek.
To co bije po oczach od samego początku to animacja, efekty cząsteczkowe i masa filtrów jakie wpakowali do swej gry Guerrillasi. Killzone 2 wpisuje się w obowiązujący kanon i trend panujący w nowoczesnych FPS-ach.
Nie uświadczymy tu żadnego interfejsu poza małą graficzną informacją o stanie magazynka podczas zmiany bądź przeładowywania broni; brak tu także apteczek – wyznacznikiem naszego poziomu zdrowia jest tu ekran, który przy lekkich obrażeniach obryzgany jest kropelkami krwi, które wraz z naszym coraz gorszym stanem przenoszą się na całą powierzchnię, by w końcowej fazie obraz stał się czarnobiały, a wszystkie kształty stały się nieostre. Aby pozbyć się tych nieprzyjemnych efektów należy skryć się przed nadlatującymi pociskami i zregenerować siły. Wrażenia niesamowite, a to dopiero początek. Każda animacja przeładowania broni wygląda tu rewelacyjnie (Guerrilla ma chyba jakieś zboczenie na tym punkcie), wcielając się w postać Seva czujemy, że sterujemy prawdziwym mięśniakiem, czuć jego każdy krok. Nieco gorzej wypadają tu nasi kompani, ale bynajmniej nie ustępują całości. Przechodząc kolejne etapy nie raz przystawałem na chwilę i łapałem się na "pułapkach" zastawionych przez producentów, mających ukazać graficzne smaczki. Wszelkie oświetlenie, mające kilkadziesiąt źródeł i gra cieni są tu pierwszoligowe, Higi ("pieszczotliwa" nazwa Helghastów) po przyjęciu odpowiedniej dawki ołowiu padają bardzo realistycznie, a efekt dymu… Ma się wrażenie, że ten dym zaraz wyleci z telewizora, wygląda tak prawdziwie.
Czterech "pancernych"
Należy pamiętać, że pomimo swej świetnej oprawy Killznone 2 nie jest benchmarkiem, ale przede wszystkim strzelanką. Jak już wspomniałem wcielamy się w postać sierżanta Tomasa „Seva” Sevchenko należącego do oddziału sił specjalnych Team Alpha, będącego pod nadzorem wojsk ISA. Kontynuując wątek z poprzednich edycji wydanych na PS2 i PSP, dwa lata po inwazji Helghastów na planetę Vekta, wojska ISA postawiają złożyć najeźdźcom rewizytę i wysyłają swoich żołnierzy na planetę Helghan z misją powstrzymania agresywnych zachowań mieszkańców tejże planety oraz schwytania przywódcy helghańskiego imperium – Scolara Visariego. Sęk w tym, że przez pierwsze cztery godziny gry, po rzuceniu w wir walki tak naprawdę nie bardzo wiemy jaki cel ma wybijanie kolejnych adwersarzy. Dopiero później akcja zaczyna nabierać tempa i rumieńców, ale w dalszym ciągu to nie jest to czego oczekiwaliśmy.
Mając tak wyraziste uniwersum czerpiące garściami z ideologii faszystowskich Niemiec z przełomu lat 30. i 40. XX w., gdzie nawet płaszcze oraz symbolika czerwonookich Helghastów nawiązują do oddziałów SS armii Hitlera, po zawiązaniu fabuły można było oczekiwać dużo więcej. Nawet do naszych kompanów z oddziału, z którymi przecież walczymy u boku, jakoś trudno się przywiązać, o utożsamianiu się z postacią Seva nie wspominając. Rico, Natko i Garza to z pewnością barwne postacie, bez których walka byłaby dużo bardziej wymagająca, ale odzywają się na tyle rzadko, że trudno ich pamiętać po skończonej rozgrywce. Z pewnością nie pomaga tu fakt, że zazwyczaj u naszego boku stoi tylko jeden z nich oraz polonizacja, której wypada poświęcić osobny akapit.
Cholera, niech to szlag!
Pojemność płyty Blu-Ray sprawia, że mamy możliwość wyboru jednej z kilku przygotowanych wersji językowych. Bezproblemowo da się grać w oryginalnej, angielskiej wersji językowej, aczkolwiek z pewnością większość graczy wybierze polski język. Warto jednak się dwa razy przed tym zastanowić, bowiem zmiana wersji językowej może później nastąpić dopiero po usunięciu wszystkich danych, w tym stanów zapisu z dysku twardego. To dziwne rozwiązanie, że wersja językowa przypisana jest na stałe do profilu. My postanowiliśmy grać słuchając ojczystej mowy.
Angielskie głosy i polskie napisy nie wchodzą tu w grę, a szkoda, bo byłaby to kombinacja idealna. A tak jesteśmy skazani zarówno na polski dubbing jak i napisy. O tym, że emocjonalność głosów i porządne odegranie powierzonej roli jest słabe nie ma co wspominać, bo w dzisiejszych pełnych lokalizacjach to praktycznie standard. Najbardziej boli i śmieszy tłumaczenie niektórych fragmentów gry. Tak, chodzi o wulgaryzmy. Podczas gdy oryginał jest uważany za jedną z najbardziej wulgarnych gier ostatnich lat, tak w polskiej wersji usłyszymy tak mocne słowa jak "cholera" czy "niech to szlag". Gra i tak jest przeznaczona dla osób powyżej 18 roku życia, więc nie znam racjonalnego wyjaśnienia tej dziwnej decyzji polskiego oddziału Sony. Tym bardziej, że w ferworze walki, kiedy ranny zostaje twój kumpel z oddziału "niech to szlag" brzmi naprawdę żałośnie. Tu potoczna nazwa najstarszego zawodu świata i czynności z nim związanych aż same się proszą o pojawienie się w trakcie rozgrywki.
Nie ma lekko
Meritum każdego FPS-a jest system rozgrywki. A ten w Killzone 2 jest specyficzny i trzeba do niego się przyzwyczaić. Dopiero wtedy dostrzeżemy uroki zaimplementowanego w grze sterowania. Co prawda nie ma możliwości przypisania wybranej akcji dowolnemu przyciskowi na padzie, ale jest kilka konfiguracji do wyboru, więc każdy powinien czuć się zadowolony. Warto trochę czasu poświęcić na skalibrowanie analogów, bowiem w grze nie uświadczymy jakiegokolwiek wspomagania naprowadzania celownika na cel. Na początku może to drażnić, jednak po dobraniu odpowiednich ustawień i solidnym treningu przyzwyczaimy się do celowania, które w Killzone 2 uczy gracza precyzji. Warto nauczyć się także korzystania z broni, których Guerrilla Games przygotowała dość pokaźny zestaw. Sev może mieć przy sobie nóż, kilka granatów oraz maksymalnie dwie sztuki broni (jedna lekka i jedna ciężka), a wśród nich znalazły się mi.in pistolety, karabiny, strzelby, wyrzutnia rakiet, snajperka, kołkownica, miotacz ognia czy broń energetyczna.
Każdy z gnatów zachowuje się inaczej, również przy celowaniu. Korzystając z zoomu w snajperce musimy opanować drżenie rąk, gdyż reaguje on na ruchy naszego pada. Prócz nauki celowania, w Killzone 2 koniecznie trzeba sobie wyrobić nawyk ręcznego przeładowywania. W każdej spluwie trwa ono bardzo długo, więc lepiej, żeby tę czynność odbyć w spokojnym miejscu, a nie w trakcie walki z grupą Helghastów. Szczególnie że ci, podobnie zresztą jak nasi kompani posiadają bardzo dobrą sztuczną inteligencję. Higi w trakcie walki nie odpuszczają nikomu, są zabójczo celni, korzystają ze wszelkich osłon, rzucają granatami, a kiedy trzeba podbiegają do nas i zaczynają walczyć wręcz. Wyrżnąć ich niełatwo, niektórzy są bardziej odporni na obrażenia niż inni, szczególnie jednostki specjalne, które możemy pokonać jedynie w określony sposób. Pochwała należy się także naszym towarzyszom broni, którzy w pełni zasługują na to określenie. Czynnie uczestniczą w walce, jednocześnie nie podchodząc nam pod lufę; widać, że angażują się w tę wojnę, a kiedy zostaną ciężko ranni warto do nich podbiec i strzelić w nich "defibrylatorem" by momentalnie postawić ich z powrotem na nogi. Wielka szkoda, że Holendrzy nie zdecydowali się na dodanie trybu kooperacji, bowiem walka z Helghastami w "żywym" czteroosobowym składzie dostarczyłaby z pewnością wiele frajdy.
Żołnierz do zadań specjalnych
Sev to nie tylko wyszkolony żołnierz piechoty ISA. W trakcie rozgrywki kilkukrotnie przyjdzie nam wykonywać nieco inne czynności, niż tylko poruszanie się na własnych nogach pomiędzy kolejnymi obszarami planety Helghan. W jednej z misji siądziemy za sterami czołgu o destruktywnej sile rażenia, w innej z kolei przyjdzie nam zasiąść za sterami mecha, którego prowadzi się bardzo przyjemnie. Szkoda, że takich akcji w grze jest bardzo mało. Częstokroć za to jesteśmy zmuszeni do podkładania ładunków wybuchowych czy przekręcania zaworów. Tu z pomocą przychodzą żyroskopy w naszym padzie, dzięki którym obie akcje wykonujemy za pomocą wychyleń pada. Miłe to urozmaicenie, zważywszy że wychylenia kontrolera do tego typu akcji pasują bardzo dobrze. W grze pojawia się system osłon, dzięki któremu Sev może przykleić się do wybranego obiektu na mapie i ostrzeliwać wroga zza winkla. Zniszczalność środowiska jest tu mocno oskryptowana i nie wszystko można tu zniszczyć, zatem istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nawet za małym metalowym pudłem będziemy czuć się bezpieczniej. Chociaż i tak zaletę chowania się za przeszkodami zaczyna doceniać się dopiero na wyższych poziomach trudności, na normalnym preferowanym stylem jest parcie do przodu przed siebie i eliminacja kolejnych adwersarzy. Zgubić tu się trudno (choć na wszelki wypadek jest przycisk wskazujący kierunek drogi), gra jest maksymalnie liniowa, ale dzięki temu zyskuje na swej filmowości, zatem ciężko uznać to za znaczącą wadę. W końcu twórcy sami przyznali, że ich najnowsze dzieło to klasyczny FPS.
Bardzo dobry single
Patrząc wyłącznie na tryb dla pojedynczego gracza można śmiało powiedzieć, że Guerrilla Games odwaliło kawał dobrej roboty. Dostajemy przepiękną kampanię, ze świetną sztuczną inteligencją i systemem strzelania. Tylko tło jest tu bardzo przeciętne, po takim tytule oczekiwaliśmy czegoś więcej. Ale było nie było w Killzone 2 gra się naprawdę z przyjemnością i satysfakcją, a to przecież w każdej grze jest najważniejsze.